Stało się. Wreszcie w moje ręce wpadła płyta NFM Leopoldinum Orkiestry Kameralnej wydana przez prestiżową firmę niemiecką CPO. CPO to obecnie jedna z najaktywniejszych i najczęściej zauważanych przez krytyków firm płytowych. Nagranie powstało w listopadzie 2015 roku, już wtedy można było nagrywać w Sali Głównej NFM i to oczywiście słychać. Trudno o piękniejszą akustykę. Orkiestrę prowadził wtedy jej ówczesny szef artystyczny Hartmut Rohde, którego znacie z licznych moich recenzji, również jako wybitnego altowiolistę (lecz na płycie nie ma koncertów altówkowych).
Szymon Laks urodził się w Warszawie 1 listopada 1901, zaś zmarł 11 grudnia 1983 roku. Był nie tylko kompozytorem, ale też dyrygentem i pianistą. Obok tego spełniał się również na polach nie tylko muzycznych – pisał książki oraz tłumaczył. Pochodzenie miał żydowskie, co niestety nie było najlepszym startem w pierwszą połowę XX wieku. Co ciekawe, Warszawa początków XX wieku kojarzy mi się dźwiękowo między innymi z archiwalnymi zapisami śpiewu kantorów wydanymi przez brytyjską firmę Nimbus, zajmującą się między innymi archiwaliami. Najpiękniejsze w tej antologii są śpiewy kantorów warszawskich z pierwszej dekady XX wieku, będącej jednocześnie pionierskim okresem nagraniowym. Nie wiem, czy Laks słuchał w dzieciństwie tych wspaniałych śpiewaków, ale z pewnością ich istnienie świadczy o ogromnej muzykalności dawnych żydowskich mieszkańców Warszawy.
Muzyka jest matematyką dźwięków, sztuką najbardziej wśród sztuk abstrakcyjną. Dlatego śledząc biografię Laksa nie zdziwiłem się, dowiadując się, że kompozytor przez dwa lata studiował matematykę na Uniwersytecie Wileńskim i Warszawskim. W 1921 roku wstąpił do Konserwatorium Warszawskiego, gdzie uczył się harmonii oraz kontrapunktu i kompozycji. Następnie studiował w paryskim Conservatoire National pod kierunkiem Paula Vidalа (kompozycja) i Henri Rabauda (dyrygentura). Francuską lekkość i barwność łatwo usłyszeć w jego dziełach, nawet jeśli są tylko na orkiestrę smyczkową, jak w wypadku omawianej przeze mnie płyty. Podobnie jak wielu Galów, Laks szukał też nowej ekspresji, leżącej gdzieś na styku muzyki popularnej i poważnej. Inspirował się bluesem, jazzem oraz folklorem polskim jak i żydowskim. Na płycie Orkiestry Leopoldinum mamy dwa jego dzieła Sinfonie pour cordes z roku 1964 i Sinfoniettę pour cordes z roku 1936. Nie ma w nich wiele jazzowych inspiracji, jest natomiast lekkości i barwność, oraz narracyjność nieco filmowa, ale w najlepszym guście. Ta „filmowość” w tym momencie nie jest wadą spłycającą te dzieła, ale po prostu jakością, cechą stylistyczną.
Zresztą muzyka filmowa nie była Laksowi obca. W pierwszej połowie lat trzydziestych współpracował on z Aleksandrem Fordem i napisał muzykę do jego Sabry (1933) oraz Przebudzenia (1934). Okupację i nazistowskie łowy na Żydów przeżył cudem. Jego przeżycia skłoniły go do coraz częstszego sięgania po pióro, co czynił z powodzeniem.
Orkiestra Leopoldinum gra Laksa znakomicie. Wszystko jest przejrzyste i bardzo starannie profilowane. Mamy do czynienia z pięknymi muzycznymi rysunkami. Gdzieś w głębi muzyki Laksa tkwi środkowoeuropejski egzystencjalizm, który tonuje francuską lekkość kompozytora, tworząc bardzo atrakcyjną mozaikę dramatyczności i codziennej lekkości. Oczywiście tego typu mozaiki są arcytrudne do uchwycenia przez wykonawców, ale Orkiestra Leopoldinum z Rohdem trafia w tę stylistykę bezbłędnie. Słuchając stale ich nagrań Berga czy Kreneka nie mogę się nadziwić nad wybitną umiejętnością zmiany stylistyki i nastroju tego zespołu z uwagi na konkretne dzieło czy konkretnego twórcę.
Płytę dopełnia 14 minutowa kompozycja Philippa Jarnacha (1892 – 1982) – Musik zum Gedächtnis der Einsamen, czyli Muzyka do samotnych wspomnień. Trzeba przyznać, że to atrakcyjny tytuł dla osób, które lubią sobie już po północy zrobić sobie herbatę albo kawę i zasłuchać się w muzyce dobywającej się ze srebrnego, lub modnego czarnego krążka. Co ciekawe, Jarnach był bardzo znanym niemieckim kompozytorem w latach dwudziestych, zaś studiował u samego Busoniego, koryfeusza modernizmu tak niezwykłego, że do dziś ciężko o nagrania jego muzyki, choć bez wątpienia na to zasługuje (jednocześnie sięga ona korzeniami głęboko w romantyzm, bardziej niż drzewo Ryszarda Straussa). Jego Muzyka do samotnych wspomnień przypomina dzieła Włocha. Jest w niej sporo romantyzmu rozmywającego się w przestrzeni w tajemniczy sposób. To bardzo dobre zwieńczenie albumu z lekkim ale też i mądrym Szymonem Laksem.
Ps.: Orkiestra Leopoldinum dostała właśnie Fryderyka 2018 (16.04.2018) za swoją płytę Made in Poland z Atom String Quartet, którą jakiś czas temu recenzowałem ze sporym entuzjazmem.