Wielu Polakom, gdy mówimy o Chinach, musi się przypomnieć motyw z „Wesela” Wyspiańskiego o „Chińczykach, którzy trzymają się mocno”. W dramacie Wyspiańskiego nie miał on na celu debaty na temat roli Chin na świecie, ale raczej pokazanie pewnych aspektów polskiej mentalności na tle spotkania elit mieszczańskich z chłopami.
Dziś ciężko trzymać kciuki za Chiny Ludowe. Jeśli ktoś chce widzieć rolę Europejczyka jako ciężarka u wagi między Chinami a USA, ciężko go raczej nazwać humanistą. USA to imperium nie pozbawione wad, mające jednak ważne punkty odniesienia w wartościach oświeceniowych i humanistycznych. Chiny Ludowe to z kolei państwo totalitarne, antyhumanistyczne, gardzące rolą i znaczeniem jednostki ludzkiej, nie zależnie od tego, czy jest to obcy, czy też własny obywatel, a raczej poddany komunistycznej partii Chin. Oczywiście są też inne Chiny. Tajwan stał się prawdziwą demokracją i tylko szkoda, że Tajwanu jest znacznie mniej niż Chin Ludowych. Diaspory chińskie w Singapurze, Malezji, Kanadzie czy USA pokazują, że Chińczycy nie są genetycznymi autokratami.
Na to jak wyglądają Chiny Ludowe złożyło się prawdopodobnie to samo, co stworzyło Rosję. Coś, co nazywamy w Polsce „Azją”, choć ja nie zgadzam się z tym terminem. Azja jest za duża i zbyt różnorodna, aby bronić polskiego określenia „azjatyckości”. Owa „Azja” to wpływ czynnika podboju przez skrajnych psychopatów na dalsze losy państwa. Zarówno w przypadku Rosji, jak i w przypadku Chin chodzi chyba o Dżingis-chana, jego mongolskie armie i jego potomków i ich mongolskie armie. To umocniło przekonanie Chińczyków Ludowych i Rosjan o potrzebie cesarza lub cara, który musi być silny niezależnie od tego, ilu ludzi morduje i jak bardzo jest okrutny. To sprawiło też, że polityką staje się walka. Państwo musi być rewolucyjne, armia musi być rewolucyjna, musi trwać „walka o pokój”. Społeczeństwo zaś musi być całkowicie lojalne wobec mniej lub bardziej sztucznych idei stojących za wiodącą partią bądź wodzem. Z tego też powodu zapewne ideologia Marksa, zwana komunizmem, okazała się aż tak atrakcyjna dla Rosji i Chin. Mamy tu permanentną walkę i ciągłe wezwanie do ideologicznej czystości i doskonałości. To jest właśnie ta „Azja” z polskiej refleksji, nie mająca wiele wspólnego z Indiami czy Indonezją, które jako żywo znajdują się w Azji. Ale nie w „Azji”.
Dlatego wypada się cieszyć, że Chiny borykają się z narastającymi problemami. Kontrola urodzin i związany z nią model jednego dziecka sprawiły, że Chiny zaczynają przechodzić poważny kryzys demograficzny. Do tego jest nadmiar młodych mężczyzn nad młodymi kobietami. Gdy rodzina chińska decydowała się na dziecko, dużo bardziej chciała mieć syna. Mężczyzna ma w tej kulturze znacznie większe znaczenie niż kobieta. Kryzys demograficzny w Chinach nakłada się na kryzys gospodarczy. Sztucznie napompowany rynek mieszkaniowy zaczyna stawać się zwykłą bańką spekulacyjną. Jednocześnie dochodzi do odcinania się od Chin ich zachodnich partnerów handlowych, co wynika nie tylko z wiary Zachodu w humanizm i demokrację (która często podlega korupcji dyktowanej chciwością), ale z lekcji jaką dał wszystkim Covid-19, zresztą „Made in China”.
Do tego kryzysu dodałbym kult władzy, autorytetów, gospodarkę planowaną, która narasta z uwagi na dążenie do wodzowskiej pozycji Xi Jinpinga. Chiny już przerabiały kult jednostki za czasów Mao, był to też okres szalonych projektów społecznych takich jak Rewolucja Kulturalna. Okazuje się, że w Chinach oligarchia partyjna jest nieco mniej toksyczna od silnego, wyrosłego z niej lidera. I dziś narasta w Chinach kontrola nad sektorem prywatnym i gospodarka planowa. Nie wiem skąd apologeci potęgi Chin, tacy jak Jacek Bartosiak (przynajmniej te kilka lat temu) biorą przekonanie o geniuszu chcących kierować ręcznie Chinami ludzi. Czy Xi Jinping jest znakomitym zarządcą, ekonomistą, wybitnym innowatorem w dziedzinie techniki? Czy jego narzucane siłą rozwiązania rzeczywiście będą wspierać rozwój Chin? Czy jego walka o utrzymanie władzy w elitach partii komunistycznej będzie wzmacniać państwo jako takie? Wydaje mi się, że historia nie zna przykładów, w których coś takiego mogłoby się korzystnie skończyć dla dyktatora i jego ludu. Może jednak dojść do wojny, do próby „ucieczki do przodu”, jakiej dokonuje teraz na gruzach Ukrainy car Putin ze swoimi poddanymi, myśląc z pewnością o dalszych podbojach.
Chiny mają jednak jeszcze gorsze warunki do zwycięskiej choć na jakiś okres wojny niż Rosja. Mają wprawdzie więcej sprzętu i pieniędzy, jak jednak będzie walczyć na froncie niesprawdzona armia jedynaków? Wydaje mi się, że wychowani na „małych cesarzy” chińscy jedynacy nie będą dobrze działać zespołowo jako żołnierze, nie będą skorzy do poświęceń dla swoich kolegów. Rosja mimo totalitarnych zapędów Putina wciąż jeszcze ma wybitnych naukowców i wynalazców, z których część oczywiście odpływa stale do nas, na Zachód. Ale czy w Chinach są odkrywcy nowych technologii, naukowi a nie komunistyczni rewolucjoniści? Na to pytanie Chińczycy Ludowi odpowiadają samym sobie próbując dojść do konstruowania najbardziej zaawansowanych procesorów, które póki co powstają głównie na krnąbrnym Tajwanie za sprawą holenderskich i niemieckich maszyn, których zręby opracowali Amerykanie i Brytyjczycy. Czy pozbawieni dopływu zachodnich wynalazków i technologii Chińczycy Ludowi zdołają je dalej kraść i kopiować?
Wydaje mi się, że wbrew pozorom Chińczycy nie trzymają się mocno. Ich największym nieszczęściem jest chęć trwania u sterów partii komunistycznej i gigantyczne możliwości kontroli i inwigilacji jakie ta neomarksistowska sekta władzy zyskała. W cieniu Marksa i Czyngis-chana jeden z największych i najludniejszych krajów świata dąży do własnego zmierzchu. Ten zmierzch może zaowocować straszną wojną, myślę, że car Putin liczy na takie braterstwo broni. Nie zdziwiłbym się, gdyby liczył na to, że wraz z atakiem na Ukrainę dwa lata temu zyska echo w postaci ataku Chin na Tajwan. Wtedy byłoby mu znacznie łatwiej. Ta sytuacja może jednak niestety wrócić teraz, gdy Ukraińcom i Zachodowi nie udało się dostatecznie mocno osłabić Rosji. Najlepsze warunki do osłabiania Rosji mają Chiny Ludowe i to zapewne nastąpi, jeśli postmarsistowscy i postmongolscy sojusznicy odniosą teraz wspólnie duże sukcesy na polach bitew, czego oczywiście ani im, ani nam nie życzę.
A czy Zachód może z nimi przegrać? Nie sądzę. Nawet jakby padła Europa i sąsiedzi Chin, pamiętajmy, że idee europejskiego oświecenia stały się częścią świata. Żyją nie tylko w nas, ale również w Hindusach, Latynosach, a nawet w wielu Chińczykach. Bez pełnoskalowego konfliktu nuklearnego USA raczej będzie mogło się cieszyć spokojem i nawet jeśli w najbliższym czasie zwycięży tam izolacjonizm (nie wiem czy Trump lub jakiś inny prezydent w przyszłości postawi na tę kartę, ale jest to możliwe), to zapewne nie zwycięży na zawsze. Kultura Zachodu istnieje wszędzie dzięki jego wynalazkom, wielkim i małym. Mamy samochody, samoloty, elektryczność, komputery. Mamy też kino, muzykę Chopina (ona działa nawet na „Azję”) i muzykę pop, mamy Coca Colę i McDonalds, mamy powszechny język angielski. Czy za sto lat mandaryński lub rosyjski wyprą mowę Szekspira? Raczej wątpię. Ale dobrze by było, aby łabędzi śpiew totalitarnych postmongolskich i postmarkistowskich państw nie przyniósł zniszczeń i setek milionów ofiar.
Ps.: Więcej rozważań na ten temat na moim kanale YT: