Liberalna cywilizacja racjonalistyczna powstała na linii: Epikur-Cyceron-Celsus-Ockham-Machiavelli-Montaigne-Bacon-Spinoza-Locke-Voltaire-Diderot-Hume-Constant-Mill-Darwin-Popper-Rawls nastawiona przeciw kulturom, które często są opresyjne (Freud nazwał kulturę źródłem cierpień) po stronie wolności i godności jednostki. jest stale zagrożona przez ataki ze wszystkich stron. Racjonalista powinien być świadomy niebezpieczeństw grożących wolnej myśli i umieć je rozpoznać – przy czym nie chodzi ty o zagrożenia oczywiste jak islam, czy ataki katolików na teatry podczas „bluźnierczych” (swoją droga, skoro ich bóg jest wszechmocny, to mogliby zostawić „karę” jemu) przedstawień, ale także te podskórne. Do takich podskórnych zagrożeń zaliczyłbym konserwatywne biadolenie na upadek obyczajów, szerzącą się przestępczość/amoralność, rozpad więzi rodzinnych itd. Są to wszytko zawoalowane ataki na indywidualizm, racjonalizm, liberalizm i nowoczesne społeczeństwo, ale mają większą szanse sukcesu właśnie dlatego, że nie są atakami frontalnymi i odnoszą się niby do czegoś innego. Przykładem takiego ataku może być niedawno przeze mnie czytany artykuł Czesława Walesy w piśmie naukowym: „Horyzonty psychologii” (2011 tom I nr 1). Walesa jawi mi się jako człowiek, który jest bardziej anty-naukowcem niż naukowcem i typowy konserwatywny maruda, który nie akceptuje żadnych zmian w sposobie życia, chociaż pracuje – o ironio – dla Wyższej Szkoły Ekonomii i INNOWACJI w Lublinie, ale na przedstawione przez siebie problemy i „problemy” współczesnego świata ni ma żadnego lekarstwa poza przemycaną miedzy linijkami religią – jakby mało mu było islamu i kreacjonizmu nachalnie pchającego się do Europy.
Tekst jest obraźliwy wobec racjonalistów a zwłaszcza ateistów, których oskarża o największe nieszczęścia naszych czasów z wzrostem przestępczości, znów nie zauważając fanatyzmu religijnego i wzbierającej fali religii w USA czy państwach islamskich. Można jak to robi John Gray postrzegać państwo-minimum i globalny wolny rynek jako przyczynę, ale trudno uznać liberalizm społeczny i doktrynę wolnego rynku za synonimy. Liberalizm społeczny lepiej się ma raczej w socjalliberalizmie spod znaku niemieckiej FDP.
Nie zauważa Walasa, że poprawność polityczna chroni religię przed jakimikolwiek dowcipami, nie mówiąc już o ostrzejszej krytyce, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto poczuje się śmiertelnie obrażony. Autor nie wie lub udaje ze nie wie że przed przybyciem muzułmanów w ateistycznej Szwecji (80% ateistów ) przestępczości prawie nie było, ani tego, że najczęściej w USA rozwodzą się Żydzi (22% małżeństw), a ateiści najrzadziej (18%), prawdopodobnie dlatego, ze nie mają oporu przed próbnym dopasowaniem seksualnym. Walesa zapina, ze najwięcej kradzieży i więźniów jest w bogobojnych USA. Nie widzi też, że w USA jedynie promil więźniów to ateiści, zaś wśród amerykańskich noblistów jest ich co najmniej 65%. Nietrafiony jest argument, że jego ateista nie ceni życia, właśnie ceni je bo wie, że jest tylko jedno. W tekście znajdują się bezsensowne twierdzenia, że na dzisiejszym Zachodzie seks wiąże się ze śmiercią, lub jest jej „ideologicznie przedstawiony” choć nie wyjaśnia o co mu właściwie chodzi. Prawdopodobnie chodzi tu, o stare bajania, że służyć on winien jedynie prokreacji. Dalej Walesa pisze, że techniki dzisiejsze są przejmowane przez wojsko i służą do zabijania, zatem mamy zrezygnować z techniki? Pisze, ze przeludnienie jest fałszywym problemem prasowym, tymczasem na świecie 1 mld ludzi nie ma wystarczającej ilości wody i jedzenia, choć Zachodu to nie dotyczy.
Dalej pisze nasz maruda, że szerzy się obecnie narkomania i przestępczość, a XIX –wieczne opium i ulice dickensowskiego Londynu, były lepsze? Pisze, że w pracy króluje niepotrzebny stres, a zapomina, ze przed rewolucją kulturalna lat 60 szkoły i fabryki przypominały koszary; zapewne w wojsku stresu nie ma… Pisze o pogardzie wobec „ludzi nieużytecznych”. Ja widzę wszędzie podjazdy dla inwalidów, olimpiady, zapomogi i w ogóle poprawność polityczną robiąca z nich święte krowy. Pisze o konfliktach religijno-etnicznych, nie dostrzegając – pisał o tym Christopher Hitchens, ze dziś rządy wyciszają w mediach aspekt religijny sporów, przedstawiając spory czysto religijne jako etniczne. Walesa jednak woli zwodzić czytelnika, że to etnos, a nie religia powodują spory, choć Koran pisze explicite o zabijaniu niewiernych i dominacji nad światem, a i w Biblii są podobne kwiatki. Autor straszy ateizmem i komunizmem, zapominając, ze ateizm sowiecki nie był racjonalistyczny, lecz quasi-religijny – dogmatyczny, a dogmatyzm przeczy dyskusji i racjonalizmowi. Nie było natomiast społeczeństwa w historii, które cierpiało na „nadmiar racjonalizmu” jak to kiedyś wyraził Sam Harris. Autor pisze o „łatwiźnie życiowej” racjonalistycznego zachodu – no tak człowiek powinien się przecież umartwiać itd.:) Religie uważa autor za czynnik dowartościowujący człowieka, ja widzę ją jako sposób na niemyślenie, unikanie logiki i rezygnację z głębokiego przeżywania rzeczywistości. Autor przestrzega przed zabobonami, i New Age’m, a ja postrzegam New Age jako mniej szkodliwy niż stare religie usankcjonowane, ponieważ jest rozproszony i rzadko traktowany na serio; to po prostu zbiór zabobonów jaki zawsze pewnie będzie istniał; bo ludzie maja tendencję do postrzegania siebie jako pępki świata. Jak to konserwa, podkreśla tez szkodliwość Internetu, oczywiście net może być szkodliwy, ale jest też przydatny więc zostanie i tyle.
Walesa pisze też rzecz jasna o zanikaniu sfery sacrum, tak jakby tylko Jahwe mógł być obiektem tej sfery, nie np. sztuka, nauka i świecka kultura. Religia nie jest już dziś potrzebna swoją rolę odegrała i wyczerpała swój ładunek innowacyjności i ulepszania świata. Religia wprowadza niepotrzebne podziały społeczne, na wiernych i heretycko-ateistyczne quasi-bydło. Autor krytykuje sieczkę w TV, na co ja odpowiem tylko, ze dawniej sieczka ograniczała się do gazet i pism, ale byłą zawsze.
Jedyne w czym się zgadzam z Walesą , to, że wychowanie jest ważne i pomaga dzieciakom odnaleźć się w dzisiejszym świecie, i to, ze niedobrym jest, że dziś ludzie wolą często kontakt ze zwierzętami niż z rodziną. Poza tym tekst Walesy odbieram jako strachy na lachy i stek przekłamań i półprawd służących jedynie ideologii konserwatyzmu i interesom Kościoła. Moim zdaniem nie jest to w ogóle naukowy tekst. To, że za taki uchodzi, świadczy o klerykalizacji naszego społeczeństwa. Tu liczę na Janusza Palikota.
Podobne podkopy pod liberalne współczesne społeczeństwo czyni prof. Ryszard Legutko, znów katolik, który udaje naukowca. Wiedzy odmówić mu nie można, ale jego sposób widzenia świata nie ma wiele wspólnego z światopoglądem humanistycznym. Podczas pisania mojego doktoratu, pt: „Kraj wolności i kraj niewoli – brytyjska i francuska wizja wolności w XVII i XVIII wieku”, cytowałem kilka razy Legutkę, lecz już wtedy jego przemyślenia na temat wolności i tolerancji w społeczeństwie wydały mi się podejrzane. Legutko nawiązuje do mojego guru Isaiaha Berlina, twórcy koncepcji dwóch wolności; pozytywnej (wpływanie na rządy) i negatywnej (wolności od nadmiernej ingerencji rządu w życie codzienne obywatela/poddanego). Inaczej niż ja, Legutko atakuje wolność negatywną (dla Berlina i dla mojej skromnej osoby ta własnej jest wartościowsza), jako „dążenie do samotności”[1] Legutko większość swego dyskursu o wolności negatywnej oplata wokół idei Hobbesa, Locke’a i Rousseau, mimo iż można by bez trudu znaleźć o wiele bardziej „typowych” obrońców wolności negatywnej, takich jak choćby wymieniani przez Berlina Jefferson i Burke. Rousseau u Berlina jest prekursorem przede wszystkim idei wolności pozytywnej, swoją drogą nie wiem jakim cudem Legutko dostrzegł w jego filozofii wolność negatywną… U Ryszarda Legutki widzimy też pewien zarzut wobec oparcia idei wolności negatywnej na postulacie zachowania ludzkiej godności, ponieważ owo poczucie godności nakazywałoby, jego zdaniem, raczej nie tolerować niż tolerować pewnego rodzaju zachowania[2]. W kwestii wolności ekonomicznej, Legutko uznaje, że rządzi się ona innymi prawami niż np. wolność nauki czy sztuki, ponieważ rozwój nauki czy sztuki nie musi być bardziej spektakularny w warunkach wolności niż w warunkach kontroli[3]. Większość kłopotów społecznych dzisiejszych demokracji krakowski filozof uważa za efekt „zbytnio rozpędzonego mechanizmu wolności” i walki z dawno już upadłą tyranią[4]. Ryszard Legutko interesuje się także problemem tolerancji, polemizując z pochodzącym od Locke’a przekonaniem, że dla sprawy wolności i tolerancji jest lepiej jeśli państwo zajmuje się jedynie „tym co polityczne” resztę zostawiając indywidualnym gustom jednostki, Legutko zaś uważa, że wystarczy jeśli państwo nie narzuca swojego monopolu ideologicznego jednostce, a wtedy może spokojnie wchodzić nawet na teren życia czysto społecznego, moralnego czy kulturalnego nie tłamsząc tolerancji.[5] Widać wyraźną tendencję do utożsamiania myśli liberalnej przez Legutkę z filozofią stanu natury, mimo iż wigowski i liberalny punkt widzenia na państwo i społeczeństwo podzielali także i myśliciele nie wierzący w mit stanu natury jak Hume czy Constant, więc próby zaatakowania liberalizmu z tej strony są nieco nieprzekonujące. Podobnie nieprzekonujące i wątpliwe są zapewnienia Legutki o braku zagrożeń ze strony szkicowanego przezeń państwa moralnie zaangażowanego opartego na doktrynie chrześcijańskiej, dla tolerancji. Legutko nie ma więc poważnych argumentów, ale niestety jest szanowany i ceniony, więc jego katolicki atak na podstawy liberalnego społeczeństwa, jedynego (prócz monarchii oświeconej), które chroni wolną myśl nie powinien pozostawać bez odpowiedzi. Racjonaliści powinni zachowywać pewna intelektualną czujność wobec konserwatywnej pseudonauki.
Zagrożeniem dla racjonalizmu i wolnomyślicielstwa są także, czego wielu racjonalistów ich politycznych sojuszników – liberałów nadal zdaje się nie dostrzegać, choć zauważył to Sam Harris, który wspominał na wykładzie na macierzystej uczelni Richarda Dawkinsa, który był gospodarzem dyskusji, o swej rozmowie z doradcą prezydenta Obamy ds. religijnych, która uważała, że jeśli jakaś społeczność okalecza swych towarzyszy z pobudek religijnych, to należy to uszanować. Podobnie jak Harris uważam, że istnieje pewien uniwersalny kod moralny bazujący na unikaniu okaleczeń i sprzeciwu wobec zadawania bólu i gardzę postmodernistycznymi, relatywistycznymi pseudonaukowcami. Postmodernistów też znakomicie przejrzeli Alan Sokal i Jean Bricmont, w swej znakomitej książce: „Modne bzdury. O nadużyciach nauki popełnianych przez postmodernistycznych intelektualistów” (Impostures intellectuelles / Fashionable Nonsense). Uniwersalizmu wartości nadrzędnej jaką jest wolność broni też Dirk Verhofstadt. Belgijski liberał występuje przeciw postmodernistom postrzegającym liberalizm i wolność jako wytwór kultury Zachodu, nie adaptowalnym dla innych kultur.
Polemiści Verhofstadta i Harrisa uważają po prostu, że należy uznać barbarzyństwo islamu i innych religii za równie prawe i prawomocne jak zachodni liberalizm, a nawet bardziej, ponieważ na Zachodzie dominuje dziś pogląd, że każdy powinien się kształcić we własnym języku i zgodnie z własną kulturą, co jak dobitnie pokazała Melanie Philips w „Londonistanie”, doprowadza obecnie do rozpadu społeczeństwa brytyjskiego, gettyzacji mniejszości i braku utożsamiania się młodych Sikhów czy Arabów z jakimikolwiek brytyjskimi wartościami, tym bardziej, że elity brytyjskie nie przypominają o zasługach brytyjskiej kultury, lecz jedynie przepraszają za kolonializm. Pamiętam jak Korwin-Mikke skomentował przeprosiny Gerharda Schrödera za kolonializm w Kamerunie, słowami: „powinien jeszcze przeprosić za zbudowanie tam kolei” – komentarz może nieco przekoloryzowany, ale trafny.
Postmodernizm nie jest jednolitym nurtem filozoficznym, a właściwie to nawet nie jest nurtem filozoficznym, lecz zlepkiem rozmaitych idei i opinii krytycznych wobec świata wierzącego w linearny postęp i uniwersalne wartości. Dla mnie osobiście postmodernizm to jedynie chwilowa zadyszka pędzącego modernizmu. Postmodernizm faktycznie zrobił nieco dobrego – zaatakował rasizm i mizoginizm, a także nadmierne ambicje religii, i dlatego często liberałowie bezmyślnie przyjmują go z całym inwentarzem, tymczasem relatywizm postmodernistyczny najsilniej godzi w ideały oświeceniowe; postęp, wolność, indywidualizm, tak więc, kiedy mówi się o postmodernizmie, warto pamiętać, że występują przeciw niemu nie tylko konserwatyści, ale i liberałowie jak Jan Baszkiewicz czy Neil Postman, uważający dzieło oświecenia za niezakończone, o przestrogach Miltona Friedmanna i Hitchensa o oddalaniu się świata od wolności, i o tym, że socjaldemokrata Habermas zarzuca postmodernistom – konserwatyzm.
Polityczna poprawność również utrudnia życie wolnomyślicielom, racjonalistom i liberałom. Dlaczego nie wolno żartować np. z rzezi Ormian? Rozumiem, że nie należy śmiać się z tego na spotkaniu z Ormianami, a i gdzie indziej może zostać to uznane za obyczajowe faux-pas, ale np. zwalnianie ludzi z pracy za słowa? Mój znajomy, były brytyjski policjant mówił mi, że gdyby brytyjski biały policjant zażartował, że np. „stłucze pierwszego napotkanego Chińczyka”, na pewno pożegna się z robotą. Dlaczego karać za słowa? Jeszcze rozumiem, że gdyby nagadał jakiemuś konkretnemu Chińczykowi w twarz, ale penalizacja słów wydaje mi się czymś okropnym. Przy czym okazuje się, że można robić sobie żarty z Żydów, ale z holocaustu już nie, tymczasem z Indianami odwrotnie, można żartować z podboju Ameryki przez Hiszpanów, ale obrażać mniejszości już nie. Ponoć poprawność polityczna bierze się z purytanizmu, tj. uznawania, że istnieje wielka liczba tematów tabu, tak czy inaczej ani to racjonalne, ani liberalne. Karać powinno się za czyny, a nie słowa. Napisał bym tu jeszcze parę dobitniejszych słów, ale lękam się policji myśli, więc podaruję sobie.
Poprawność polityczna nie ma nic wspólnego z tolerancją. Voltaire w swoim „Traktacie o tolerancji”, pisał, ze tolerancja, to „stworzenie pozorów wybaczenia sobie nawzajem” – tym właśnie jest tolerancja, jest to milcząca zgoda na to, że ktoś inny ma prawo żyć i myśleć inaczej. Ale to wcale nie oznacza, że nie wolno nam go krytykować, byle kulturalnie i bez sadystycznej powtarzalności. Obecnie poprawność polityczna chroni: mniejszości, religie (zwł. te importowane do Europy i USA) i zabobony, nie chroni natomiast racjonalistów i liberałów. Wprawdzie jej główne ostrze wymierzone jest przeciw nacjonalistom i rasistom, co wynika głównie strach przed powtórzeniem się wojny światowej i holocaustu, ale generalnie każdy wartościujący sąd podpada pod paragraf. Tymczasem człowiek nie jest w stanie myśleć bez wartościowania.
By wspomóc pierwiastek racjonalny w społeczeństwie trzeba zapobiegać bałaganowi pojęciowemu w sprawach istotnych. Podkreślam tu, ze chodzi o sprawy istotne z polityczno-społecznego punktu widzenia. System edukacyjny dziś wygląda tak, że za błędne rozróżnienie między np. storge, eros, filia i agape dostaniemy w liceum jedynkę, a nikt nie powie nam na czym polega różnica między tolerancją a poprawnością polityczną czy między despocją (król Bogiem, a jego słowo prawem) a monarchią absolutną (król ma monopol na sprawowanie władzy wykonawczej, musi jednak respektować prawa królestwa). Tymczasem to jak Grecy dzielili rodzaje miłości nie ma dla nas żadnego znaczenia, tak samo jak nie ma dla nie-fachowca różnicy między deratyzacją i dezynsekcją, właściwie słowo „deszkodnikacja” czy „wybicie szkodników” mogło by zastąpić oba. Tymczasem każdy po studiach humanistycznych powinien pojmować różnicę między tolerancją a poprawnością polityczną i despocją a monarchią absolutną.
[1] R. Legutko, Traktat o wolności, Gdańsk 2007, s. 22.
[2] R. Legutko, Traktat o wolności, s. 48-49.
[3] R. Legutko, Traktat o wolności, s. 56.
[4] R. Legutko, Traktat o wolności, s. 66.
[5] R. Legutko, Tolerancja. Rzecz o surowym państwie, prawie natury, miłości i sumieniu, Kraków 1997, s. 48-49 i 194-195.