Wszystkim zainteresowanym różnicami w sposobie życia i myślenia po obu stronach północnego Atlantyku polecam książkę Kalifornijczyka Marka Greenside’a: „Nie będę Francuzem choćbym nie wiem jak się starał. Uroki życia w Bretanii” w polskim tłumaczeniu Teresy Tomczyńskiej (Świat Książki Warszawa 2009). Już we wstępie mamy ciekawą różnicę; anglosascy przyjaciele i znajomi występujący w książce są wymienieni z nazwiska i/lub imienia, inicjały i imiona Francuzów zostały w większości zmienione, bo ci zwykle nie lubią być wyróżniani (s. 7). Greenside nie przepadał za Francją od czasu pobytu tam w 1966 roku, ale w 1991 roku znów daje się namówić na wycieczkę tam. Jego dziewczyna kocha Francję, a on sam ma nadzieję, że Bretania, która jest Francją od 1532 roku jest inna od Paryża. Lot do Paryża cool, obsługa Air France cool, ale na miejscu nie ma bagażu pasażerów (s. 12). Amerykanie zwracają uwagę na takie drobnostki, chansons nie przysłonią im faktu kiepskiej organizacji. Na lotnisku de Gaulle’a wszystko zautomatyzowane prócz pracy (s. 13). Autobus pędzi 130 km/h, dworzec w innym miejscu niż przystanek. Kierowca rzuca torbami i upuszcza co drugą. Gare de Montparnasse pełna automatyka, ale inwalidzi i ci z ciężkimi torbami windy nie mają (s. 16). Tylko małe schody ruchome. Francuzi są szykowni, nie ma tu hippisów, ani tatuaży. Bretończycy w pociągu nie pytają jankesa jak paryżanie: „czemu twój kraj niszczy ziemię?” są przyjaźni (s. 20). Na dworcach mało ławek, Francuzi nie lubią ułatwiać sobie życia. W Loscoat, w domku wspólnej angielskiej znajomej, która obecnie jest w Massachussetts – wygody, ale po oględzinach wszędzie pleśń itd (s. 38). Otuchy dodają gadżety Boscha i Whirlpoola, oraz szwedzkie, dzięki bogu nie francuskie, więc będą działać.
Każda wioseczka ma plac Wolnej Francji, i de Gaulla, jakby Vichy nigdy nie istniało (s. 29). Kościelny Jezus mały jak krewetka, w USA byłby wielki (s. 30), za to damskie święte w pełnej krasie na malowidłach. USA świętuje Patryka, Jana, itd, Francja to kraj dziewic. Każdy kupuje co dzień to samo u piekarza, ale wydziwia przez kwadrans i tak (s. 32), mimo to nikt się nie spieszy. Tyle, dodam tu, że wieś tak ma nie tylko we Francji… Prezerwatywa w UK to potocznie francuski list, a w RF – angielski kapturek (s. 35). Bretończycy mają dosyć Anglików, ale Amerykanów lubią (s. 43), Francuzi lubią po cichu rywalizować z USA (s. 140), ale to rywalizacja przyjazna, nie taka jak z UK. Francuzi lubią być pomocni: Lafayette, Cousteau, Kouchner… (s. 47). Bielizna francuska – skrzyżowanie markiza de Sade i babci Kunegundy (s. 52).
Mark jest Kalifornijskim liberałem czyli ekologiem, ale w Bretanii kupić kurczaka z wolnego wybiegu to problem (s. 53), do tego nie zna właściwie francuskiego. Francuzi jedzą wszystko, każda część zwierza jest do jedzenia. Liście bobkowe rosną dziko, tu nie trzeba ich kupować. Festwal średniowieczny w Locronon, taki francuski Williamsburg (s. 60), tyle, że jeszcze bardziej Hollywoodzki, kręcił tu Polański swoją Tesse d’Uberville. Od herbów i haftów innych dla każdego miasteczka do Derridy. Policji nie widać ale działa psychologicznie, nastolatki karnie idą w procesji za rodzicami (s. 64). W USA to by się nie udało. Zważywszy całość, Mark uważa, że o dziwo impreza jest autentyczna. Melony mniejsze i słodsze. Dzieci ubrane jak dorośli, karne. Francuzi traktują dzieci jak dorosłych, wybaczając im błędy bo to dzieci, Amerykanie traktują dzieci jak niemowlaki, a pozbywają się ich gdy nie zachowują się jak dorośli (s. 71). Przy stole każdy zna swoje miejsce. Burmistrz z okazji fete nautique wygłasza przemówienie, przy którym Churchill brzmiałby jak Kaczor Donald (s. 75). Francuzi to kartezjanie, myślą, że świat jest urządzony sensownie i można nad nim zapanować. Domy urokliwe jak w Shire Hobbitów. Tu można wierzyć w bajki. Na łódkach Brytyjczycy są praktyczni, a Francuzi poprawnie wystrojeni (s. 84). Francja lubi myśleć, że jest egalitarna, ale różne grupy społeczne rzadko się mieszają i rzadko ze sobą gadają (s. 86). Francja wyzwala w autorze lepsze cechy charakteru. Jeden monter jest od wszystkiego (s. 138), a notariusz reprezentuje i klienta i państwo (s. 100). Ciężko otworzyć rachunek bankowy bez rekomendacji znajomych, ale potem kredyt jest prosty, w USA odwrotnie, rachunek otworzysz od razu, ale pożyczki łatwo nie dadzą (s. 105). Amerykananie uchodzą za luzaków i żartownisiów. Koztez Gwer – Greenside, przez przypadek Mark kupuje dom o adresie takim jak jego nazwisko (s. 116). C’est propre. Kaputt – niemiecki dla Francuzów najlepszy język by mówić o śmierci nawet zbiornika wodnego (s. 124). Francuzi to fataliści (s. 140). Pozornie gardzą forsą, ale pamiętają o każdym sou. Nie mogą sobie wyobrazić, by ktoś rozjechał stado krów, choć jeździ się tu po wariacku, a krów pełno (s. 149). Niemal nie rozumieją pytania, jakby Mark pytał o pedofilię… A on pyta tylko o ubezpieczenie od zderzeń z krowami. W USA rozmowa to rywalizacja, jest winner i loser, we Francji ma zapewnić komfort obu stronom. Co trzecie słowo w angielszczyźnie jest z francuskiego, stąd nawet nie znając francuskiego ma się jedną szansę na trzy na porozumienie (s. 152). Francuzi unikają przekazywania złych wieści.
Mark zachwyca się francuskim socjalem (jest Demokratą i lubi Francję), Francuzi uważają, że jest coraz mniejszy i są niezadowoleni (s. 159). Ubezpieczenie we Francji pokrywa koszty leczenia także w innym kraju i koszty transportu. Daje też łatwo pożyczki cudzoziemcom na zakup domu. We Francji ubezpieczyciel boi sie klienta, w USA odwrotnie, w USA strach wystąpić o odszkodowanie, bo to podwyższa składki (s. 164). Francuscy intelektualiści udają socjalistów, i cherlaków, choć są złotymi rączkami i utylitarystami (s. 167). Francuzi rozwiązują problemy, Anglosasi – usuwają (s. 172). We Francji należy unikać opakowań typu „nowy sposób otwierania” w USA knajp „jak u mamy”, piorąc pamiętać trzeba o Celsiusie i Fahrenheicie. Francja robi z człowieka konserwatystę (s. 189), zniechęca do reformizmu. Francuzi lubią jak np. Japanese American powie wreszcie skąd naprawdę jest (z Japonii) lubią wiedzieć z kim mają do czynienia (s. 197). Francuska policja karze właścicieli brudnych aut: nettoyez nettoyez – poubelle! (s. 213). We Francji można wyśmiać gliniarza, w USA można dostać za to w czapę. Francuzi nie piją bez jedzenia, co na jankesko-bretońskim party jest problemem (s. 224). Dowcipy z podtekstem seksualnym i roasting wobec przyjaciela, są dla Francusów pas propre. Są oburzeni. Mark kocha Francję, ale nie na tyle by poczuć się Francuzem.
Ciekawe, że to samo co mówił Guy Sorman w odniesieniu do Chińczyków, można by odnieść do Francuzów. Być może odmienności jakie stwierdza Mark Greenside nie są odmiennościami kulturowymi, a raczej systemowymi. Może po prostu rację miał John Adams, że Europa jest zawieszona między amerykańskim liberalizmem, a chińskim feudalizmem, i Sorman, że konfucjanizm to typowo feudalny system etyczno-prawny. Czy my Europejczycy jesteśmy feudałami? Czy rację ma Erich Fromm, że USA i Europę różni tylko stopień odfeudalizowania, a może rację ma Stefan Bratkowski, że USA nie jest przyszłością Europy, lecz alternatywnym modelem rozwoju. Czy w feudalizmie, amerykański indywidualizm ma szanse? Czy to dlatego liberalizm wygląda inaczej po obu stronach Atlantyku? Czasem to Europejczycy Amerykanów mają za wieśniaków; np. takich Teksańczyków w pickupach…Czy Mark Greenside poprawnie używa słowa konserwatywny? Może stał się po części feudałem kupując dom w Bretanii. Wiejskość i peryferyjność Bretanii z pewnością ma w sobie ładunek feudalizmu. Bardziej jeszcze interesujący jest fragment o tym, że Japanese American dla Francuza i Europejczyka to Japanese, a nie American, podczas, gdy w USA to American jak każdy inny. W Europie mamy konkurencyjne mity narodowe, które nie układają się w żadną spójną całość, wolimy się więc upewnić, czy możemy sprzedawać swoje bajki napotkanym osobom…
Jak zwykle w takich książkach: dużo, szybko, powierzchownie. Bretania, fakt, miejsce urokliwe, i podobnie jak Hiszpania i Włochy, spora społeczność brytyjska. Amerykanów niewiele, stąd pewnie inne wyobrażenia.
Ze znanych mi rodzin z Europy zachodniej żyjących w USA przez conajmniej kilka lat, wszyscy się wyzbyli przekonania, że USA to taka Europa tylko „bardziej”. Po pewnym czasie wszyscy twierdzą, że jeżeli USA miała z Europą dużo wspólnego, to bylo to kiedyś. I to by przemawiało za wersją Bratkowskiego. Ja również uważam, że pomimo wspólnych źródeł jest to obecnie inna, silna kultura i komentowanie jej na bazie europejskiej prowadzi zawsze do większych lub mniejszych błędów.
Książka Greenside’a nie jest i nie udaje bycia wielkim traktatem to coś w rodzaju dziennika. Ja wybrałem z niej tylko pewne fragmenty