Okazuje się, że to połączenie dwóch dziedzin, odległych i bliskich zarazem, jest bardzo dobre i inspirujące. Oczywiście każda muzyka jest w pewnym sensie archeologią. Dźwięki, które słyszymy na koncercie na żywo już nawet wtedy stają się przeszłością. Cóż dopiero nagrania… Oprócz tego prężnie rozwija się ruch muzyki dawnej, choć jego największe gwiazdy, takie jak John Eliot Gardiner, nie kładą historycznej autentyczności ponad genialnymi acz subiektywnymi własnymi drogami rozwoju sztuki. Lecz tym razem chodzi o punktowy, zupełnie niemetaforyczny mariaż archeologii z muzyką.
Najbardziej znanym prekursorem łączenia muzyki z archeologią był oczywiście Giuseppe Verdi i jego Aida, której prawykonanie miało miejsce niedaleko piramid. Mimo standardowego, romantycznego libretta, wielki kompozytor zadał sobie sporo trudu aby na przykład odtworzyć brzmienie starożytnych trąb i jego przemyślenia na ten temat są powtarzane przez innych kompozytorów ceniących sobie archeologiczne inspiracje. Wśród nich, na pierwszym miejscu, muszę wymienić z jego wspaniałą i nie dość docenianą operą Echnaton. Moim zdaniem to jedna z najlepszych oper w czasach nowej muzyki i jedynym zastrzeżeniem jest tu oczywiście repetytywność amerykańskiego kompozytora przejawiająca się także w przechodzeniu pomysłów strukturalnych i melodycznych z utworu na utwór. Budzące ogromne wrażenie struktury dźwiękowe z Echnatona odnajdujemy w dziesiątkach innych dzieł Glassa. Pójdźmy jednak na kompromis i uznajmy, że w Echnatonie brzmią one najlepiej i najlepiej pasują do przedstawianych zdarzeń…
Egzotycznie brzmiący tytuł VIII Symfonii Pawła Łukaszewskiego „Hymny Bangamarti” ukazuje nam archeologiczną inspirację dawną rzeczną wyspą, która zwana była „Wyspą Szarańczy”. Na tejże wyspie od VI do XVI wieku istniał Rafaelion, kościół poświęcony archaniołowi Rafaelowi. Owa świątynia była ważnym ośrodkiem pielgrzymkowym, gdyż znajdowała się nieopodal stolicy chrześcijańskiego, nubijskiego królestwa Makuria. Dziś ów obszar nie jest wyspą, również współczesny Sudan wygląda inaczej. Ciężko odgadnąć, że Bangamarti tętniła kiedyś życiem licznym pielgrzymów, którzy zostawiali swoje inskrypcje na ścianach późniejszego, górnego kościoła. Miejsce to od lat bada zespół polskich archeologów pod wodzą profesora PAN Bogdana Żurawskiego. Inskrypcje przetłumaczyła i po części zrekonstruowała dr Agata Deptuła.
Dla Pawła Łukaszewskiego Bangamarti okazało się potężną inspiracją. Powstało z tego wielkie oratorium (nazwane symfonią), bogate w piękne tematy muzyczne i ich monumentalne rozwinięcie. Dawno już nie słyszałem tak wspaniale i majestatycznie użytych trąb, tak poetycko i tajemniczo śpiewających chórów. Oczywiście chór i orkiestra należały do gospodarzy Wratislavii, czyli NFM. Dyrygował nimi znakomicie związany ze Szczecinem Norbert Twórczyński. Kompozytor przewidział też wiodącą rolę basu, którą spełniał z ogromną siłą wyrazu i piękną emisją głosu Jarosław Bręk. Tekst był w koine, bizantyjskiej wersji greki. Zatarte elementy inskrypcji były zaznaczane motywami zbliżającymi nieco neoromantyczne, czy też neoimpresjonistyczne dzieło Łukaszewskiego do minimal music. Bardzo mi się to podobało. Unaocznienie czasu zacierającego ślady ludzkich żyć i pragnień pozostawiało w sercach słuchających niezwykłe i głębokie odczucia. Przynajmniej z moją wrażliwością tak było.
Muzyka mówiąca o czasie, który pożera pokolenia i dawne światy, dawne królestwa. Muzyka mówiąca o tym językiem dobranym do tak przepastnego tematu. To jest to, o co w sztuce chodzi. Paweł Łukaszewski jest z pewnością bardzo ciekawym kompozytorem i chciałbym, aby jego dzieła rozbrzmiewały we Wrocławiu jeszcze częściej. Nie tylko na Wratislaviach i Musica Polonica Nova, ale po prostu, w sezonie.
Na koniec polecam informacje o Bangamarti ze stron Uniwersytetu Warszawskiego, a później allegro i wpisujemy „Paweł Łukaszewski cd”.