Powróćmy na chwilę do przypomnianej w części I tego cyklu kanonu zawierającego się w pojęciu Totus tuus. To z jednej strony zawołanie biskupa Krakowa Karola Wojtyły, ale także niezwykle uniżone, czołobitne poddanie się kultowi Marii (tak charakterystyczne dla pobożności ludowej – czyli bezrefleksyjnej, manifestacyjnej, tradycjonalistycznej – praktykowanej na różnych kontynentach w ramach religii katolickiej). Po łacinie brzmi ono dosłownie: „…, Totus Tuus ego sum et omnia mea Tua sunt. Accipio Te in mea omnia. Praebe mihi cor Tuum, Maria” (czyli – Jestem cały Twój i wszystko, co moje, do Ciebie należy. Przyjmuję Ciebie całym sobą. Daj mi swoje serce, Maryjo).
Wszystkie religie mają wspólną cechę – chcą
regulować to co jesz, co pijesz, z kim sypiasz
(i kiedy). Bo jeśli kontrolujesz instynkty to
kontrolujesz człowieka
Stellan SKARSGÅRD
(aktor duński, gra u Larsa von Triera)
Jak napisano w I części totus tuus oznacza po prostu całkowite oddanie swego jestestwa (i świadomości), absolutne pochłonięcie, mistyczne rozpłynięcie się w boskim bycie i mentalnie niewolnicze podporządkowanie. Czyli bezrefleksyjny, nie myślący samodzielnie osobnik, odrzucający (gdy chodzi o religię i wiarę) jakikolwiek sceptycyzm bądź subiektywno-krytyczną egzegezę faktów, treści, dokumentów, pism etc. To przyznanie wyłączności emocjom, afektom, namiętnościom i irracjonalnemu spojrzeniu na świat. Oczywiście kosztem zdystansowanej refleksji, racjonalnej i realnej analizy zdarzeń oraz faktów, wyważonych zachowań i wypowiedzi.
To jawny prymat wiary i afektów nad rozumem i racjonalnością.
Ten aspekt, na który w swoich wypowiedziach i dokumentach ogromny nacisk kładł Jan Paweł II, jest niesłychanie ważnym dla kształtowania określonych postaw i świadomości miliarda katolików i tych setek tysięcy podążających na spotkania z nim. Ów rys niesamodzielności myślenia, poddania się autorytetowi tych „co są wybrani z narodu wybranego” (jakim ogłosiło się chrześcijaństwo wydzielając się z judaizmu) i na pewno – z racji bezpośrednich kontaktów czy namaszczenia przez boga – „wiedzą lepiej” niż pospólstwo wiernych (czyli kapłanów) jest szczególnie widoczny dziś w społeczeństwie polskim, tak łatwym do manipulacji, tak podatnym na religiancką retorykę i irracjonalne kuglarstwo, kreowanym przez fundamentalistycznie katolicko nastawione elity (przymilające się stale do hierarchii Kościoła). Wiadomym jest, że są to w wielu wypadkach pozory oraz pospolita hipokryzja lecz nie sposób jest nie zauważyć, iż tak funkcjonująca przestrzeń publiczna jest zakażana szkodliwymi trendami i po prostu psuta, rzutując tym samym na ogólny obraz państwa i społeczeństwa. Na moralność i etykę.
W tak skonstruowanej i prowadzonej narracji nie dziwią więc kolejne przypadki religijnej cenzury, ograniczania wolności ekspresji artystycznej, krępowanie swobody wypowiedzi i artykulacji (osławiony paragraf o „Obrazie uczuć religijnych”), ataki – na razie – retoryczne na Innego inspirowane przez tzw. Autorytety bliskie Kościołowi itd. bądź haniebne szlagworty czy opinie samych hierarchów jak bpa Pieronka o Izabeli Jarudze-Nowackiej lub Alicji Tysiąc lub arcybpa Michalika o pedofilii w Kościele (sprawa Marenin vs Michalik)
To wycinek rzeczywistości neokonserwatywnej, tradycjonalistycznej, przeciwnej postępowi (nie zgodnemu z koncepcjami hierarchii katolickiej) i swobodzie myśli stworzonej przez nauki Jana Pawła II oraz sprzyjające tym tendencjom polskie media (bezrefleksyjny zachwyt nad wszystkim co związane jest z postacią papieża Polaka). Brak jest odwagi – a może zbyt wielkie pokłady serwilizmu czy lizusostwa zalegają w świadomości tego społeczeństwa – aby jasno i wyraźnie skonkludować, że dewocja i bezrefleksyjność wielkiej części społeczeństwa utożsamiającej się z polskim katolicyzmem to efekt właśnie nauk i pontyfikatu „umiłowanego” i „ubóstwionego” Jana Pawła II, gdzie dyskurs i wymianę myśli zastąpiono idolatrią, a autentyczny szacunek czy admirację wymusza się (za pomocą masowego krzyku i gróźb podpartych rzekomą „obrazą uczuć religijnych”) niewolniczą czołobitnością, prostackim bałwochwalstwem i masowym, zawstydzającym w swym kiczowatym wyrazie, wysypie pomników-potworów (będących przykładem przemocy symbolicznej wobec Innego). Widać to również gdy dotykamy problematyki m.in. in vitro, rozwodów i komunii w związkach niesakramentalnych, kapłaństwa kobiet, antykoncepcji (o przerywaniu ciąży nie wspominając).
To religianci zdominowali retorykę i formę (wg własnych, konserwatywnych i anty-modernistycznych mniemań) debaty publicznej dotykającej tych właśnie zagadnień. Nie dziwota więc, iż z tak skonstruowanej i żyznej gleby wyrastają „kwiatki” na podobieństwo prof. Pawłowicz, doktora Chazana, red. Cejrowskiego, posłanki Wróbel, radnego Skoczylasa (Wrocław) czy senatora Kazimierza Jaworskiego.
Kolejnym efektem tworzonym – mimo zapewnień o rozbieżności ideowej neo-konserwatystów i post-oświeceniowych krytyków nowoczesności i totalnych dekonstruktorów rzeczywistości – jest zjawisko (czy teoria) zwane esencjalizmem.
Esencjalizm aktualnej i modnej proweniencji, promowany zarówno ideowo przez postmodernistów jak i przez neokonserwatystów (tu akceptacja jest pozorna moim zdaniem i czysto koniunkturalna) zakłada „harmonijne pogodzenie religijności z wolnością, którego nie potrafił osiągnąć nowoczesny humanizm ograniczający zarówno religię ludzi jak i społeczeństw, jak i ich potencjał gospodarczy” (G.Corm, [w]: Religia i polityka w XXI wieku, s. 42). System ów umożliwia człowiekowi zdaniem zwolenników tej praktyki skonsumowanie moralności i religii z polityką i zagadnieniami społecznymi. Ta amerykańska wersja konglomeratu idei niezupełnie do siebie przystających (i przyjęta jako powszechnie obowiązująca political correctness) razi przede wszystkim naiwnością i zwyczajnym „chciejstwem”. Mimo to została spopularyzowana i rozpowszechniona – wedle postmodernistycznego sznytu – także w Europie.
Ten esencjalizm ma w swym zamyśle zastąpić (na pewno oświeceniowego pochodzenia) tzw. kosmopolityzm wypływający bezpośrednio z najszerzej pojmowanego humanizmu. Stąd na czele dyskursu toczonego w tej materii stawiana jest wolność (jako po-oświeceniowa lecz jedyna i naczelna wartość) ale wykastrowana z pozostałych dwóch segmentów triady oświeceniowej: liberte – fraternite – egalite.
Jak wspomniano (w części II niniejszego materiału) „Laickość stała się tym samym przedmiotem ataków wszelkich religiantów”. Klęska – jak się wydaje dziś – idei sekularyzmu i zasad laïcité łączyć się musi także z upadkiem Muru Berlińskiego i implozją ZSRR. Bankructwo tego systemu skompromitowało – zarówno wg neo-konsewatystów, neoliberałów jak i postmodernistów – wszystko co można wiązać z Oświeceniem, lewicowością i postępem (jako takim). Taki sposób myślenia jest też zgodny z założeniami anty-meta-narracyjnymi postmodernizmu. Dziwna doprawdy koalicja ….. Dziwne doprawdy mentalne są szlaki myśli ludzkiej.
Jest to myślenie wg zasady, realizowanej w praktyce codziennej (choć szkodliwej niezmiernie, prostackiej i prymitywnej w podstawowych założeniach bo zakładającej wyeliminowanie, zniszczenie, upokorzenie Innego), chcącej osiągnąć „wszystko albo nic”. Ni jak takie myślenie i taka postawa nie przystają do pojęć dialogu, szacunku dla interlokutora, wolności i swobody myśli czy rudymentów demokracji.
Naruszając świat tradycyjnych wartości – Oświecenie i wszystko co z nim się wiązało w późniejszych epokach – zburzono sens życia (tak twierdzi m.in. lewica postmodernistyczna skupiona m.in. wokół koncepcji i kontynuująca dorobek Francoisa Fureta – dlatego należy ich uważać raczej za „konserwę” czy „prawicę”). To ma być ich zdaniem – czyli nie tylko neo-konserwatystów czy neoliberałów – efekt negatywnie ocenianej tzw. „świadomości rewolucyjnej” panującej w Europie w XIX i XX wieku (przyporządkowanej zawsze postępowi i rozwojowi). Błąd takiego mniemania jest zasadniczy: rewolucje (i związane z nimi przemoc, agresja, brutalność, dramatyczność zmian społecznych i politycznych, a co za tym idzie zmiany w aksjologii i ocenie rzeczywistości) są efektem, nie ich źródłem a te negatywne zjawiska niejako „produktem ubocznym” choć immanentnym owym przemianom i wydarzeniom. Dramat i tragizm Rewolucji Francuskiej tkwi w tym, że jest ona (jak twierdzi wielu znawców historii, antropologii, kulturoznawstwa, socjologii, politologii czy religioznawstwa) echem wojen religijnych toczonych sto (i więcej lat) wcześniej w Europie Zachodniej. Zwłaszcza chodzi tu o wewnętrzne konflikty religijne we Francji (z ich wyjątkową brutalnością i bezwzględnością w niszczeniu Innego) oraz wojnę 30-letnią w Niemczech i Europie Środkowej. O tym szanowni religianci i konserwatyści raczą zapominają (są to fakty obciążające tradycję religijną w Europie): postmoderniści czynią to z ignorancji, wspomnianego „chciejstwa” bądź politycznej poprawności.
W tym miejscu nie sposób jest pominąć w tej mierze wielowiekowej tradycji (panującej w Europie) inkwizycyjnej, jako nosicielki wyjątkowej (bo uzasadnianej religijnymi kanonami) przemocy, nienawiści, inwigilacji, wyrafinowanych tortur i symbolicznego przymusu.
Esencjalizm to ogólnie rzecz biorąc (pozostający w zdecydowanej opozycji wobec fenomenalizmu, ale też historycyzmu czy ewolucjonizmu) pogląd twierdzący iż pod powierzchnią danego zjawiska ukrywa się właściwa, esencjonalna rzeczywistość. To jest wyraźnie idealistyczna, platońskiej proweniencji (a tym samym leżąca u źródeł każdego monoteizmu) teza, określająca esencję jako coś niezmiennego, wiecznego, ponad-materialnego. Zgodnie z tą koncepcją istnieją elementy natury (także w człowieku) które nie podlegają najszerzej pojętej ewolucji. Tym samym esencjalizm wpisać się musi w kolejny konflikt będąc w nim stroną: nacjonalizm jako tradycja Europy narodów i państw narodowych (czy inaczej: także religijna wspólnotowość) vs humanistyczny kosmopolityzm.
Moim zdaniem w komentowanej sytuacji warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden fakt: otóż antynomiczne stanowiska ideowe postmodernistów i neo-konserwatystów są przykładem na idealistyczną i „chciejską” (w istocie) konwergencję sądów, tez, poglądów etc. Wiemy przecież, że każdy monoteizm dąży do monopolu (choćby z racji koncepcji i sposobu pojmowania Prawdy). Czyli tym samym musi być immanentnie przeciwny (by nie rzec – wrogi) wolności jednostki, demokracji, pluralizmowi poglądów czy indywidualizmowi. Przez owe specyficzne i swoiste pojmowanie Prawdy każdy monoteizm musi dążyć (i tak też czyni) do podporządkowania wolność indywidualnej i zbiorowej swemu, religijnemu oglądowi świata. Wiązać się to musi zawsze z eliminacją Innego (za pomocą różnych, zależnych od epoki i mód w nich panujących, środków i metod).
Anty-eschatologizm, dekonstrukcja wszystkiego, opozycja wobec meta narracji, anty-autorytaryzm postmodernizmu winny wykluczać absolutnie jakąkolwiek religijność (jakaś nowa, postmodernistyczna religia to klasyczny oksymoron). Jednak jak widać koalicja – nieformalna, dziwna i irracjonalna – jest możliwa, choć zapewne oczekiwania i zamiary obu stron owego aliansu są diametralnie rozbieżne.
Poza tym – odrzucenie laickości i sekularyzmu (w imię fałszywej tezy: „kochajmy się panowie bracia” bo miłość wszystko zwycięży) opartych o tradycję oświeceniową musi skutkować drogą i umacnianiem się propagandy religianckiej, obskurantyzmowi religijnemu co w efekcie sprzyjać będzie (i sprzyja) fundamentalizmowi religijnemu.
Bo czym jest fundamentalizm ? To pogląd na świat – nie tylko religijnego chowu – zakładający „pewien rodzaj wiary która może być łatwo doprowadzona do skrajności. Jest to wiara w doskonałość, w absolut, wiara w to, że każdy problem musi być dziś rozwiązany. Zakłada on istnienie autorytetu wyposażonego w wiedzę doskonałą, nawet jeśli ta wiedza nie jest dostępna dla zwykłych śmiertelników”. ([za]: G. Soros, Kryzys światowego kapitalizmu, s. 168).
Co do znaczenia i bałwochwalczego stosunku wobec tzw. autorytetów – a tym samym wynikającego zeń poparcia dla autorytaryzmu (różnych opcji) – na czym zasadza się m.in. każdy fundamentalizm – warto tu przytoczyć słowa Bertranda Russella mówiące, iż nie warto przejmować się autorytetami bo „…. Zawsze znajdą się autorytety głoszące coś przeciwnego”.
Zdaniem Georga Sorosa główną cechą mentalności fundamentalistycznej jest oparcie o dokonywanie wyborów na zasadzie albo – albo (o czym już wspominano w tym materiale). Takie przekonania leżą również u podłoża tez zwanych esencjalizmem – także wspominano o nich w niniejszym tekście. Zakładając doskonałość, modelowość, idealność rzeczywistości i jedynie takiej akceptowanej przez nas-fundamentalistów, ograniczamy się do wyborów klasyfikowanych wg kanonów dobro vs zło, światło vs ciemności, raj vs piekło. Ci interlokutorzy którzy nie akceptują naszego poglądu na świat i procesy w nim zachodzące (ewolucja bez aksjologicznej konotacji) nie mają racji istnienia. Tu wkraczała – wspominano także już o tym – w wiekach średnich inkwizycja, co utrwaliło po dziś dzień obecną w kulturze Europy instytucjonalną uzasadnioną symbolicznie i religijnie zorganizowaną przemoc.
Na cały trend tzw. „powrotu do religii” trzeba popatrzeć więc szerzej niźli jedynie przez pryzmat Państwa Islamskiego, al-Kaidy, ekscesów talibanu w Afganistanie czy Boko-Haram w Nigerii. Wynaturzenia islamistycznego terroryzmu są spektakularne i widowiskowe, szokują i podniecają jednocześnie (napływ bojowników z Europy w szeregi dżihadu i poszerzanie się publiki dającej wiarę i nadstawiającej „ucha” na nauki różnego rodzaju religijnych szamanów, guru, radykalnych kaznodziei itd.) ale źródła tych zjawisk leżą gdzie indziej niźli sugeruje to większość komentatorów czy specjalistów (o współczesnych politykach – jako totalnych analfabetach i elicie samej dla siebie i zamkniętej „w sobie” – nie wspominając). Tak, wszystkie religie – o czym tu wspominano – zwłaszcza monoteistyczne niosą w sobie pierwiastek totalizmu, dogmatyki, zaślepienia i fanatyzmu. Każda religia gra na emocjach, afektach, ekscytacjach, uniesieniach – bo wiara (przede wszystkim religijna) i rozum różnymi chadzają drogami i inne są ich priorytety. Różni je wszystko.
To wspominana deprecjacja Oświecenia i jego podstawowych priorytetów zawartych w przywoływanej już tu triadzie, kastracja idei oświeceniowych i sprowadzanie ich ponownie (jak to miało miejsce w XIX czy XX wieku) do narcystycznego zachwytu nad „europejskością” i naszymi uniwersalnymi, będącymi ponoć jedynymi wartościami godnymi uwagi i zastosowania (bez obowiązkowego sceptycyzmu i dystansu poznawczo-empirycznego), a łączonymi z chrześcijańskiej proweniencji misyjnością, są głównymi powodami dla rozwoju z jednej strony różnego rodzaju radykalizmów (wrogich tym ideom), a z drugiej – furtką dla religii powracających w glorii jedynych wartości na których zbudowano współczesną kulturę Zachodu. Znów powrócić musiały w takim razie do obiegu publicznego, do powszechnej narracji takie pojęcia jak „naród”, „rasa”, „religia”, „cywilizacja chrześcijańska”. A wraz z nimi – mentalność krucjatowa (i wszystko co z nią się wiąże). Tak musiało się stać bo ponownie u podstaw „wojującej cywilizacji legła religia”. Judeochrześcijańskie wartości Zachodu związane zawsze były z misją „na zewnątrz”. Odwołania do religii, jej triumfalny powrót do sfery publicznej i gremialne zastosowanie argumentacji religijnej dla możliwie najszerszych uzasadnień to wszystko jest sprzeczny z nowożytną koncepcją cywilizacji tworzonej na Starym Kontynencie od Renesansu, a de facto – od Oświecenia przez francuskich myślicieli (Diderot, Wolter, Condorcet czy d’Alambert), Hegla, Marksa i Feuerbacha po Nietzschego, Heideggera czy Russella. Ten właśnie okres przyczynił się – w sensie pozytywnym – do zburzenia w sposób sukcesywny kultury i tradycji głęboko przesiąkniętej na wskroś religią, trwającej w zasadzie do czasów Renesansu. Oświecenie było jedynie potwierdzeniem tez renesansowych i jednocześnie przyśpieszeniem tego procesu. Religią i naznaczony nią religijny mesjanizmem Europejczyków niosły (i często nadal niosą) zwiększenie ładunku emocji (złych najczęściej) w życiu publicznym i w interpersonalnych relacjach. Nadużywanie koncepcji, zwłaszcza w retoryce, o judeo-chrześcijaństwie korzeni kultury Zachodu, wyparło jak twierdzi słusznie i celnie cytowany już Georges Corm przekonanie o helleńsko-rzymskich tradycjach naszej kultury (a przez to zmieniło w wyniku intelektualnego zamachu stanu wymiar i projekcję owej kultury obowiązującej w powszechnej narracji od Renesansu i Oświecenia do połowy XX wieku).
W ostatniej IV części podsumujemy stawiane w tym cyklu tezy i spróbujemy zastanowić się nad ewentualnym rozwojem sytuacji w tej mierze. Dokąd zmierza świat, przede wszystkim – nasz, zachodni świat.