Skoro to odpowiedź na odpowiedź, chciałbym Ci, Jacku, podziękować za wyborny tekst. Potwierdza on moje przypuszczenia, że w zasadniczych kwestiach jesteśmy zgodni.
Chciałbym spytać, co to znaczy, że spotykasz się z postmodernizmem? Idee mają swoje nośniki – jestem więc ciekaw, kto prezentuje poglądy referowane przez Ciebie i dlaczego mają być to poglądy reprezentatywne dla całego ideowego nurtu? Czy możesz odwołać się do jakichś badań, które pokażą korelację między tym, co ludzie myślą i jak to etykietują? A może etykieta nadawana jest okreśłonym poglądom z zewnątrz?
Etykiety są wygodnymi narzędziami w porozumiewaniu się, ale pokazując jedno, co innego zasłaniając. Biorąc pod uwagę różnorodność propozycji kojarzonych z postmodernizmem optuję zwyczajnie za tym, że samo słowo „postmodernizm” jest konstruktem, który napełniany daną treścią czymś motywowani. Być może dzieli nas zbyt mały dystans czasowy, by pewnemu okresowi w myśli i światopoglądzie oddać sprawiedliwość. W ramach formacji „postmodernistycznej” znajdziemy bowiem jawne nawiązania do Kanta – by wspomnieć choćby Wolfganga Welscha. Mamy porządnie przemyślaną etykę Karla-Otta Appela, nazywanego „transcendentalnym pragmatystą”. Mamy Richarda Rorty’ego, jawnie i często odwołującego się do ewolucjonizmu. Z postmodernizmem wiąże się Helen Longino, która rozwijała swoją refleksję epistemologiczną odnosząc się do nauk biologicznych. Czy biolożkę i filozofkę Donnę Haraway. Nie sądzę zatem, żeby postmodernizmowi jako pewnej całości dało się przypisać postawę antynaukową. Feyerbandowskie wszystko ujdzie! także czytać należy w określonym kontekście. Już Karl Popper wskazywał, że do odkrycia naukowego prowadzić może wszystko. Ale nie każda procedura może być zaakceptowana jako sposób uzasadniania odkrycia.
Nasze perspektywy się różnią, nie jestem bowiem „biologistą” (że podejmę ten termin). Ale nie jestem także konstruktywistą społecznym. Zdecydowanie bliżej mi do konstruktywizmu Latourowskiego, w którym wychodzi się od symetrii ludzi i czynników poza-ludzkich i od dowartościowania pojęcia sprawstwa (agency). Z uwagą śledzę takich filozofów jak Michel Serres (pewnie da się go upchnąć w worku postmodernista), który sporą część swojej refleksji poświęcił fizyce czy biologicznemu spojrzeniu na człowieka. Ciekawią mnie też próby nowego tematyzowania rzeczy i przedmiotów, jak choćby – w ramach archeologii – stanowisko Olsena. Zdaję sobie jednak sprawę, że to ludzie tworzą skale pomiarowe, narzędzia, od Koła Wiedeńskiego (nie od postmodernistów) wiem, że nie da się sztywno oddzielić obserwacji od teoretyzowania. Nie potrafię być zatem scjentystą i realistą metafizycznym. Co nie zmienia faktu, że nie stawiam na równi bajek i roboty naukowej.
Nieco inaczej widzę także kwestie relatywizmu kulturowego.
Nie tylko nie mam ochoty zrywać z tradycją demokracji liberalnej, ale staram się – w ramach kompetencji i możliwości – uzmysławiać, że Polsce daleko do jej realizacji. Staram się jednak rozumieć inne kultury, nie zrównuję postępu technologicznego z przyrostem wartości. I zgoła obce jest mi przekonanie, że własną kulturę można wprowadzać militarnie. Pisałem o tym – nie mając na myśli Ciebie – że nie uznaję krzewienia praw człowieka poprzez ich łamanie. Można by rzec, że jestem etnocentrystą, jak postmodernista Rorty. A u nas Andrzej Szahaj.
I właśnie w kwestii etnocentryzmu lekcja postmodernistyczna wydaje mi się bardzo ważna – Rorty różni się bowiem znacząco od innego etnocentrysty – Kołakowskiego.
Rorty potrafi argumentować na rzecz demokracji liberalnej, poprzestając jednak na poziomie „ziemskim”. Nie jest fundamentalistą – wierzy w siłę argumentu, społeczny konsens itd. Kołakowski zaś jest fundamentalistą, przekonanym, że bez absolutu wpadamy w nihilizm. Ten rodzaj etnocentryzmu jest mi zupełnie obcy.
Napisałem w swoim poprzednim tekście, że zarzut relatywizmu należy do słownika absolutysty. Podtrzymuję to przekonanie. Praktyka naukowa jest jedną z form praktyki kulturowej. Nie jest za to odbijaniem metafizycznej struktury świata w medium języka-obrazu. Na tym, w kolosalnym uproszczeniu, polega dla mnie, cala kwestia relatywizacji. Nie oznacza czy nie musi to oznaczać ani zanegowania sensowności uprawiania nauki, ani jej wyróżnionego statusu poznawczego. Tym, co ważnego pokazał postmodernizm, jest także to, że praktyka naukowa nie służy celom wyłącznie poznawczym. Nie chcę – choć są takie nurty – redukować działalności naukowej tylko do praktyki polityki/władzy. Ale nie ma sensu zamykać na to oczu – a tak robiły przedpostmodernistyczne sposoby teoretyzowania o nauce.
Co do Innego – jego figura nie jest „rdzennie postmodernistyczna” (to znaczy nie wprowadzili jej filozofowie kojarzeni z postmodernizmem). Zawdzięczamy ją filozofii dialogu, zwłaszcza Emmanuelowi Levinasowi. Nie da się jej więc oderwać od kontekstu, którym jest Holocaust. Podzielam dużą część argumentacji pokazujących, że nazizm i Holocaust to tryumf rozumu instrumentalnego, za którym stoją pewne określone tendencje oświeceniowe. Levinas – poprzez figurę Innego i projekt etyki jako filozofii pierwszej – słusznie zmagał się z częścią kultury Zachodu. Bardzo zasadne pytania – w kontekście Innego – zadawał także Lyotard, pytając o to, jak pokrzywdzeni mogą być dopuszczani do głosu w dyskursie większości. Oczywiście, masz rację, że uznanie Innego za niekwestionowalną świętość jest pułapką. Z wielu powodów – m. in. dlatego że uznanie każdego za Innego prowadzi do rozbicia jakichkolwiek więzi. Ale – jeśli uzna się mnie za postmodernistę – krytykuję takie stawianie sprawy. Zastanawiam się za to, jak ulokować poglądy racjonalistycznych liberałów, którzy kwestionują demoniczne oblicze kolonializmu, a w swej apologii Stanów Zjednoczonych nie dostrzegają na przykład wciąż aktywnej działalności Ku Klux Klanu. Z mojej perspektywy jest to hiperpostmodernistyczna relatywizacja zła w imię własnych absolutystycznych przekonań.
Nie rozumiem, co to znaczy, że prawa człowieka oparte są na nauce.
Liberalizm nie jest doktryną, która widzi jednostkę tylko w kwestii biologii. Argument, że ból i łechtaczka są jednostkowe, nie trafia w mój zarzut. Nie neguję jednostkowości każdego z nas, ale uważam, że opis liberalny, a zwłaszcza neoliberalny jednostki i społeczeństwa jako agregatu jednostek nie jest trafny. (Nie, nie rodzimy się jednakowo wolni i równi, nie mamy jednakowych szans, a los nie jest całkowicie w naszych rękach, nie jesteśmy też racjonalni we wszystkim, co robimy – itd.) Co więcej, poglądy etyczne a la Ayn Rand wydają mi się szkodliwe.
„Wedle wielu badań 30% muzułmanów mieszkających w Europie nie widzi nic zdrożnego w karaniu śmiercią osób, które „obraziły islam”. Czasem ten współczynnik w badaniach jest wyższy, czasem niższy, ale z pewnością jest to ogromna grupa osób” – to dobrze postawiony problem. Bo pozwala zapytać o pozostałe 70%. Poza tym – jak mawiał Spinoza – omnis determinatio est negatio. Odgradzając od siebie ekstremistów od pozostałych muzułmanów (ale także katolików i wszelkich innych fundamentalistów) stajemy się świadomi realnego zagrożenia. W Polsce musimy dbać o taką precyzję podwójnie – kampania nienawiści, jaką toczy katoprawica (w imię własnego szariatu) jest tak duża, że boję się o skutki. Przykład z rysownikiem mógłbym nazwać szacowaniem ryzyka. O „logice statystyki” mówiłem w innym kontekście.
Z Twoją konkluzją zgadzam się w zupełności. Z pewnego punktu widzenia wszelkie ekstrema się łączą. Ekstremalny postmodernizm jest głupi i szkodliwy dokładnie tak samo, jak wszelkie inne podejścia ekstremalne.
Racjonalna debata – którą bardzo lubię z Tobą toczyć – jest wynikiem tego, że trudne jest i życie, i demokracja liberalna. Którą niszczy wszelka niereformowalność, czyli zamknięcie na krytykę czy dyskusję. Wszelka dogmatyczna misjonarskość.
PS. O postmodernistyczność Pendereckiego nie będę się spierał. Jak dla mnie neoromantyzm mógł pojawić się tylko jako element zmian postmodernistycznych w sztuce. Z chęcią zostanę przy Szymańskim, bo zdecydowanie bardziej go cenię. I słuchanie jego muzyki sprawia mi satysfakcję prawie zawsze (czego o Pendereckim nie mogę powiedzieć).
Dzięki za tak szybką i bardzo ciekawą odpowiedź. Tym razem zarezerwuję sobie trochę więcej czasu na kolejny mój głos, bo non stop, od wielu dni latałem wszędzie z naszą kamerą i czas choć chwilę odpocząć od RacjonalistaTV. A kusi mnie popytanie zwykłych ludzi o recepcję pewnych idei związanych z postmodernizmem? Może nawet sondę by zrobić? To mogłoby być ciekawe. Pewnie nie na ulicy, ale wśród studentów kierunków humanistycznych. Do poglądów poszczególnych myślicieli postmodernizmu też mam ochotę się odnieść.
Ps: Szymański jest znakomity, to prawda. Lubię też bardzo Mykietyna, ich stylistyki były w pewnym okresie dość skorelowane.
Rand to anarchokapitalistka. Po raz kolejny wychodzi ze kolega Marcin nie wie co to liberalizm
Albo Pan, Panie doktorze, udaje kogoś, kim nie jest. Doskonale wiem, kim jest Rand. Łączę ją raczej z libertarianizmem niż anarchokapitalizmem. Acz jej postawa etyczna doskonale wynika z tezy, że „społeczeństwo nie istnieje”, która, zdaje się, jest Panu bliska. Liberalizm jako taki – już na marginesie – generalnie ma problem z opisem społeczeństwa. I poglądy Rand wydają się być konsekwencją indywidualizmu.
Uprzejmie proszę, by przestał Pan argumentować na zasadzie: Kolega X (nie staliśmy się kolgami) nie rozumie i nie wie, o czym mówi. A ja wiem. Ad meritum.
Liberalizm nie ma problemu z opisem społeczeństwa. Np Mill przeciwstawia je państwu traktując państwo jako mechanizm a nie wyrażający ducha narodu organizm. Dla liberałów państwo to administracja s społeczeństwo to bardzo umowny termin oznaczający mieszkańców wątpliwości czy owi mieszkańcy mają dostatecznie posuniętą solidarność by uznać że społeczeństwo istnieje jako system a nie na przykład tylko bywa ma każdy liberal. Nie chodzi więc o problem lecz o wątpliwość. I błagam jesli będzie Pan cytować Rand jako typową liberalke . Nie będę w stanie z Panem korespondować bo ręce mi opadną
Nie podoba mi się polemika Marcina, nie ze względu na poglądy, których tu prawie nie ma (poza odrzuceniem ekstremizmu), ale ze względu na to, ze napisana jest w języku pewnej subkultury filozoficznej – aroganckiej w szczególny, może nawet „parareligijny” sposób i niemal pozbawionej istotnej treści, glownie przez to, ze zamiast starać się zrozumieć i odnieść się do sensu wypowiedzi, poucza, domaga sie podania jakichs szczegółow spoza obszaru sporu itd.
Arogancja tej mody polega miedzy innymi, a moze glownie, na tym, ze probuje ona narzuci polemistom pewien styl prowadzenia rozmowy polegający – jak w kazaniu z ambony – na nieustannym odwolywaniu się do lokalnych (subkulturowych) autorytetów, a przeciez – tak naprawde – krytykujemy postomdernizm nie jako marginalną dyscyplione akademicką, ale jako ideologię, która wprawdzie walczy o swoje glwnie na uczelniach, ale wcale przez to nie przestaje byc ideologią i to autorytarną. Oczywiste jest ze wsrod autorow i dzieł uwaznych za postmodernistyczne (czesto jest to kwestia sporna) zdarzają się myśli, artykuły i ksiazki ciekawe i wartosciowe. Cemie sobie np. niektore pomysly polityczne Rorty’ego. Co do tego nie ma wątpliwosci. Problem jest z ideologią, ktora doslownie zwalcza wolnosc i wartosc badan naukowych, kompromituje wazne ruchy spoleczne, (jak feminizm), podwaza argumentacje obroncow praw czlowieka (bo przeciez nie możemy narzucać np. azjatom) europpioejskich norm i wartości, takich jak wolność myśli albo prawo do wyboru kochanka rowniez wsrod innowierców. Skrajnym i wyjatkowo szkodliwym przejawem dzialnia tej idelogii jest m.in. feminizm postmodernistyczny, ktora odrzuca w czambuł wszelkie wyjaśnienia psychologiczno ewolucyjne (esencjalizm) a co gorsza stosuje (jak niemakl kazda ideologia) przemoc, cenzurując (wykluczajac) niepoprawne ich zdaniem, naukowe aargumen ty. Krytyka arogoncji wojujących scjentystow obecna jest w kulturze od dawna (od zawsze wlasciwie), wiec zadnych specjalnych zaslug postomodernizm tu nie ma. Moze wreszcie napisze na ten temaat artykul, gdzie swoje racje wyloże porządnie i z ilustruje przykladami. Zeby tylko mio sie chciało – nie lubie mówić rzeczy oczywistych.
ja ciągle muszę tłumaczyć że ISIS powstał z Al Kaidy a ta z Bractwa M, więce taka już dola intelektualisty 🙂
Dziękuję za garść specyficznych argumentów ad personam. Jeśli sięganie do źródeł jest kazaniem z ambony, to oznacza, że pozostaje nam pławienie się w ogólnikach, które wymyśli dowolna głowa. Nic wyedy nie trzeba bowiem weryfikować, a każde zdanie jest równie silne. Taki stos ogólników widać u Pana Andrzeja. Przypomnę racjonalistom, że dla obalenia tezy przy której stoi wielki kwantyfikator, wystarczy jeden kontrprzykład.