Paul Scheffer, holenderski liberał, urbanista i filozof, napisał w 2000 roku głośny artykuł o fiasku multikulturalizmu w Holandii. W wywiadzie dla „GW” (10-11 stycznia 2015 „Spierajmy się jak razem żyć”), Scheffer przypomina wypowiedź Jeana-Marie Le Pena z 1958 roku, tym, że „nic nie przeszkadza muzułmaninowi stać się obywatelem Francji”, a więc dawna kolonialna prawica, miała inne zdanie niż dzisiejsza co do imigracji i asymilacji, a to dlatego, że okazały się trudniejsze niż sądzono. W 1973 (kryzys paliwowy, bezrobocie) zamknięto kwoty migracji, ale ci co już się do Europy Zachodniej dostali, zaczęli ściągać rodziny. Schaffer zauważa konflikt światopoglądów byłych imigrantów i ich potomstwa z rdzennymi Francuzami czy Holendrami, ale dziwi się demonizowaniu tego konfliktu. Prawica boi się, że migracja zmienia ich świat (bo zmienia), i stara się oddzielić od imigrantów, lewica z kolej traktuje np. muzułmanów jak kochane niegrzeczne dzieci. Postmodernistyczny multikulturalizm łączy te dwie postawy, unikając sporu, który jest sam w sobie dobry uważa Scheffer. Holenderski liberał twierdzi, że uczenie muzułmanów o Oscarze Wildzie (geju) czy o holocauście jest trudne, ale konieczne. W rozmowie z młodymi Marokańczykami w Holandii, narzekającym na rasizm Holendrów, i niechęć nie-muzułmanów w zatrudnianiu ich, przypomina, iż szacunek musi być obustronny, jeśli oni potępiają ateistów (np. samego Scheffera) czy gejów lub Żydów, za to kim są, nie mogą liczyć na szacunek.
Scheffer uważa, że mówienie o większości i mniejszościach jest szkodliwe, bo pozwala na stadne traktowanie grup, i spłyca oraz wykoślawia konflikt światopoglądowy. Proponuje szczerą rozmowę, i przypomina, że muzułmanie z którymi rozmawiał, cenili sobie jego trudne pytania o ateizm czy homoseksualizm i obustronną tolerancję (bo nie klepał ich protekcjonalnie po ramieniu, przytakując ich zdaniom, jak opiniom dzieci, jak to czynią postmodernistyczni Holendrzy). Przypomina też, że indywidualne podejście do Irlandczyków czy Włochów umożliwiło bolesną ale niemal pełną integrację ich z niemal wyłącznie protestanckim jeszcze ok. 1840 roku społeczeństwem USA. Holender krytykuje poprawność polityczną i postuluje wolność uważania homoseksualizmu za perwersję, na równi z uważaniem islamu za tyranię umysłów, co nie znaczy, że można kogoś pobić: „Wolność słowa sprawia, że gorące głowy się chłodzą. Bez możliwości puszczenia pary wściekłość łatwo przeradza się w przemoc”. Surinamczycy dziś czasem żałują, że nie uważa się ich w Holandii już za emigrantów, bo na byciu kłopotliwym imigrantem można zarobić i coś zyskać. Scheffer uznaje ślepą multikulturową hojność za problem, który hamuje możliwość porozumienia z przytłaczającą większością muzułmanów (z wyjątkiem patologicznych fanatyków). Rządcom poleca wolność słowa i indywidualne podejście do ludzi, muzułmanom przemyślenie konsekwencji np. nieuznawania władzy Żyda (Joba Cohena) – burmistrza Amsterdamu. Wszyscy jesteśmy dorośli, więc zachowujmy się tak – uważa Scheffer. Dawno już nie czytałem wypowiedzi, z którą zgadzałbym się w 100 %, a tak jest właśnie w przypadku wywiadu z Paulem Schefferem.
Kto osiedla się w innym kraju musi zaakceptować zasady jakie tam obowiązują. Muzułmanie to w większości barbaria i jeśli kiedyś w Polsce będzie zapotrzebowanie na emigrację , to tylko z podobnych kręgów kulturowych np. zza naszej wschodniej granicy. Podoba mi się jak Francuzi parę lat temu zakazali kobietom nosić burek. Trzeba chronić się przed zalewem religijnego barbarzyństwa. Muzułmanie to pastuchy na poziomie Średniowiecznego katolicyzmu.
Nie wszyscy są prymitywni.