Rozdział 29.
Kolejka wlokła się niemiłosiernie. Wszyscy kandydaci podskakiwali rozgorączkowani, bijąc się o swoje miejsca. Pojawiły się pierwsze ofiary, ulice spływały posoką. Głód był tak wielki, że zabici byli natychmiast zjadani. Ci, którzy mieli mniej szczęścia, albo odwagi, kładli się na ziemi i zlizywali z niej kuberiańskie płyny organiczne.
- Kanibalizm jest postawą wysoce nieetyczną – pomyślał surowo Ogniopal, gdy ujrzał zwycięzców bójki opadających na swoją ofiarę. Głód stał się jednak nie do zniesienia. Odgłosy pałaszowania potęgowały go jeszcze. W tej chwili etyczny literat nie wyobrażał sobie nic smaczniejszego, niż kawałek czyjejś macki, albo organ (obraz). – Organ (obraz)! – wrzasnęła i chlapnęła rozgorączkowana wyobraźnia Ogniopala. W tej chwili ujrzał przed sobą kałużę posoki i odpychając natrętną konkurencję zaczął ją zlizywać z brudnego chodnika. Jego ciało aż drgało z pożądania istnienia. Nigdy nie jadł nic smaczniejszego. – To nie jest kanibalizm – orzekł stanowczo. – Posoka może wypłynąć również z żyjącej osoby, robi się zresztą jej transfuzje. To jest transfuzja a nie żaden kanibalizm – rąbnął z całej siły jakiegoś konkurenta i dokończył swojej uczty. Nie najadł się ani trochę, jednak jego gorączkowe wizje trochę osłabły. Może zatem przyjmą go do pracy przy posągach. Już kiedyś to robił, ma zatem doświadczenie. – A potem dam temu dziecku to, co mu obiecałem – pomyślał szlachetnie. – Nie jestem żadnym nędzarzem, to tylko przejściowe kłopoty.
Po trwającym wieczność posuwaniu się do przodu, Ogniopal stanął wreszcie przed szukającym robotników bogaczem. Ten ocenił go szybko i kazał odejść. Załamany literat spodziewał się tego. Głód sprawił, że wyglądał jak echo kogoś żyjącego. Chyba rzeczywiście nie zdołałby podnieść nawet najmniejszego kamienia. Zwłaszcza na powierzchni, gdzie już same kombinezony ważą bardzo wiele. Zrezygnowany i zrozpaczony powlókł się ulicami miasta. Tłumy nędzarzy kłębiły się wokół niego, lecz widząc jego kondycję, odchodziły nagle, porzucały. Ogniopal wyobraził sobie, że ma macki pełne muszli i rzuca je niedbale w tłum, tak jak politycy na kilka korzeni przed wyborami. Uniósł w górę mackę i prawie uwierzył, że coś w niej ma.
- Głosujcie na mnie! Głosujcie! – wołał w malignie i rozrzucał powietrze pustą kończyną. – Trzeba nakarmić dzieci… – inni nędzarze kpili, albo odwracali się od niego.
- Co z tego, że im coś dasz? – spytał wreszcie któryś z nich, podchodząc do niego. – Będą jeszcze głodniejszymi dorosłymi. Rozmnażamy się zbyt szybko, trzeba by niestety zabijać niemowlęta, kiedy nie są jeszcze świadome, nie posiadają pamięci i nie cierpią. Lepiej, żeby zginęło niemowlę, niż dojrzewający osobnik, pełen cierpienia.
- Ty chcesz ze mną rozmawiać? – zdziwił się zaszokowany Ogniopal, który nawykł, że wszyscy uciekali na widok jego wynędzniałego ciała. Wszystko się w nim zapadło, zaś otwór pokarmowy musiał cuchnąć przykrą wonią głodu.
- Nie poznajesz mnie? – zapytał przybysz. – Jestem Dymik, znaliśmy się z Mahavidyalayi.
- Ach Dymik… – przypominał sobie literat etyczny. – Ty studiowałeś jakiś taki dziwaczny kierunek…
- Astronomię – rzekł i narysował słabo Dymik. – A ty…?
- Literaturę i filozofię – oznajmił z dumą Ogniopal. Mógł to powiedzieć choć raz jeszcze, przed całkiem możliwą śmiercią.
- I też wylądowałeś na ulicy…? Po takich studiach…? – dopytywał zaskoczony astronom.
- Nagle się okazało, że prawie wszyscy są po takich studiach – stwierdził i ukazał literat. – Co z tego, że dokonuję dobrych analiz i tworzę wyjątkowo estetyczne dźwiękokształty…? Nie brakuje bogaczy, którzy płacą gazetom za to, żeby ich imię było znane.
- Mam jeszcze bony żywieniowe – zauważył Dymik. – Jestem adiunktem na Mahavidyalayi. Nie płacą mi, bo też chętnych im nie brakuje. Ale czasem dają trochę bonów.
- Nie jestem głodny – skłamał Ogniopal.
- Tak, znam tę twoją moralność – obruszył się astronom. – Ale przecież oddasz mi jak będziesz mógł.
- Tak, oczywiście – zapalił się głodny literat. – Jak tylko coś zarobię, a mam doskonały artykuł, dam pieniądze temu chłopcu/dziewczynce i oddam ci dług.
Wkrótce znaleźli się w stołówce Mahavidyalayi. Ogniopal był tak wygłodniały, że wstrząsały nim torsje. Zapachy potraw stawały mu się nienawistne. Zatem Dymik postanowił, że zjedzą w bibliotece lekką substancję (obraz), która powinna być lekkostrawna nawet dla kogoś w stanie głodowej zapaści. Najbardziej ustronnym miejscem biblioteki był oczywiście zasłany kurzem dział astronomiczny. Ogniopal poczuł, że wracają mu siły.
- Istotom moralnym sprzyja bóg, albo przeznaczenie – pomyślał nie bez satysfakcji.
- Nikt tu nawet nie odkurza – zmartwił się Dymik. – Sam bym to zrobił, ale i tak za nic mi nie płacą, a bynajmniej nie tryskam energią.
- Oddam ci z nawiązką – stwierdził i narysował nieco od rzeczy literat, – tylko wpierw dam coś temu chłopcowi/dziewczynce.
- Nie musisz mi nic oddawać – zapewnił go astronom. – Ja będę może przez najbliższe korzenie trochę głodniejszy, tobie zaś jedzenie było pilnie potrzebne. Natomiast twojego bezgranicznego sentymentu do obcych napotkanych dzieci trochę nie rozumiem. Przecież to właśnie dlatego nasz świat się wali. Jest przeludnienie! Ci którzy rozmnażają się ponad miarę, powinno się traktować jak poważnych zbrodniarzy, zaś tych, którzy płodzą dzieci na to, by dla nich żebrały, powinno się traktować szczególnie surowo. Przecież dając pieniądze takim zbrodniczym rodzinom dolewasz tylko oliwy do ognia. Czy ty myślisz, że małe dzieci biorą się znikąd i żebrzą na własną mackę?
- Jesteś skrajnie nieetyczny – stwierdził i przedstawił z dezaprobatą Ogniopal.
- Mylisz się – odparł spokojnie Dymik. – Kiedyś tego nie byłem pewien, lecz teraz jestem przekonany, że logika jest najbardziej etyczna. Musisz przewidywać konsekwencje swoich czynów, a także źródło, z którego wypływa wola danego działania. Nie obraź się, ale nie widzę nic etycznego w dawaniu za wszelką cenę muszli kompletnie nieznanemu dziecku, podczas gdy choćby są tu miliardy innych potrzebujących, być może wartościowszych. Taki akt ma podłoże czysto emocjonalne i tak naprawdę wypływa z chęci podkreślenia swojej pozycji. Myślisz pewnie – „dałem temu szczeniakowi, nie jestem nędzarzem”.
- Wcale tak nie myślę – skłamał literat i natychmiast uwierzył w swoje kłamstwo.
- To może myślisz coś innego – dodał ugodowo astronom. – Lecz cóż innego? Może, że kieruje tobą wiatr od boga, i żadne z twoich spotkań nie jest przypadkowe. Napotkany nędzarz nie jest przypadkowy, bo bóg cię doń przywiał…?
- Tak, tak właśnie myślę – literat etyczny zaczął się przekonywać do tej myśli. Przecież przeżył, zjadł coś, bóg musiał mu zatem pomóc.
- To nieprawda – rzekł i ukazał zrezygnowany Dymik, – ale czy przekonam wierzącego…? On już przecież jest przekonany. – nie miał już ochoty rozmawiać ze swoim kolegą ze studiów. Mimo wszystko cieszył się, że mu pomógł. Nie zgadzał się z jego poglądami, sądził nawet, że są w pewnej mierze dla wszystkich zgubne. Jednakże wielu tak myślało, zaś Ogniopal wyrażał te myśli w sposób elegancki i przejrzysty. Jeśli ktoś był mądry i chciał się dowiedzieć, co należałoby odrzucić, mógł się z tym zapoznać dzięki lekturze pism Ogniopala. Więc mu pomógł, nie zrobił przecież wiele, zaś jego kolega ze studiów był najwyraźniej na progu głodowej agonii. To jednak coś innego, niż anonimowa spółka żebrzących na dzieci dorosłych. Nagle jego zmysły skoncentrowały się na szafach z dźwiękokształtnymi publikacjami. Kilka z nich było nowych i wyraźnie mniej zakurzonych – Czy to możliwe, żeby ktoś kupił coś nowego do działu astronomii? – zdziwił się i natychmiast po nie sięgnął. W swoim domu miał wiele własnych publikacji i wiedział, że od wielu, wielu korzeni nie publikuje się nic nowego w dziedzinie astronomii. Trudna sytuacja ekonomiczna przeludnionego kraju też oczywiście nie sprzyjała takim zamierzeniom. A jednak. – Może ma to związek z tymi posągami tworzonymi na powierzchni, może ktoś przez przypadek spojrzał w niebo i opublikował dźwiękokształt…? – Dymik poczuł się wręcz wstrząśnięty absurdalnością takiego przypuszczenia.
Gdy miał już w mackach jeden z tajemniczych dźwiękokształtów zadrżał z przejęcia. Materiał, z którego tom był wykony był mu zupełnie obcy. Po chwili pogrążył się w lekturze i oniemiał ze zdumienia. Skok po skoku przekonywał się, że ową księgę sporządzono poza Kuberą. Przestawiony w skrócie opis ingerencji w kuberiańską społeczność wyjaśnił mu wiele budzących jego wątpliwości faktów. Zaczął czytać i ukazywać głośno, tak aby Ogniopal również mógł się delektować tym niezwykłym odkryciem. Astronoma ogarniała radość. Wielka chwila zdawała się nie mieć końca. Przybysze z gwiazd. Astronomia nie tylko ma sens, jest wręcz oknem na wszystko inne. Tymczasem literata ogarniała coraz większa zgroza. Bogowie wymyśleni przez kosmitów? Mnożąca się, nieświadoma substancja – czy to miał być kuberianistyczny opis? Żadnej etyki. Wszystko było instrumentalne. Bóg wymyślony dla zaspokojenia płaskich atawizmów… Tło równie ważne jak istota kuberiańska. Porost, czy skała nie stanowiące czegoś wyraźnie, jakościowo gorszego. Odwieczne pytania kuberiańskiej duszy zmarginalizowane do rangi absurdów…
- Musimy powiadomić o tym media – orzekł i ukazał Dymik, gdy mógł się choć na chwilę oderwać od lektury. Był absolutnie szczęśliwy. Nie sądził, że w jego krótkim życiu nastąpi takie zdarzenie. Ale miał to w mackach. Bezkresne obszary nieba i przyjazny, uczony głos i kształt dobiegający z tych głębi.
- Musimy zniszczyć te nieetyczne brednie – ukazał i rzekł przerażony Ogniopal.
- Ale przecież, nawet jeśli ci się to nie podoba, to jest to prawdziwe – zaprotestował astronom. – Czy etyka nie ma nic wspólnego z prawdą?
- Skąd wiesz, że to prawda? – spytał literat, na co astronom przytoczył mu zebrane w jednym z rozdziałów książki dane świadczące o jej prawdziwości. Były to różne odkrycia w dziedzinie biologii, chemii, fizyki etc., o których Kuberianie nic nie wiedzieli, jednakże które były nie do odparcia dla kogoś zorientowanego w naukach ścisłych. Prócz tego w rozdziale pojawiały się rozważania na temat ewolucji i wypływających z niej atawizmów. Przytoczono też wiele danych dotyczących pokrewieństwa między gatunkami. W materiale księgi był też zawarty zasobnik z wirusem, który zmieniał natychmiast kolor organu (obraz) i pozwalał przez moment oglądać świat głównych autorów książki. Wystarczyło potrzeć specjalną płytkę, na której był nieaktywny na razie wirus. Płytka była wielokrotnego użycia.
- Spróbujmy – zaproponował Ogniopalowi astronom. – Tylko zapamiętaj, jaka była barwa twojego organu (obraz).
- Niebawem przekonasz się, że to bzdury – etyk wyciągnął swoją mackę, całkowicie przekonany, że to wszystko jest niewybrednym żartem. Albowiem prawda nie mogła nie być etyczna, on zaś posiadał wyrafinowaną wiedzę o etyce.
Ich organy (obraz) niemal natychmiast zmieniły kolor. Nim zdążyli się jednak tym zdziwić, zalały ich umysły wizje NZDelhi, Ziemi i innych nie znanych nam planet. Obrazy pokazywały też piękno wszechświata, różne stadia ewolucji naturalnej, przebiegającej w różnych miejscach i czasach. Były wśród nich próbki wielowymiarowych przestrzeni, oraz różnych typów progresji czasowych, podobnych i zupełnie niepodobnych do tych znanych na Kuberze. W różnorakich scenach ukazani zostali samozwańczy bogowie najwyżsi, lub samozwańczy przyjaciele wymyślonych absolutów. Nie zabrakło też kultu Cargo, z jego butelkami i świętymi pasami dla samolotów, a raczej ich atrapami. Całość była opowiadana przez Gauri, w przyspieszonym tempie i przy użyciu translatorów komunikacyjnych. Kuberianom wydawała się ona jakąś potworną olbrzymką, idealną do gry w dźwiękokształtowych horrorach. Mimo to jej udział dodawał autentyzmu całej wizji. Na sam koniec zostały przedstawione problemy dotyczące żywieli. Kuberocentryzm i wszelakie, przeczące mu fakty z głębin wszechświata. Po tych wstrząsających analizach nastąpiły jeszcze gorsze, dotyczące przyszłości Kubery i jej żywieli. Niespójne, pozbawione jakiegokolwiek namysłu zachowania, eksplozje atawizmów rozdzierały księżyc i niszczyły wszystko. Ponure i prawdziwe obrazy trwały długo, nieskończenie długo. Na koniec następowało kolejne spojrzenie na piękno wszechświata, pozdrowienia od wielkich naukowców i artystów, którzy go zamieszkiwali i zachęta do walki z atawizmami o początek cywilizacji.
- To jest piękne – stwierdził i ukazał po dłuższej chwili milczenia wzruszony Dymik, – nie sądziłem, że dożyję takiej chwili. Jestem poruszony, to wielki i historyczny moment. Trzeba koniecznie powiadomić media… – ogarnął mackami księgę z ogromnym szacunkiem.
- Nie sądzę, żeby media kupiły takie dziwactwa – rzekł i narysował z ulgą Ogniopal.
- Masz rację, to może być problem – zgodził się z nim astronom, – ale mam na szczęście przyjaciela w telewizji dźwiękoobrazowej (obraz). On też od dawna marzył o takiej chwili. Nie jest tam wprawdzie dyrektorem, lecz w ostateczności zrobimy mały sabotaż. To jest zbyt ważne, żeby obawiać się wyrzucenia z pracy.
- Ale co ty w zasadzie chcesz zrobić? – spytał oprzytomniały nagle literat.
- Poinformować o tym jak największą ilość Kuberian – wyjaśnił zdumiony Dymik, – zaczniemy zresztą od pracowników Mahavidyalayi. Oczywiście nie od filozofów, czy teologów. Na szczęście jest parę osób mniej kuberianistycznych.
- Ale to jest nieetyczne – zaprotestował wstrząśnięty Ogniopal, – przecież to niemożliwe, żeby nasz umysł i nasze poczucie dobra wyrastały ze splecionych z sobą dróg ślepej ewolucji. Mógłby się pogodzić ze smutną nowiną o tym, że najpewniej dużo rzeczy w religiach jest wymyślonych. Ale przecież nie wszystko! Nasza świadomość jest punktem centralnym, nawet jeśli nie ma boga, choć wcale nie wiem, czy go nie ma. To nieprawda, że ona składa się z popularnych elementów, że jest powtarzalna i że tka przede wszystkim pożądanie trwania. Każdy z nas jest wyjątkowy, każdy z nas jest światem. Może w gwiazdach istnieją inni, tacy jak my, lecz jeśli tak, to odpowiadają na najgłębsze pytania, dotyczące kuberiaństwa i egzystencji. Kogoś obchodzą jakieś pyły, mgły, ewolucje… Żadna nauka nie zmieni wagi pytań – „Skąd przychodzimy? Kim jesteśmy? Dokąd skaczemy?”. One są ponad każdą nauką, jakieś gwiazdy, spirale i mikroby nie mają z nimi nic wspólnego.
- Jesteś strasznie kuberianistyczny – zauważył Dymik, – jednakże, skoro cenisz sobie etykę, to chyba nie masz zamiaru ukrywać przed innymi prawdy.
- Bywają prawdy etyczne i nieetyczne – narysował i wyrzekł literat. – Istotą moralności jest wybór prawdy.
- Prawdy się nie wybiera, prawda jest – stwierdził rozbawiony astronom, sądząc, że jego kolega zaczął sobie żartować.
- Jeśli prawda szkodzi temu co najważniejsze, tym gorzej dla niej – Ogniopal zaczynał wpadać w furię, gdyż uświadamiał sobie coraz mocniej logikę i niezbywalność przekazu kosmitów.
- To nie chodzi o to, czy ty masz prawo decydować, lub nie o prawdzie – wyjaśnił i ukazał Dymik ściskając mocno książkę. – Prawda jest, ty z niej wyrastasz i nie możesz jej zmienić. Etyka jest dalekim echem ewolucji, rodzi się w gatunkach społecznych i bez praw fizyki nie byłoby ani etyki, ani tych, którzy nią się posługują. Tymczasem sprawy zaszły głębiej. Nie chodzi o doraźne prawo wewnątrzgatunkowej zgody, lecz o wszechświat, o zachodzące w nim procesy, o ich perspektywy przekraczające nasze najśmielsze wyobrażenia. Który etyk jest w stanie przewidzieć, jak zbiór respektowanych przez niego praw będzie oddziaływał za tysiąc, albo milion korzeni? Etyka to doraźne rozwiązanie, bardzo często przeradzające się w zbrodnię, gdyż dokonując fałszywych wyborów etyka jest potencjalną zbrodnią . Masz państwo (obraz). Tam etycznym jest torturowanie heretyków. U nas też większość obywateli wierzy w Ciepło, godząc się w sumie na to, co dzieje się państwie (obraz) i co działo się w naszej historii (a działo się podobnie). Nasza etyka nadal opiera się na wymysłach samozwańczego boga, który chciał, by wszyscy widzieli w nim to, co on sobie sam o sobie wymyślił. Czy takie domorosłe prawodawstwo można przeciwstawiać temu, co ujrzeliśmy i odczuli? Czy nie jest to śmieszne i odrażające?
Ogniopal nie wiedział co odpowiedzieć. Było dla niego oczywiste, że etyka nie jest ani śmieszna, ani odrażająca. Jednak coś w nim zaczęło wątpić, choć chwilowo nie był wcale głodny i przez to poddany jakimś trudnym próbom. Mimo to wątpił silniej niż zwykle i bardzo mu się to nie podobało. Czuł, że wszystko z czym się utożsamiał nagle rozpływało się w jakiejś przepastnej przestrzeni. Miał wrażenie, że umiera, że rozpływa się w nicości. Musiał coś zrobić, bronić etyki, nie pozwolić na to, aby została społecznie podważona i unicestwiona. Być może religijne prawdy nie były do końca trafne, lecz każda z religii broniła wrodzonej etyki, tej którą każdy nosi w sobie. I w żadnym razie żadna tam ewolucja, żadne geny nie miały wpływy na to wrodzone odczucie tego co właściwe. To było duszą, rozumem, integralną cząstką kuberiaństwa.
- Poczciwa prostota – pomyślał, przypominając sobie jednocześnie pochwałę prostoty ze świętej księgi Ciepła, – muszę jej bronić muszę…
- Dobrze, skaczę zatem powiadomić innych o naszym odkryciu – rzekł i ukazał tymczasem astronom. – Czuję się tak, jakbym się zakochał. To wspaniała i wielka chwila. Może w oparciu o wiedzę kosmitów uda nam się uleczyć nasze problemy społeczne, może nawet nam w tym pomogą, widząc, że zmierzamy w tym celu. Przecież te wszelkie zaburzenia w religijnym ładzie poczynione przez Piękną (to znaczy Gauri) powstały z myślą o naszym wyzwoleniu z szaleństwa. Drogi Ogniopalu, z chęcią dokończę rozmowy z tobą, lecz na razie muszę się zająć sprawami ważniejszymi od naszych pogawędek.
- Nie możesz tam iść – stwierdził stanowczo literat.
- Nie jestem twoim niewolnikiem – zdziwił się Dymik, – jesteś moim gościem, a raczej byłeś, bo, za co cię już przeprosiłem, muszę zająć się rzeczami, które nie cierpią zwłoki.
- Nie możesz się nimi zająć – oznajmił z przekonaniem Ogniopal.
- Dlaczego? – spytał astronom.
- Bo to nie jest etyczne – wyjaśnił głosem i obrazem nie znoszącym sprzeciwu literat. Miał wrażenie, że pełne dźwiękokształtów pomieszczenie opada na niego, zaś źle wyprofilowana posadzka układa się w jakiś wciągający go lej. Było chłodno, Mahavidyalaya oszczędzała na ogrzewaniu, jednak on czuł się rozpalony. Odruchowo chwycił szpikulec do nabijania jedzenia. – Ty tego nie zrozumiesz – kontynuował gniewnie, zaś obrazy które wypowiadał stawały się ekspresjonistyczne i postrzępione, – więc… więc… nie będę ci tłumaczył.
- Przepuść mnie proszę – rzekł i ukazał Dymik.
- Nie, oddaj mi tę chłodną książkę! – chlapnął i krzyknął Ogniopal, lecz zorientował się, że hałas może ściągnąć kogoś z zewnątrz. Wtedy, być może, większa ilość osób wiedziała by o nieetycznych kosmitach. Ściany oddzielające ich od korytarza były blisko, panował chłód, zatem ktoś przechodzący mógł odczuć głośną rozmowę. – Oddaj! – zażądał stanowczym szeptem.
- Jesteś szalony – stwierdził ze współczuciem astronom i usiłował usunąć z drogi swojego gościa. Kotłowali się długo, zaś ich zmagania przeradzały się w coraz bardziej brutalną walkę. Szpikulec dał jednak przewagę Ogniopalowi. Po chwili astronom osunął się w kałużę swojej krwi. Usiłował krzyknąć i chlapnąć, miał nadzieję, że ktoś przybiegnie i wyrwie księgę z rąk szaleńca, lecz tak się nie stało. Zbyt szybko umierał pospieszany nieustannym gradem pchnięć Ogniopala.
- Etyka to sztuka wyboru – stwierdził literat otwierając księgę i wyrywając z niej karty. Był wstrząśnięty, nigdy nie zabił jeszcze Kuberianina. Mimo to wiedział, że postąpiła dobrze. Poczucie odwiecznych wartości napływało weń jak rozkoszny nektar. Z coraz większym zapałem niszczył morderczą księgę. Gdyby nie ona, nie musiałby zabijać Dymika. Ale okazało się to konieczne. Zaczynał się uspokajać. Zastanawiał się, czy nie oddać się w ręce władz, w końcu morderstwo to morderstwo. Jednakże przypomniał sobie głodującego chłopca. Książka kosmitów nie była oznaczona znakiem uniwersytetu, mógł ją zatem oddać na makulaturę. Zużyte materiały piśmiennicze były teraz w cenie. Postanowił, że z uzyskanej kwoty odda wszystko chłopcu, a dopiero potem odda się w ręce władz. Nie miał zamiaru bronić się przed sądem, gdyż nie chciał nic mówić o księdze, która była przyczyną zabójstwa. Nie mógł być przecież pewien, czy takich groźnych dla etyki obiektów nie ma więcej. Nie, nie miał zamiaru się bronić. Dla dobra wartości najwyższych był gotów poświęcić swoje życie. Poruszony swoją szlachetnością przykrył trupa książkami z pułki, dzięki czemu zauważył większą ilość niekuberiańskich książek. Wziął je wszystkie i wyszedł z Mahavidyalayi pełen stoickiej dumy.
W bramie uniwersyteckiego kompleksu natknął się na grupę dziwnie poruszających się osobników. Przestraszył się, że może mieć na sobie ślady posoki, lecz na szczęście ekscentryczni Kuberianie nie zwrócili na niego najmniejszej uwagi. Gdyby jednak natężył uważnie swoje zmysły, dostrzegły i poczuł, że niosą oni książki niemal bliźniaczo podobne do tych, które niedawno z takim trudem darł na strzępy.
Archeolodzy minęli osobnika, który przyczynił się do zniszczenia dokumentacji. Nie weszli z nim w żadną interakcję, gdyż nie było to ich zadaniem. Książki z działu astronomii zostały zniszczone i przesłały im o tym informację. Był to trzydziesty raz na przestrzeni ostatnich stu lat, gdy trzeba było odtworzyć materiały czekające w tym miejscu na gotowych, by je przyjąć Kuberian. Szybko przebyli korytarze Mahavidyalayi, paraliżując mogących ich zaobserwować osobników. W pomieszczeniu biblioteki odkryli trupa. Aby udokumentować wydarzenie, szybko pobrali próbki molekularne ze ścian. Był to tylko materiał pomocniczy, gdyż księgi po otwarciu włączały swoje rejestratory i przesyłały natychmiast dźwiękokształty na stację Wadż. Owych kameromikrofonów dotykowych było w nich dużo, więc nawet teraz część z nich śledziła Ogniopala dokonującego transakcji w tutejszym składzie dźwiękokształtnej makulatury. Opis historii wszelakich odkrywców materiałów, historii zazwyczaj tragicznej, albo przynajmniej groteskowej, zajmował osobny tom, ten sam w którym gromadzono fakty dotyczące założycieli tutejszych wielkich religii. Jego płaszczyzny były niezwykle cienkie i trwałe, mógł więc pomieścić ich kilka milionów. Następnym rutynowym działaniem robotów było pobranie próbek kodu genetycznego ofiary. Po przeanalizowaniu jego zachowania przez Wadż ów kod mógł zostać niewykorzystany, lub też, gdyby ofiara okazała się krokiem na właściwej drodze, włączony do specjalnych wirusów. Owe wirusy infekowały świeżo złożone przy lawie pierścienie i zastępowały zawarty w nich materiał genetyczny tym pobranym od ofiary i powielonym wielokrotnie. Jak się później okazało, Dymik doczekał się setek tysięcy swoich klonów, aczkolwiek niedokładnych, gdyż elementy genotypu odpowiedzialne za wygląd, choroby, etc., były zmieniane losowo. Jedynie te tworzące centralny ośrodek nerwowy i odpowiedzialne za wydzielanie tutejszych hormonów, pozostawały niezmienione. Był to pomysł Wadż, który podała do wiadomości Gauri, gdy dziewczyna była już w NZDelhi. Wprawdzie Słoneczny nalegał, by Gauri pracowała samodzielne, Wadż uznała, że ten drobiazg jest prostym rozwinięciem postulatów dziewczyny. Kosmita uznał jej argumenty. Na całe szczęście, gdyż ten proces zdecydowanie przyspieszył przemiany w kuberiańskiej żywieli.
Następnym krokiem archeologów było umieszczenie z powrotem porozrzucanych książek na półce i dołożenie do nich nowych materiałów. Były one pokryte specjalną substancją, która czyniła je niewidzialnymi aż do czasu jej ulotnienia, co trwało ziemski dzień, będący odpowiednikiem trzech kuberiańskich tygodni Przyznam, że nie nauczyłem się jeszcze w pełni liczyć kuberiańskiego czasu w korzeniach, roboty i Wadż używały rzecz jasna jeszcze innej miary czasu. Było to chyba zwielokrotnienie tempa rozpadu wyjątkowo krótkotrwałych i przez to regularnie niknących pierwiastków. Gdy do biblioteki przybyła policja nie odkryła w nim żadnych niepokojących ksiąg, o których zresztą i tak nie zostałaby poinformowana przez przestępcę. Następnie archeolodzy zatarli po sobie ślady, przywracając układ kurzu w pomieszczeniu. Jedynie na poukładanych książkach i ich śladach na podłodze pozostawili nową, imitacyjną warstwę pyłu.
Gdy ekipa wyszła na zewnątrz Mahavidyalayi, jej pracownicy ocknęli się z paraliżu, w ogóle nie rejestrując w swojej pamięci faktu, że coś takiego się zdarzyło. Tymczasem archeolodzy skomunikowali się z zespołami pracującymi w pobliżu. Ich celem miało być sanktuarium (obraz) na odległej wyspie znajdującej się w niemal nieznanym przez Kuberian regionie (obraz) państwa (obraz). Wedle legend były tam przechowywane relikwie po mesjaszu Ciepła, między innymi jego naczynia. Do tej pory wszelkie pamiątki po tym twórcy kultu Cargo były całkowicie fałszywe. Jednakże archeolodzy pracowali z mechaniczną wytrwałością i analizowali najdrobniejsze fakty. Zebrali już wiele danych świadczących o prawdziwych poczynaniach samozwańczego boga najwyższego i jego niemniej megalomańskich pierwszych uczniów. Lecz w przypadku opium żywielowej wiary każdy argument był na wagę złota. Religijne memy były praktycznie niezniszczalne, materiały były adresowane do osobników niemal od nich wolnych, takich jak nieszczęsny Dymik.
Roboty skierowały się zatem na dworzec centralnymi ulicami miasta, rozpychając z niekuberiańską siłą żebraków. Najbardziej i najmniej aktywnych raczyli ulotkami na temat związku rozmnażania się z biedą i przeludnieniem, a także informacjami o instytucji kupującej za ogromne sumy dźwiękokształtowe wiersze i inne przedstawienia plastyczne. W zestawie były też rylce do pisania i rzeźbienia, oraz trochę czystych błon dobrej jakości. To akurat był pomysł Ludwika, który już na NZDelhi upomniał się o swoje prawa do wprowadzania zmian, a Gauri i Wadż chętnie go poparły. Przez nieomal dwieście kuberiańskich lat stowarzyszenie nie otrzymało jednak żadnych w pełni wartościowych utworów. Ogólnie było ich też mało, jedynie jeden na dziesięć milionów materiałów trafiał na adres wydawnictwa. Większość żebraków wolała je od razu sprzedać, gdyż posiadały wartość kilku posiłków. Dla zachęty zatem wypłacano pokaźne kwoty dwóm procentom wysyłających, mimo, że ich twory nie zasługiwały na takie wyróżnienie. Mimo to nędzarzy było tak wiele, że większość z nich nie miała pojęcia o programie stowarzyszenia.
Zachowanie archeologów w pociągu nie przyciągało już uwagi Kuberian, których rzeczywistość stawała się coraz bardziej dziwaczna. Wiele osób podróżowało w jakieś odległe miejsca do dolin, kamieni, porostów i jezior, które z całym przekonaniem uważało za swoich rodziców. Spore były grupy kontraktowych robotników pracujących przy budowie posągów Smokowija na powierzchni. Niektóre pociągi przewoziły jedynie niewolników, wykorzystywanych w tym celu. Smutny był widok wyjątkowo niekomfortowych wagonów, wlokących się niemiłosiernie. Umieszczeni w nich niewolnicy byli dla większej opłacalności zaplombowani i mogli z nich wyjść dopiero w stacji docelowej. Od kilkunastu do kilkudziesięciu procent z nich umierało, lecz było to dla handlarzy bardziej opłacalne, niż otwieranie co jakiś czas wagonów, gdyż wiadomo było, że niewolnicy co jakiś czas uciekają. Jedzenie zwykle wlewane było przez kraty na górze wagonów, lecz pośrednicy ograniczali jego ilość, słusznie zakładając, że ci, którzy zginą w drodze zostaną zjedzeni przez pozostałych. Osłabianie głodem więźniów stanowiło poza tym dobre zabezpieczenie przed próbami ucieczki i buntu.
Demokratyczny rząd państwa (obraz), przez które jechał pociąg z jedną z grup archeologów przeciwstawiał się bez przekonania łamaniu praw Kuberianina. Po pierwsze niewolnictwo było doskonałym sposobem na pozbycie się nielegalnych emigrantów i części nędzarzy. Po drugie wiele znanych polityków było gorącymi czcicielami Smokowija. Po trzecie arcykapłani religii Ciepła zaczęli zachwalać wszystkich wierzących, uważając, że ważne jest żeby w coś wierzyć i żeby było to transcendentalne. Była to obrona wobec zdarzających się coraz częściej przypadków odchodzenia od wiary. W zamian za ten wspaniałomyślny gest, przedstawiciele innych religii przegłosowali wraz z tak zwaną „ciepłą grupą” prawo ekstradycji heretyków z państwa (obraz). Dzięki temu kapłani z państwa (obraz), gdzie stosowany był tak zwany „żar boży” (czyli tortury) zyskali prawo do ścigania zbiegłych obywateli wymagających oczyszczenia. W każdym pociągu od tej pory można było znaleźć jakichś łowczych. Tymczasem senat zastanawiał się nad tym, czy oczyszczanie metodą „żaru bożego” jest rzeczywiście łamaniem praw Kuberianina. Przedstawiciele innych religii zaczęli forsować zasadę powrotu do „żaru bożego” w państwie. Jednocześnie te z nich, które nie miały w swojej teologii objaśnienia tego rodzaju praktyk, starały się je włączyć do swojej doktryny. Większość nie miała takiego problemu. Oliwy do ognia dolewała niewielka grupka ateistów, która po raz pierwszy znalazła się w senacie w formie zadeklarowanej partii. Jej członkowie coraz mocniej dostrzegali, że niedługo zginą i to nie tylko politycznie. Prawie połowa z nich nawróciła się ze strachu, co było triumfalnie nagłośnione przez media, dla religijnych mężów stanu zaś było wspaniałym argumentem za przywróceniem tortur.
Nikt zatem nie zwracał uwagi na dziwacznie zachowujących się archeologów. Roboty tymczasem dokonywały rozlicznych analiz, z których większość kasowały. Wadż była w nich obecna po części, dlatego różne badawcze nawyki badawcze zostawały spełniane mimowolnie, jakby dla zabicia czasu. Metaliczne w swej istocie zmysły wpatrywały się w niekończące się tunele kolei. Na otwartym terenie, tuż przy prowadnicach pociągu, powstawały liczne i zatłoczone slumsy. W zasadzie z każdym nowym przejeżdżającej kolei przybywało w nich bud i krzyczących dzieci. Na w poły zdziczałe zwierzęta hodowlane wpadały niekiedy na tory, mimo solidnych zabezpieczeń, co sprawiało, że pociągi były notorycznie spóźnione. Dlatego większość przymykała oczy na łowców niewolników polujących na żywy towar wśród gęstwiny slumsów. Nie zawsze tak było. Jeszcze sto lat temu społeczność państwa (obraz) gorąco protestowała przeciwko tego typu procederom, tworząc liczne fundacje wspomagające biednych oraz policję ścigającą handlarzy żywym towarem i inne przestępstwa, trudne do wykrycia wśród niekończących, splątanych ze sobą ruder zasłanych kuberiańskimi odchodami. Jednocześnie te same organizacje protestowały gwałtownie przeciwko sterylizacji mieszkańców slumsów. Wprowadzono wprawdzie kontrolę urodzeń, lecz była ona absolutnie niemożliwa do egzekwowania w dzielnicach nędzarzy. Większość ich mieszkańców nie miała statutu prawnego, gdy dzieci było zbyt dużo i jakimś cudem inspektorzy docierali do mnożącej się ponad stan rodziny, tej ostatniej przychodzili na pomoc sąsiedzi, uznając część dzieci za swoje. Robili tak, gdyż wiedzieli, że mogą liczyć na wzajemność w podobnej sytuacji. Genetyczne badania ojcostwa/macierzyństwa nie wchodziły w grę. Dla ogółu Kuberian genetyka była wysoce niemoralna, gdyż przeczyła kuberianistycznym paradygmatom. Wyjątek w tej regule stanowiły klasy najwyższe, które mimo ogólnego trendu hodowały swoje klony na organy do przeszczepów. Było to prostsze niż w przypadku Ziemian, gdyż komórki Kuberiańskie nie posiadały mitochondriów, starzejących się w innych niż płciowe komórkach. Banki organów znajdowały się w małych państwach, gdzie nie obowiązywało prawo kraju (obraz). Banki te były swego rodzaju chlewami na służących na części zamienne Kuberian. Klony tam umieszczone nie były w żaden sposób uczone, nikt się nimi nie zajmował. Nie potrafiły komunikować się, ani poruszać o własnych siłach. Całe swoje życie spędzały podłączone do dozowników pokarmu, bardzo zdrowego i starannie dobranego. Ich mięśnie były stymulowane przez wajchy poruszające co jakiś czas mackami i ogólnie całym ciałem. Zmysły, również po części nadające się do przeszczepów, były utrzymywane w zdrowej kondycji przez nagłe, chaotyczne rozbłyski bodźców. Specjaliści uznali, że ta metoda równie dobrze stymuluje motorykę zmysłów jak zwykłe bodźce, a przecież mózgów nie przeszczepiano. To mózg zleceniodawcy miał używać po raz pierwszy przeszczepionego zmysłu (obraz), lub (obraz) etc. Klony były podtrzymywane przy życiu póki było można, dlatego wiele bankowych wkładów przebywało tam w formie kadłubów z fragmentami niektórych zmysłów. Oczywiście wielu bogaczy wydłużyło dwukrotnie, lub nawet trzykrotnie swoje życie.
Lecz wróćmy do kwestii nędzarzy wypasających swoje zwierzęta hodowlane na przytorowych śmietniskach, lub najczęściej nie mających nawet prawa do swojego obszaru wysypiska. Z każdym dziesięcioleciem demokratyczny idealizm ogółu społeczeństwa słabł. Skutki przeludnienia dotykały coraz zamożniejszych warstw i wszyscy, poza długowiecznymi bogaczami, czuli się zagrożeni. Dlatego przestano dotować policję w slumsach, zaś na łowców niewolników przymykano oczy. Różne miejsca otoczono murami i pobierano opłaty. Wyższe warstwy wyjęto spod kontroli urodzeń, gdyż prowadziło to tylko do ich kolonizacji przez tak zwanych „gniewnych ze slumsów”. Owi gniewni byli to wybitnie zdolni, bezwzględni lub sprytni Kuberianie, którzy umieli wydostać się nizin i wspiąć się wysoko w hierarchii społecznej. Bardzo często szły za nimi całe, liczne jak armie rodziny, którym „gniewni” opłacali prawo meldunkowe w normalnej części miasta, czy przedmieścia. Wsi, czy polnych pejzaży już od dawna oczywiście nie było. Żywność produkowano na wielopiętrowych polach. Była droga, gdyż wszelkie źródła energii były coraz trudniej dostępne. Niektórzy mieli nadzieję, że stopniowe ochładzanie się księżyca, związane z agresywną eksploracją złóż lawy, samoistnie rozwiąże problem slumsów. Były one bowiem położone bardzo daleko od źródeł ciepła, a klimat stale się oziębiał. Niektóre z dzielnic nędzy nie różniły się już temperaturą od terenów cmentarnych. Umieralność na tych obszarach rosła, lecz zbyt wolno, jak myślało (na razie po cichu) wielu mieszkańców państwa (obraz). Tak naprawdę przyrost naturalny nie tylko wciąż ją prześcigał, lecz stawał się coraz szybszy. Im więcej było konających z chłodu, o popękanej, sinej skórze, leżących byle gdzie przy torach, tym więcej dziecięcych krzyków unosiło się z bud nędzarzy. Był to naturalny mechanizm Natury, której bynajmniej nie zależy na tym, by żaden gatunek nie zapędził się w ślepą uliczkę.
Różne kościoły rozgrywały tę sytuację na swój sposób. Większość z nich rozwijała doktrynę predestynacji. Wedle niej, bóg już na wstępie obdarzał swoją łaską wybranych, co miało odbicie między innymi w ich bogactwie. Wybrani mogli ową łaskę zachować, lub stracić. Uczestnictwo w rytuałach i łożenie pieniędzy na cele religijne było oczywistą drogą do raju. Mniej liczne kościoły niejako odpowiadały woltą na tego typu działania, żerując na poczuciu winy. Zakładały liczne instytucje charytatywne, z których większość środków szła na dobrobyt kleru i budowę świątyń, gdyż było przecież oczywiste iż dobro duchowe jest większe od materialnego. Jakby na pokaz, znad bud slumsów wznosiły się zatem niekiedy gigantyczne i okazałe świątynie, z których sypano niekiedy na ulice żywność. Wielu nędzarzy całe swoje życie koczowało w ich cieniu, nie dopuszczając na swoje miejsce tych, którzy mieli nieszczęście urodzić się dalej od owych źródeł przetrwania. Kapłani świątyń co jakiś czas wybierali grupy najbardziej aktywnych nędzarzy, po czym szkolili ich na idealnych żołnierzy wiary. Rekrutacja obejmowała szczególnie osoby młode, szczególnie podatne na pranie mózgu. Ważne było też, by odciąć je od reszty slumsów, dlatego stworzono wiele opowieści o tym, jak świątobliwy młodzieniec jest w stanie wystąpić przeciwko swoim rodzicom, braciom/siostrom i krewnym dla dobra religijnych prawd. Jedną z ważnych inicjacji przed przystąpieniem do armii bożej było zlecone przez kościół oczyszczanie rodziny. Chodziło w nim o brutalne ukrócenie panującego w rodzinie grzechu. Niemal każdy mieszkaniec slumsów był w pewnym sensie przestępcą. Ten kto nie kradł, kiedy miał okazję, przegrywał. Nawet jeśli początkowo niektórzy mieli skrupuły, to z biegiem lat, wraz z ochładzaniem się slumsów i lawinowym wzrostem ilości ich mieszkańców, owe hamulce musiały odejść do lamusa. Z biegiem czasu łatwość kradzieży stała się też łatwością morderstwa. Ci co wciąż żyli byli nie lada wyzwaniem dla złodziei, więc zwyciężyła zasada – „zabijaj i bierz”. A zabijano z byle powodu. Nawet dla połowy posiłku. Wraz z narastaniem nędzy nie umknęło uwadze mieszkańców slumsów to, że ofiara sama w sobie stanowi posiłek. Zaczął się szerzyć kanibalizm, na który władze z zadowoleniem przymykały oczy. Lecz nawet mimo to przyrost naturalny wzrastał. Gdyby na Kuberze istnieli dobrzy biolodzy ewolucyjni, odkryli by, że zajadanie kuberiańskiego mięsa zwiększa płodność. Był to dawny atawizm, inspirowany przez geny niwelujące nagłe ubytki w liczebności przenoszącego je gatunku. Najwidoczniej w dawnych czasach kanibalizm był w gatunku Kuberian stosunkowo powszechny.
Dlatego nie trudno było klerowi nakłonić żołnierza bożego do denuncjacji rodzica i (lub) brata/siostry. Niemal każdego mieszkańca slumsów można było oskarżyć o udział, lub współudział w morderstwie, lub akcie kanibalizmu. Wśród „normalnych” mieszkańców państwa (obraz) takie rzeczy były zupełnie nie do przyjęcia. Oczywiście policja zwykle nie miała żadnych dowodów, ani też nie szukała ich. Tym niemniej kościół nalegał, aby zadenuncjowani byli karani, gdyż oczywiście sprzyjało to dyscyplinie „armii bożej”. Karą za udowodnione przez dziecko (lub brata) przestępstwo była oczywiście śmierć. Oczywiście demokratyczny senat państwa (obraz) wykluczył w dawnych czasach karę śmierci. Jednak, wraz ze wzrostem przeludnienia, nędzy i przestępczości wielu nędzarzy popełniało przestępstwa specjalnie, po to tylko, by dostać się do więzień, gdzie warunki życia były wiele razy lepsze niż w slumsach. Choć zbrodnie popełnione w slumsach nie liczyły się, to jednak nie brakowało nędzarzy wyrosłych poza właściwymi slumsami, a także mieszkańców slumsów, którzy zdołali, mimo murów i zabezpieczeń, opuścić je, często po to, by popełnić przestępstwo i zapewnić sobie miejsce w komfortowym zakładzie karnym. Tak traktowane przestępstwo było przede wszystkim związane z koniecznością zwrócenia na siebie uwagi. Z braku możliwości kradzież, czy inne drobne przestępstwa nie zwracały już uwagi policji nawet w najbardziej eleganckich dzielnicach miast. Mafie przyjmowały tylko nielicznych nędzarzy, gdyż wolały mieć dobrze wyszkolonych i wykształconych członków. Dlatego nędzarze zwracali na siebie uwagę brutalnymi gwałtami i morderstwami, które mogłyby niekiedy zainspirować nawet katów z państwa (obraz) pracujących dla kapłanów.