Starość nie radość, młodość nie mądrość?

Ludzie rozumują w ogólności na zasadzie "lepsze/gorsze" – i choć podział ten wygląda prosto, ocena czegokolwiek pod kątem tych kryteriów wymaga skoordynowanego zaangażowania rozmaitych procesów poznawczych człowieka. Innymi słowy, oceny takie (czy coś jest lepsze, czy gorsze) nie są tylko kwestią odruchów, nawyków, przyzwyczajeń, wyuczonych, prostych reakcji. Patrząc w tym świetle, zarówno konserwatyzm, jak i modernizm (będę używać tego określenia, bo moim zdaniem lepiej oddaje istotę tego, co zwie się zbyt często liberalizmem), to wyuczone i dość bezmyślne strategie oceny poszczególnych zjawisk na podstawie ich wieku. Jeden człowiek jest konserwatystą, ponieważ bazuje na przyzwyczajeniu do rzeczy, drugi jest modernistą, który bazuje na uzależnieniu od reakcji emocjonalnej na coś nowego (co przełamuje nudę). W konsekwencji, jednego bardziej uwiera zmiana, drugiego – monotonia. Nie ma to wiele wspólnego z oceną jakości poszczególnych zjawisk. Idee, podobnie jak wynalazki, mają postawione przed sobą cele i dzięki swoim właściwościom spełniają je szybciej lub wolniej, skuteczniej lub mniej skutecznie, wydajniej lub mniej wydajnie itd. By stwierdzić te właściwości i ocenić efekt końcowy (jakość), można oczywiście wziąć pod uwagę datę powstania danego zjawiska, ale jako jeden z wielu czynników, przy czym niekiedy czynnik ten może nie mieć żadnego znaczenia w kontekście pozostałych.

Nie ma kompletnie żadnego sensu definiowanie siebie jako konserwatysty lub modernisty w ujęciu światopoglądowym. Jest to w zasadzie jak przyznanie się do kompletnego porzucenia racjonalności na rzecz wstępnych reakcji oraz emocji. Mogę trzymać w domu pralkę ręczną, posługiwać się nią i mówić zadziwionym gościom, że mam do niej sentyment i po prostu lubię rytuał prania ręcznego. Byłoby to przyznaniem się do subiektywnego faktu przywiązania, co sugeruje, że skoro potrafię ocenić w pełni świadomie swoje pobudki, to równie świadomie odróżniam postęp od zacofania (pod konkretnym względem). Gdybym jednak trzymał w domu pralkę ręczną i twierdził, że produkcja pralek automatycznych to spisek wymierzony w ludzkość, a postęp techniki ma doprowadzić do totalnego zgnuśnienia, dałbym dowód swojego zaślepienia ideologicznego. Zaślepienia spowodowanego czystą emocją, której najwyraźniej nie jestem świadom. Tak naprawdę, konserwatyzm oraz modernizm mają większy związek np. z temperamentem niż z poglądami i faktami. Jeden może czuć się lepiej w jednym, stałym miejscu zamieszkania od lat, drugi woli podróżować i stale zmieniać lokum. To kwestia preferencji, które choć subiektywne, należy oczywiście uwzględnić jako stały i obiektywny składnik kondycji ludzkiej. Oznacza to np. że ktoś bardziej może cenić sobie wartość sentymentalną niż fakt, że coś działa, powiedzmy, szybciej. Wówczas jednak taki człowiek stawia też inne cele przed wieloma rzeczami. Im bardziej dana rzecz go do tego celu przybliży, tym bardziej będzie – patrząc przez ten pryzmat – postępowa. Nie oznacza to przecież, że taka rzecz musi dopiero powstać. Można ją, dajmy na to, odkryć na strychu.

 

 

Ludzie dokonują przedziwnych wprost akrobacji, by uzasadnić swój punkt widzenia jako obiektywny i wyzbyty emocji oraz osobistych preferencji, a im bardziej jest on emocjonalny, tym skrzętniej próbują to ukryć. Obiektywny jest natomiast zarówno fakt, że wszyscy musimy jeść, jak i ten fakt, że jedna szczegółowa dieta nie będzie dobra dla każdego. Innymi słowy, aby starać się być obiektywnym, należy uwzględniać subiektywizm, a żeby być racjonalnym, nie można wypierać się emocji, jakby nie istniały albo tylko przeszkadzały. Tłamszenie emocji nie powoduje, że znikają, ale kumulują się i kotłują, po czym wybuchają z o wiele większą siłą. Jest tak z każdą dymorfią – tak bowiem nazwałbym konstruktywną opozycję dla dualizmu. Dualizm to rozdzielanie świata (dotyczy to różnych płaszczyzn) na dwa przeciwstawne obozy; świat nie jest jednak dualistyczny, a dymorficzny, co oznacza, że wszelkie (rzeczywiste) różnice są sobie nawzajem potrzebne. Trudno w ostateczności powiedzieć, czy działam racjonalnie czy emocjonalnie, gdy podejmuję kroki, które prowadzą mnie do celu efektywnie (rozumnie), choć doskonale wiem, jakie są moje potrzeby i jakich emocji oczekuję od osiągnięcia celu. Słowa takie jak "racjonalność" czy "emocjonalność" muszą padać zatem w bardzo konkretnym kontekście, zamiast stanowić etykietki, które mają danego człowieka określać raz na zawsze. Nie mogą w każdym razie dotyczyć postawy ogólnej. Emocjonalnie ktoś może być konserwatystą, kto inny modernistą, a trzecia osoba typem mieszanym. Podobnie jest np. z ekstrawertyzmem i introwertyzmem. Jest w każdym razie czymś bezspornym, że ograniczając się wyłącznie do swoich najprostszych przyzwyczajeń we wszystkich albo prawie wszystkich życiowych decyzjach, zachowujemy się za mało racjonalnie. Tym bardziej, że racjonalności nikt nie chciałby sobie odmawiać, a udowadnianie działania rozumu zabiera więcej czasu i energii niż faktyczne jego używanie.

To, jak się wydaje, właśnie z tego powodu "konserwatyści" dwoją się i troją, aby udowodnić szkodliwość faktu, że homoseksualiści już nie ukrywają się. Ich wszystkie argumenty to pospieszne racjonalizacje wymyślone naprędce po to, by przykryć czystą niechęć. Wszystkie po kolei można bardzo łatwo obalić, po czym zostaje już tylko nieprzebijalny mur emocji i powoływania na tradycję czy "naturę" (nikt jeszcze, swoją drogą, dostatecznie trafnie "natury" nie zdefiniował). A zatem, niechęć albo sympatia determinują ich poglądy w tej sferze. Przecież od lat było inaczej i było dobrze! Cóż, zależy, dla kogo. Nic to, że homoseksualiści istnieli od zawsze, ich odsetek oscylował wokół zbliżonej wartości niezależnie od epoki, stanowią mniejszość, inklinacje te są wrodzone i nie da się nimi "zarazić", bez względu na to, jak bardzo się "nie będą ukrywać", w końcu – chodzi o dwie dorosłe osoby, które zawierają wspólne umowy i dążą do szczęścia. Które nie spłodzą wtedy dzieci, lecz zyskają szczęście osobiste, które ma skłonność do przerzucania się na pozostałe sfery (np. zawodową). Szczęśliwi geje to zatem płodni obywatele i płodni ludzie. Obawa przed wyginięciem gatunku jest równie bezpodstawna, co w przypadku podobnej obawy co do księży katolickich żyjących w konsekwentnym celibacie. Ba, choć wykazano, że za homoseksualizm odpowiada pewna sekwencja genów i niekiedy uaktywnia się ona dopiero w kolejnym pokoleniu, zmuszanie homoseksualistów do związków z kobietami raczej zwiększałoby niż zmniejszało prawdopodobieństwo, iż para taka spłodzi dzieci, które będą przejawiać… orientację homoseksualną. "Konserwatysty" to wszystko jednak nie przekona, bo… po staremu było lepiej. No, bo skoro przez setki lat jakiś sztywny obyczaj się utrzymywał, to najwidoczniej się on sprawdza! Niestety, to błędna intuicja. Utrzymywanie się danego obyczaju dostatecznie długo to jedynie dowód na to, że jego stosowanie nie przyczynia się do natychmiastowej śmierci całej populacji (pozdrowienia dla Sama Harrisa). To absolutnie wystarczy i wyczerpuje minimum powodów, dla których dany obyczaj jest w stanie się długo utrzymać. Nie jest niemożliwym taki scenariusz, wedle którego niedługo odkryjemy jakieś plemię, które do tej pory nie wynalazło koła, a na dodatek składa w ofierze bogom dziewice. Oczywiście, jak wspomniałem, bardzo liczą się osobiste preferencje, ale w ich imię nie można potępiać preferencji cudzych! Wszyscy dążą do szczęścia, które rozumieją dość różnie, toteż trudno nazwać optymalną taką kulturę, w której komfort psychiczny jakiejś części społeczeństwa odbywa się kosztem nieszczęścia innej części.

Z drugiej strony, "modernista", zachwycony wszystkim, co wystarczająco świeże, niesztampowe, "nowatorskie", jest gotów nazwać postępem absolutnie wszystko, co po prostu wykazuje oznaki w/w cech. Tak jest, rozbijmy to zaściankowe społeczeństwo, porzućmy wszystko, co stare, to się przeżyło! Cóż… po prostu niekoniecznie. W światopoglądzie dojrzałym trzeba brać pod uwagę zarówno cele własne, jak i fakt, by nie kolidowały z cudzymi. Krótkofalowe oraz fakt, by nie kolidowały z długofalowymi. Te dwie pary kryteriów również zresztą nie są od siebie odseparowane. Dopóki, dla przykładu, nie udowodniono, że małe dzieci nie są w stanie homoseksualnych skłonności nabyć – że nie są w stanie ich uaktywnić (poprzez obserwowanie wzorca), nie powinno się postulować prawa do adopcji dzieci przez homoseksualistów. Jest czymś szalonym wysuwanie takiego postulatu tylko dlatego, że przeczy staremu modelowi rodziny. Że przełamuje nudę albo "wyrównuje prawa". Dzieci nie mogą głosować w wyborach i nie są z tego powodu poszkodowane czy dyskryminowane. Gdyby badania wykazały, iż możliwość nabycia homoseksualizmu we wczesnych latach istnieje, w dalszej perspektywie (adopcja) byłaby bardzo niekorzystna nawet dla przetrwania naszego gatunku. Homoseksualiści i ich "sympatycy" nie mogą obrażać się na liczby i fakty. Dopóki odpowiednich badań nie wykonano, żadna wersja nie jest potwierdzona, a zatem nie jest wskazany ślepy "postęp", ale trzeźwa ostrożność. To, że coś jest nowe, nie oznacza, że jest postępem, a to, że coś jest stare, nie znaczy, że jest wystarczająco dobre. Jeśli ktoś jest przekonany do jednej albo drugiej wersji i trzyma się jej dogmatycznie, wówczas jego "konserwatyzm" lub "modernizm" trudno nazwać światopoglądem; trafniej byłoby raczej mówić o specyficznym rodzaju fetyszyzmu. Konserwatysta powie "byle było po staremu", modernista "byle przełamać rutynę"; na podobnej zasadzie rzekomy indywidualista będzie raczej ekscentrykiem na siłę wyróżniającym się wśród tłumu, a kolektywista będzie równie usilnie się w ten tłum wpasowywać. Nietrudno tymczasem dojść do wniosku, że sprawnie funkcjonujący organizm (w tym i społeczeństwo) to taki, w którym każdy narząd działa zgodnie z własną predyspozycją, co optymalizuje jego potencjał (pierwiastek indywidualny), co z kolei… naturalnie zazębia go z całą resztą narządów i optymalizuje współpracę (pierwiastek kolektywny). To już jednak temat na osobny artykuł.

 

O autorze wpisu:

6 Odpowiedź na “Starość nie radość, młodość nie mądrość?”

  1. Dowcipnie ujął naturę konserwatysty Julian Tuwim:

     

    "Konserwatysta: człowiek, któremu się zdaje, że nic nigdy nie zostało zrobione po raz     

    pierwszy".

  2. Ktoś zamieścił komentarz "czy jeśli kanibal zacznie używać widelca, to czy będzie to postęp"? 

    Nie mogę zatwierdzić komentarza, bo coś się pokićkało z hasłem, więc odpowiem na komentarz.

    Oczywiście, przykład z kanibalizmem, jako skrajny, jest też bardzo wygodny. Równie dobrze można byłoby jednak spytać, czy karabin jest postępem w stosunku do miecza. Oczywiście, że jest postępem, bo zabija szybciej, skuteczniej, nie wymaga bliskiej odległości. Czy sam cel jakim jest zabijanie, które popycha ten postęp, wskazuje na postęp w szerszym znaczeniu?

    Nie, nie wskazuje na postęp etyczny. Kanibal używający widelca cechuje się więc rozwojem niezrównoważonym. Postęp etyczny jest niezbędny, żeby owoce innych pól postępu były wykorzystywane właściwie, tym bardziej, że im większy postęp techniczny, tym większe prawdopodobieństwo tym gorszych metod jego użycia.

    Czy w określaniu co jest postępem etycznym może pomóc rozróżnienie na to, co stare i na to, co nowe? Niezupełnie. Można oczywiście stwierdzić, że instynkty plemienne są starsze niż empatia, ale to nie ten fakt rozstrzyga o wyższości empatii. O tym rozstrzyga prognozowanie, że empatia stanowi odruch uniwersalny i ponadczasowy. 

    Konserwatyści z natury mają wyostrzony instynkt wstrętu i strachu, które w stanie wzmożenia są w stanie przyćmić empatię. Osoby o usposobieniu mocno liberalnym nie mają nawet odpowiednika takich instynktów (trudno o wczucie się na bazie analogii), więc trudno im, mimo empatii nienapotykającej przeszkód, wczuć się w konserwatystów.

    Postęp etyczny będzie wtedy, gdy obydwie strony uwzględnią w swoich światopoglądach fakt, że ich wrodzone cechy wpływają na ich percepcję i są skłonne do kształtowania poglądów na zasadzie zbytniego mierzenia swoją miarą. 

    Wtedy ustanie nierozstrzygalny, jałowy spór – konserwatyści zniwelują swój strach i wstręt przynajmniej na tyle, by na ich podstawie nie zakazywać innym życia zgodnie z niekrzywdzącymi nikogo preferencjami, natomiast liberałowie nie będą na siłę epatować obyczajową rewolucją, bo już nie będą myśleć, że konserwatyści są po prostu "uparci". 

    Domyślam się jednak, że autora pytania taka odpowiedź nie satysfakcjonuje, bo zapewne jest konserwatystą i przykład kanibalizmu (jako coś przede wszystkim odrażającego) chciałby porównać do zjawiska, które obrzydza go tylko w nieco mniejszym stopniu, czyli homoseksualizmu. Problem w tym, że kanibalizm nie jest wrodzoną preferencją kulinarną, a nawet szkodzi (priony). Instynkty wstrętu i strachu nie są złe same w sobie, ale jako odruchy nie powinny rozstrzygać poglądów. Mogą być sygnałem, że coś może być nie tak.

    Być może wstręt do zachowań homoseksualnych wdrukował się stąd, że obserwowano później skutki w postaci chorób wenerycznych. Przed zgubnymi wpływami jedzenia ludzkiego mięsa nie uchroni nas nic, przeciwnie do skutków takiego czy innego seksu. Gdyby ludzie wymyślili piłkę nożną w czasach plemion, ilość doktliwych kontuzji wdrukowałaby w nas atawizm wstrętu do piłki nożnej. Całe szczęście to świeży wynalazek, a dzisiaj mamy obuwie i ochraniacze. Nie mamy więc wstrętu do piłki i nie ma doktryn które głoszą, że nogi zostały stworzone do chodzenia, a nie kopania kawałka materiału. 

  3. Panie Norbercie, o ile zgodzę się z Panem co do artykułu – bardzo ciekawie napisany, o tyle już co do komentarza się nie zgodzę. Walczę ze stereotypowym postrzeganiem konserwatyzmu/liberalizmu. Te pojęcia nijak nie opisują prawdziwego stosunku do homosekulaizmu z dwóch względów: konserwatyzm i liberalizm powinny się odnosić zarówno do społeczeństwa jak i jednostki, po drugie społeczności pierwotne całkowicie akceptowały homoseksualizm, barbarzyńskie były mu przeciwne, a najwyżej rozwinięte powróciły do jego akceptacji. I tak u Indian i czarnoskórych przed przybyciem religii abrahamowych nie było problemu z nietoerancją i podłością powiązaną z homofobią. Później niestety była. Teraz wielu chrześcijan chce odpokutować swoje winy wobec środowiska osób nieheteronormatywnych popierając małżeństwa i ogólnie prawa człowieka.

    P.S. Wpisując homofobię w konserwatyzm przypisuje Pan daną cechę konserwatystom. Ja np. jestem bardzo konserwatywny: nigdy nie spróbowałem tytoniu, ani innego narkotyku i nigdy się nie upiłem, nie popieram aborcji oraz in vitro, a jestem całkowicie otwarty na prawa osób homoseksualnych. Boli mnie takie pomieszanie pojęć, bo gdyby homofobia była jakimkolwiek wyznacznikiem konserwatyzmu to świat nie miałby sensu, bo Hitler i Stalin byliby najzagorzalszymi konserwatystami, a jak wszyscy wiemy Hitler był narkomanem. Bycie narkomanem tak jak i pijaństwo wyklucza bycie konserwatystą, bowiem za konserwatyzmem idą podstawowe wartości. Pan rozumie konserwatyzm w stylu nieeuropejskim a amerykańskim – tam rzeczywiście "konserwatyści" są homofobami, rasistami i seksistami. Dla mnie nienawiść i nałogi to najgorsze cechy jakie można zaobserwować u masy ludzi (na szczęście nie wszystkich). O ile nienawiść reprezentuje nurt skrajnie prawicowy i pozakonserwatywny (konserwatysta to nie nienawistnik), o tyle nałogi reprezentują nurt libertyński (skrajnie lewicowy róbta co chceta pijta palta i się bawta). I co ciekawe najczęściej właśnie nienawiść do inności łączy się z silnym zdegenerowaniem – to wniosek z moich wieloletnich obserwacji. Ludzie, którzy nie mieli styczności z narkotykami są o wiele bardziej otwarci na wrodozną inność (płeć, orientację, rasę). P.S. Homofobia niestety ma związek z religiami abrahamowymi oraz obniżoną percepcją świata. Piszę niestety, bo sam jestem chrześcijaninem, katolikiem, dla którego prawa osób homoskesualnych, co tu ukrywać to sprawa priorytetowa.

  4. Panie Norbercie, o ile zgodzę się z Panem co do artykułu – bardzo ciekawie napisany, o tyle już co do komentarza się nie zgodzę. Walczę ze stereotypowym postrzeganiem konserwatyzmu/liberalizmu. Te pojęcia nijak nie opisują prawdziwego stosunku do homosekulaizmu z dwóch względów: konserwatyzm i liberalizm powinny się odnosić zarówno do społeczeństwa jak i jednostki, po drugie społeczności pierwotne całkowicie akceptowały homoseksualizm, barbarzyńskie były mu przeciwne, a najwyżej rozwinięte powróciły do jego akceptacji. I tak u Indian i czarnoskórych przed przybyciem religii abrahamowych nie było problemu z nietoerancją i podłością powiązaną z homofobią. Później niestety była. Teraz wielu chrześcijan chce odpokutować swoje winy wobec środowiska osób nieheteronormatywnych popierając małżeństwa i ogólnie prawa człowieka. Ciekawostką jest, że najbardziej zagorzałymi homofobami są najbardziej zdegenerowani ludzie – narkomani, pijacy, ludzie którzy mieli 3+ małżeństw (Trump, Davis). To pokazuje ich hipokryzję i nawet wiem z czego wynika. Ci ludzie znając niską wartość swoich czynów chcą pokazać kozła ofiarnego. To trochę tak jak z Jezusem i grzesznikami. Tutaj narkomani i pijacy tłumaczą się nieporadnie no wprawdzie miałem styczność z niedozwolonymi substancjami, ale… patrzcie on/ona ma inną orientację. Człowiek prawdziwie wartościowy nie potrzebuje takich prymitywnych ataków, bo nie ma się czego wstydzić i nie jest tchórzem, który swoje niegodziwości tłumaczy wrodzoną cechą sąsiada.

     

  5. Panie Mateuszu, Pana komentarze przypominają, że ludzie różnie definiują różne pojęcia, a jest to tym łatwiejsze, jeśli dotyczą one ideologii, nie nauki. Przypominają też, że choćbyśmy wyznaczyli ogólne tendencje między deklaracjami a postawami, będą też wyjątki od nich odbiegające – Pana definicja konserwatyzmu i idącego za nim podejścia znacznie odbiega od tego, co zwykle się w życiu widuje. Nie zabiegałem tutaj o jedną i jedynie słuszną definicję konserwatyzmu, bo i nie miałoby to sensu. Ludzie są bardzo różni, co przekłada się na ich poglądy i zawsze trochę te definicje światopoglądowe zmienia. 

    Różnie możemy segregować ludzkie charaktery i postawy. Moim zdaniem, rozgraniczyłem najbardziej widoczne trendy wśród nich. Prawdą jest, że wielu ludzi bazuje na przywiązaniu, wielu bazuje na emocjach związanych z nowością. Jonathan Haidt, wskutek badań, rozgraniczył ludzki gatunek na liberałów i konserwatystów "z urodzenia" i przypisał im różnie natężone instynkty/fundamenty moralne. Marian Mazur z kolei, cybernetyk, rozdzielił ludzkie charaktery na 5 rodzajów. Najciekawsze, że trzy ostatnie (statycy, endostatycy, endoynamicy) współgrają z konserwatyzmem nakreślonym przez Haidta. Tyle, że endodynamicy (przykładem może być wspomniany przez Pana Trump) podpinają się pod konserwatyzm z zupełnie innych intencji i dlatego widać ich hipokryzję. W pełni poważnie konserwatyzm traktują statycy, których w społeczeństwie jest najwięcej. 

    Najważniejszy jest jednak fakt, że zarówno z perspektywy neurobiologicznej oraz antropologicznej, jak i cybernetycznej, każdemu ze światopoglądów trochę dostaje się po uszach. Każdy traci nieco na aspiracjach do jedynie słusznej prawdy, choć nie znaczy to, że jesteśmy skazani na relatywizm. Nauki te po prostu wskazują nam, jak wiele wynika z "mierzenia innych swoją miarą" w sposób przesadny, jak bardzo nasze – w dużej mierze wrodzone – usposobienie, rzutuje na światopogląd. Pan, jako zapewne statyk, oczekiwałby od endodynamików czy egzodynamików takiej samej albo zbliżonej postawy, co jest niemożliwe, ponieważ charaktery są nieprzerabialne. W efekcie okazuje się, że wszyscy powinniśmy, dzięki takim naukowym wnioskom, postawić na tę wspólną nam empatię i spróbować zrozumieć różniące się od nas osoby. Endodynamicy będą skrytymi libertynami, od innych żądając zachowań zgodnych z tradycyjnymi wartościami, egzodynamicy i egzostatycy będą libertynami zupełnie ostentacyjnie, przy czym pierwszym nie zależy nawet na promocji takich zachowań. Polecam książkę "Cybernetyka a charakter" Mariana Mazura. 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

thirteen − ten =