Dyskusję na ten temat zainicjował ostatnio Jacek Tabisz. W swoim artykule stwierdził, iż sytuacja jest bardzo poważna. Uznał, iż redukcja emisji gazów cieplarnianych nie przyniesie raczej pozytywnego skutku z uwagi na nie uczestniczenie w tym procesie wielu ważnych podmiotów. Najlepszym wyjściem z groźnej sytuacji przekształcania atmosfery przez przemysł byłoby, zdaniem Jacka, rozwinięcie odpowiednich technologii, do których potrzebna będzie spora ilość energii, najlepiej nuklearnej, jeszcze lepiej – związanej z syntezą wodoru, o ile taka technologia okaże się możliwa. Artykuł Jacka Tabisza zainicjował ciekawą dyskusję, której najciekawsze fragmenty przytaczamy.
Dariusz napisał:
Redukcja populacji do maksymalnie 2 mld rozwiąże problem. Konieczne jest wprowadzenie radykalnej kontroli urodzin i porozumienie wszystkich państw w tej sprawie. Inne rozwiązania to półśrodki .
Tadeusz w jakimś sensie poparł jego głos:
To jest absolutnie wykonalne, wręcz wszystko do tego zmierza, tylko raczej nie na drodze porozumienia a globalnej wojny o zasoby i miejsce do życia.
Gdyby nie było susz przez wiele lat w Syrii, nie byłoby migracji do miast i napięć, być może nie byłoby rewolucji i dzisiejszego kryzysu z uchodźcami? Polityczne konsekwencje zmiany klimatu będą o wiele bardziej katastrofalne niż fizyczne…
Czy rzeczywiście uważacie, że redukcja populacji ludzkiej na planecie Ziemia to jedyne wyjście z tej bardzo groźnej sytuacji? Ale przeglądajmy dalsze komentarze.
Piotr Napierała zwrócił uwagę na ciekawy problem związany z kwestią odpowiedzialności poszczególnych ludzi za tak globalny problem:
To przestałby być problem abstrakcyjny, gdyby za np sto lat ludzie mogli żyć np. 300 lat dzięki przeszczepom lub przenoszeniu psychiki z ciała do ciała
Tadeusz wyraził ciekawie swój pesymizm wobec zasugerowanej w artykule Jacka Tabisza geotechnologii:
Żyjemy w interglacjale, który trwa już 11 tysięcy lat, dłużej niż poprzednie interglacjały. Z tego rodzą się argumenty, że ‚i tak za chwilę się ochłodzi’. Mało kto z argumentujących w ten sposób zdaje sobie jednak sprawę, jak kluczową rolę w wydłużeniu bieżącego interglacjału ma nasza cywilizacja – jesteśmy stabilizatorem klimatu, stąd pojęcie antropocenu. A w zasadzie to byliśmy, dopóki nie postanowiliśmy popełnić klimatycznego sepuku emisją CO2. Modele pokazują też wyraźnie, że nasze emisje blokują czynniki wyzwalające proces przejścia w epokę lodowcową. A nawet gdyby nie zablokowały to przejście w epokę lodowcową to kwestia tysięcy lat, podczas gdy nasze ocieplenie na skali czasowej tego typu zmian można porównać do wybuchu.
Mogłoby się więc wydawać, że skoro mamy taki potencjał oddziaływania tym co robimy na klimat, geotechnologia wydaje się dobrym rozwiązaniem. Najpoważniejsza pułapka jest polityczna – już dziś amerykańskie think tanki podłapały tę koncepcję i szyją narrację geotechnologii jako alternatywy ograniczania emisji, a lobby naftowe zaciera ręce bo oto pojawił się sposób by mieć ciastko i zjeść ciastko. Większość naukowców pracujących nad tymi pomysłami ostro kwalifikuje, że mogą one służyć co najwyżej do zarządzania kryzysem klimatycznym i nie można ich traktować jako alternatywy do ograniczania emisji.
Drugi problem z geotechnologią to to, że promowane i w technicznie wykonalne rozwiązania jak np zmiana albedo ziemi poprzez rozpylanie jakichś tam związków siarki samolotami to potężny globalny projekt wymagający politycznej koordynacji i rodzący wiele własnych problemów politycznych. Na tym tle ograniczanie emisji może się okazać jeżeli nie łatwiejsze to na pewno nie trudniejsze, tym bardziej że już zainwestowano w wysiłek polityczny w tym temacie. Jeżeli do tego dołożyć fakt, że będzie to implementacja zupełnie nowych technologi i pierwsza w historii operacja na żywym ciele pacjenta, którym jest atmosfera, trudno być optymistą.
Obecnie wiele wskazuje na to że powstrzymanie ocieplenia jest jeszcze ‚technicznie’ możliwe, ale wymagałoby tak drastycznych cięć i tak wielkiej woli politycznej, że wydaje się to mało realne. Pozostaje więc polecić lekturę ‚Requiem for Species’ Clive’a Hamiltona jako studium cywilizacji, która sama się ‚wybuchła’
Tak odpowiedział autor artykułu:
Interesująca refleksja. Ale coś trzeba robić. Redukcja nie uda się w pełni, wydaje mi się, że naprawdę jedyne wyjście to technologia, a może też biotechnologia, choć to niebezpieczne – zmodyfikowane genetycznie mikroorganizmy przetwarzające nienaturalnie duże ilości co2, rozpylane, mnożące się.
W kolejnej odpowiedzi Tadeusz wyraził większe poparcie dla odnawialnych źródeł energii:
Technologia jak najbardziej. Tylko czy nie jesteśmy o wiele bliżej przełomu technologicznego/kosztowego w ogniwach solarnych i bateriach niż nanotechnologii albo takiej biotechnologii? No i sama wizja przyszłości gdzie inwestujemy masakryczne środki w technologię która połknie to co wypluła inna technologia to będzie takie dystopijne świadectwo kondycji naszej cywilizacjiNa pewno nie powód do dumy
Kolejna odpowiedź Jacka Tabisza:
Z drugiej strony opracowanie takiej technologii pozwoliłoby nam na terraforming innych planet.
Na bliższe zagrożenia związane z globalnym ociepleniem zwrócił uwagę Krzysztof Marczak:
Istnieje zagrożenie, podobnie jak zagrożenie ze strony kosmosu, o czym wielokrotnie mówił Stephen Hawking. Jedyne, co może uratować nas jako gatunek to rozwój inteligencji, naturalnej lub sztucznej (o ile uda się ją stworzyć), a nie jest to naczelna wartość promowana przez demokrację, zatem możemy zwyczajnie kiedyś zapłacić za głupotę zagładą całego gatunku. Różnica pomiędzy jednym a drugim zagrożeniem jest taka, że zmiana klimatu może zniszczyć nasz system społeczny. Ekstremalne zmiany klimatyczne spowodują najpierw załamanie systemu ubezpieczeniowego i to będzie początek końca obecnego globalnego systemu finansowego.
W dyskusji inne stanowisko zajął Mieczysławski, podważając obawy związane z ociepleniem, powołując się na publicystów tłumaczonych na łamach portalu Listy z naszego sadu. Można jednak z dużą dozą pewności stwierdzić, że tak daleko idący sceptycyzm wobec zagrożeń wynikających z efektów globalnego ocieplenia nie ma uzasadnienia.
Nam się zdaje, że pozostają takie oto główne kwestie, nad którymi warto się zastanowić:
1. Czy redukcja emisji gazów cieplarnianych stanie się akcją globalną i powstrzyma problem? Co z rozwijającymi się gospodarkami takich gigantów jak Chiny czy Indie?
2. Czy można sobie pozwolić na torpedowanie użytkowania energii nuklearnej, która jest znacznie wydajniejsza od energii odnawialnej, a nie jest związana z emisją gazów cieplarnianych?
3. Czy warto rozwijać technologię mechanicznego przekształcania atmosfery, usuwania z niej gazów cieplarnianych przez specjalne urządzenia? Na ile jest to kosztowne, na ile możliwe?
4. Czy duża populacja ludzi na Ziemi to tylko problem, czy też kapitał społeczny, większa szansa na genialnych naukowców i wynalazców, którzy ostatecznie uratują ludzkość?
A propos tej informacji:
„Żyjemy w interglacjale, który trwa już 11 tysięcy lat, dłużej niż poprzednie interglacjały. Z tego rodzą się argumenty, że ‚i tak za chwilę się ochłodzi’.”
zacytuję rodzimego paleontologa J. Dzika („Dzieje życia na Ziemi”, str. 476):
„Sądząc po zasięgach ladolodu, od pół miliona lat kolejne zlodowacenia są coraz mniej intensywne. W poprzednim interglacjale eemskim (117 tys. lat temu) hipopotamy żyły w Tamizie, a słonie w całej środkowej Europie; obecne ocieplenie nie osiagneło jeszcze tego stadium, a dopiero jego przekroczenie byłoby powodem do niepokoju.”
Interglacjał eemski może być pomocny w modelowaniu dzisiejszych zmian ale nie można go traktować analogicznie. Lód arktyczny około 50% dzisiejszego, poziom morza był np. 6-8 m wyższy więc jeżeli zalanie większości miast nadmorskich (czyli większości dużych miast) nie jest problemem to spoko.
Inne nasłonecznienie, inny rozkład temperatur itp przez to nie możemy wnioskować że jakiś tam poziom temperatur jest bezpieczny 'bo już był kiedyś’. Kluczowe jest to kiedy uruchamiamy sprzężenia zwrotne i kiedy klimat zaczyna się bezpowrotnie rozregulowywać i szukać nowego stanu ustalonego – to jest podstawa do dzisiejszej granicy 1.5-2