Wybory w USA – dwa kierunki gospodarki.

Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że równowaga pomiędzy skrajnymi ideami, prądami i trendami jest lepsza, zdrowsza, bezpieczniejsza i bardziej kreatywna od nich samych. Nie trudno też zauważyć, że jednym z największych problemów ludzkości jest właśnie poszukiwanie tego „złotego” środka. Kiedy stworzymy ideę czynienia dobra, to często niedługo potem zaczynamy w imię tej samej idei zabijać, kiedy dyskryminujemy jedną grupę społeczną, to naprawianie tego stanu powoduje, że zaczynamy, zamiast tego dyskryminować inną, zamiast rozprawić się z dyskryminacją raz na zawsze. Cała historia cywilizacji to powstawanie nowych prądów i odwrót od nich. Czasem sprawdzone w tym procesie wartości zostają zachowane, czasem nie. Widać wyraźnie, że jest to proces długi, bolesny i powolny.

Czy ktoś lubi Amerykę, czy nie, na pewno nie można jej odmówić zasług w dziedzinie złamania monopolu państwa na zarządzanie krajem. Historia tyranii rządowej i niewydolnego zarządzania państwowego to następna odsłona historii cywilizacji, która wymagałaby osobnego opracowania. Tak czy inaczej, nauczyliśmy się, że zarządzanie państwowe jest bardzo niedoskonałe, kosztowne i nieefektywne. Odejście od tej doktryny w gospodarce pozwoliło na bezprecedensowy rozwój ekonomiczny na zachodzie, wyzwolenie nowych rezerw i zaangażowanie większości społeczeństwa, uprzednio mającego niewielki udział w procesie gospodarczym. Przenoszenie tej samej idei do innych rejonów świata zazwyczaj przynosiło korzystne zmiany gospodarcze. Nawet w komunistycznych Chinach częściowy liberalizm gospodarczy, czyli de facto mniej władzy państwa nad gospodarką przyniósł pozytywne efekty pomimo utrzymania władzy politycznej w rękach reżimu. To tylko dowód, jak duży potencjał społeczny był marnowany przez długie lata rządów „państwowych”.

Nowa doktryna od samego początku pokazała też „drugą twarz”. Okazało się, że w świecie, gdzie pracodawca ma większą władzę, wartości humanistyczne zaczynają zawadzać, a standardy zatrudnienia potrafią znacznie się obniżać. W ten właśnie sposób ledwo uporaliśmy się z niewolnictwem na zachodzie, zaczynaliśmy się z powrotem do niego zbliżać, z tym że to nowe niewolnictwo było już bardziej demokratyczne i często traktowało surowo czarnych na równi z białymi. Dlatego cała historia ekonomii amerykańskiej to historia ścierania się tych dwóch prądów: „proprywatnego” (nazywanego dalej dla potrzeb tego artykułu liberalnym) i „prorządowego” (nazywanego tutaj konserwatywnym).

Po wielkim krachu giełdowym w roku 1929 stało się jasne, że liberalizm gospodarczy potrafi przynieść także niewyobrażalne szkody. Odpowiedzią na dokonane zniszczenia było wtedy powołanie instytucji regulującej giełdy (SEC) i zmiana kierunku polityki gospodarczej („New Deal”). W praktyce oznaczało to również podniesienie podatku dochodowego do rekordowych w historii Ameryki poziomów, zwłaszcza dla najbogatszych oraz szeroką rozbudowę sektora publicznego. Jak łatwo zauważyć, było to nic innego jak przepompowanie kapitału z sektora prywatnego do państwowego przy szerokim zaangażowaniu społecznym (zmniejszenie bezrobocia przez szerokie kontrakty publiczne). Jak dowodził Ben Bernanke w swoim doktoracie, na którym oparł swój program wyjścia z kryzysu roku 2007 roku Wielka Depresja (Great Depression) mogła być mniej bolesna i krótsza, gdyby zrezygnowano w tym czasie z dużych cięć budżetowych. Jednak w latach 30-tych XX wieku wiedza o problemach deflacyjnych nowego systemu ekonomicznego dopiero się kształtowała, a strach przed hiperinflacją był jak najbardziej realny. Jak bardzo zmieniła się gospodarka globalna w ciągu ostatniego stulecia, pokazuje fakt, że umiejętne pompowanie kapitału do gospodarki w czasie programów QE (Quantitave Easing) dla załatania dziury deflacyjnej w czasie kryzysu roku 2007 nie spowodowało ani na moment wzrostu inflacji.

Okres powojenny to okres gospodarczego rozkwitu w USA i krajach zachodnich. Jeszcze w latach 70-tych „American Dream” oparty na dochodach jednego członka rodziny, które wystarczały na spłatę pożyczki hipotecznej na dom (mortgage), zapewnienie dzieciom wykształcenia i utrzymanie wysokiego standardu życia był wciąż dostępny dla szerokiej części społeczeństwa. Pojawiły się jednak problemy. Gospodarka amerykańska nie mogła nabrać ponownego rozpędu. Kryzys energetyczny roku 1973 przyczynił się do wywołania recesji, a na Wall Street panowała najdłuższa w historii giełdy nowojorskiej bessa. Stało się jasne, że gospodarki krajów zachodnich potrzebują nowego spojrzenia na rzeczywistość ekonomiczną.

Pojmując klimat tamtych czasów nietrudno zrozumieć powstanie neoliberalizmu, czyli ducha rządowych deregulacji oraz powstanie tandemu Reagan – Thatcher po obu stronach Atlantyku. Skompromitowana dopiero po kryzysie roku 2007 idea „skapywania kapitału” (Trickle Down Theory) była w tych czasach nośnym hasłem i nadzieją na lepsze jutro. Lata 80-te to okres prosperity (wzrost PKB USA w roku 1984 wyniósł aż 7.3 %) i jednocześnie największe w powojennej historii rozwarstwienie społeczeństwa. Coraz mniejsza część korzystała niepomiernie z istniejącego boomu gospodarczego, a coraz większa grupa stawała się z niego wykluczona (lub była mniej zaangażowana). Równowaga przechyliła się na stronę liberalną (proprywatną). Jednak było coś, co się zmieniło w strukturze tego kapitału. Duża część jego aktywów przestała być lokowana w majątkach ziemskich, złocie, przemyśle i nieruchomościach. Zamiast tego kapitał popłynął do sektora finansowego, który od lat 80-tych rozrósł się do niespotykanych w historii rozmiarów. Nowe fortuny stały się bardziej elastyczne i bardziej globalne od poprzednich, a jednocześnie łatwiejsze do ukrycia, manipulacji i zarządzania.

Rozumiejąc powyższy mechanizm nietrudno pojąć, dlaczego podobna do Reagana polityka gospodarcza przyniosła w przypadku GW Busha jedynie przyśpieszenie powstania kryzysu. Nierównowaga jest obecnie po stronie proprywatnej a XXI wiek to nie lata 30-te, kiedy większość fortun było widać gołym okiem. Nietrudno też zrozumieć, dlaczego zdecydowana większość oświeconego świata Ameryki patrzy z obawą na kandydaturę Donalda Trumpa. Jego zwycięstwo to duża szansa na powtórkę z roku 2007.

Skąd zatem bierze się poparcie Trumpa ? Jego elektorat to w dużej większości ludzie ze szczytów oraz słabiej wykształceni robotnicy. Ci pierwsi wiedzą, o co w tej grze chodzi, i to oni będą prawdziwymi wygranymi. Drudzy nie są w stanie zrozumieć przytoczonych tu racji, jednak pamiętają lub znają z opowiadań Amerykę lat 70-80 i wierzą, że ktoś im ją odda z powrotem („Making America Great Again”). Nikt tego nie dokona, a już na pewno nie Trump.

Obserwując polskojęzyczną polemikę na temat obu kandydatów, daje się zauważyć pewne curiosum. Jest nim fakt, w którym dyskutanci mający żadne albo niewielkie doświadczenie w amerykańskim biznesie starają się porównać argumenty na korzyść lub niekorzyść obu kandydatów. Efekt tych zmagań prowadzi często do błędnych, czasem nawet infantylnych wniosków. Zarówno wiedza o poziomach biznesu, na jakich porusza się Trump jak i sferze wielkich finansów po prostu jest zwyczajnie internetowo niedostępna.

Dlatego na zakończenie tego wywodu przedstawiam kilka powtarzanych w tej kampanii opinii, które uważam za nieprawdziwe lub nadmiernie przesadzone:
– wyolbrzymianie zniszczenia korespondencji e-mailowej przez Clinton – ktokolwiek zna realia biznesu amerykańskiego wie, że osoba publiczna jest poddana wielokrotnie większej kontroli niż biznesmen dużego formatu otoczony armią prawników, który to najczęściej jest po prostu bezkarny. Duży biznes doskonale wie, że gdyby choćby część komunikacji Trumpa przeciekło do mediów byłoby dużo ciekawiej.
– 7-krotne pomnożenie kapitału. Pomijając mętne okoliczności udzielenia Trumpowi kredytu w czasie kiedy poniósł stanowczo zbyt duże straty (a tym właśnie mierzy się talent inwestycyjny) to nie jest żaden nadzwyczajny wynik. Jeden z menadżerów funduszy Peter Lynch w dużo krótszym czasie pomnożył majątek inwestorów ponad 20-krotnie.
– Trump nie wziął się znikąd. Startował wiele już razy w kampanii prezydenckiej. Najczęściej jednak to były bardzo nieudolne próby. Mimo to jest postacią znaną w nowojorskim świecie tradycyjnego biznesu, więc w tym wypadku porównanie do Nikodema Dyzmy wydaje się krzywdzące.
– Trump na rynku instrumentów finansowych się nie zna. Nie on jeden zresztą. Wielu multi-milionerów i miliarderów ma dość ograniczoną wiedzę na ten temat. Od tego mają innych, choćby dla przykładu Family Offices, sektor, który rozwija się z ogromną prędkością. Z jakichś powodów w Polsce często uważa się, że każdy biznesmen to rekin giełdowy. Najczęściej jest właśnie odwrotnie. Biznes tradycyjny i inwestycyjny to dwie różne dziedziny.
– Do Polski dociera zarówno propaganda republikańska i jak i demokratów. Trudno ocenić, której jest więcej. W przeważającej większości oponenci jednej ulegają bezkrytycznemu wpływowi drugiej. Bez dogłębnej znajomości tematu trudno tu być obiektywnym.

Dlatego, zanim zamkniemy się przed argumentami po jednej lub po drugiej stronie warto sobie przypomnieć wrażenie, jakie robi Polonia w czasie wyborów w Polsce. Z daleka świat trochę inaczej wygląda a internetowa rzeczywistość to tylko czasem realna rzeczywistość.

O autorze wpisu:

Krzysztof Marczak – zarządza kapitałem na giełdach amerykańskich. Wykładowca inwestycji i finansów. Dodatkowo zajmuje się lingwistyką i komunikacją międzykulturową. Mieszka w aglomeracji nowojorskiej.

14 Odpowiedź na “Wybory w USA – dwa kierunki gospodarki.”

  1. Tyle że z tych dwojga bardziej wolnorynkowa jest Clinton i to ona bardziej zachwieje równowagę. A propaństwowy po amerykańsku znaczy liberalny a nie konserwatywny więc problem definicyjny też tu widzę. Poza tym ok fajny tekst.

    1. Uważam, że te definicje są mylące i to jest osobny rozdział władzy korporacyjnej Ameryki (czyli proprywatnej) która bardzo umiejętnie i skutecznie manipuluje tymi pojęciami. Nie zgadzam się z Twoją opinią, że Clinton jest bardziej wolnorynkowa. Sam plan Obamacare, z którego korzysta obecnie wielu freelancerów i drobnych-średnich biznesmenów był jednym z fundamentów wychodzenia z kryzysu 2007. Co prawda jest drogi, nieefektywny i wymaga poprawy. Ale jest. Całkowicie prywatna opieka zdrowotna to typowy przykład braku równowagi. Stąd właśnie ten sam zabieg diagnostyczny (kolonoskopia) kosztuje w Polsce 500 zł a w USA 3,500 USD. Zabieg usunięcia wyrostka robaczkowego w USA od 10,000 do 35,000. USD. To jest chore.

  2. To ty jesteś ignorantem Janusz piszesz teksty propagandowe. Natomiast ja stwierdzam tylko że to Clinton jest bardziej wolnorynkowa niż Trump bo jest to jej mąż podpisał wto i nafta a ona popiera ttip akurat dla mnie to nie problem tylko stwierdzam fakty. Więc to ona zaburzy równowagę prywatne państwowe. Proste tylko trzeba myśleć panie matematyku a nie się zaperzać jak w pańskich okropnych antyhumanistycznych tekstach o islamie i Dreźnie 44…

    1. Piotr. Twoje rozumienie korporacyjnej Ameryki i globalnego kapitału jest niedostateczne na budowanie tak agresywnych opinii. „Ściślaki” pracujące na Wall Street to jedne z największych umysłów tego świata i to właśnie humaniści zazwyczaj opłacani są z ich zarządzania, a nie odwrotnie. Będzie o tym następne opracowanie. Tymczasem wciąż opowiadam się za obiektywizmem w doborze opinii. Skrajności są chore i groźne.

      1. Kowalik nie pracuje na Wall St. 1. Trump jest za skapywanie. 2. Clinton jest za NAFTA. 3. Argument z autorytetu niegodny racjonalisty składam na karb popierania Hilary. Ale wykorzystywanie swojego autorytetu dla chachmęcenia na rzecz Hilary uważam za złe. Nieładnie Chris. Ja tylko stwierdzam co każdy widzi nie piszę tu o fluktuacjach rynku czy czymś skomplikowanym tego typu. To ty jako ekonomista wyjaśnij a nie obruszaj się.

        1. Ja wcale nie manipuluję na rzecz Hillary. Nieprawda. Uważam natomiast, że ty mieszasz pojęcia ekonomiczne internetowo tj. z wdziękiem i absolutnie. Komentarze nadają się do mniejszych uwag. Żeby odpowiedzieć na Twoje pytania, trzeba napisać następny artykuł. TIPP etc. to przede wszystkim nadzieja dla korporacyjnej Ameryki na wpływy z zewnątrz. Polityka gospodarcza Trumpa to zagrożenie wewnętrzne.

          1. Ja rozumiem wewnątrz i zewnętrz ale sam przyznaj że w zglobalizowanym świecie czasem trudno powiedzieć kto jest bardziej wolnorynkowy jeśli jwdna osoba jest za małym rządem i protekcjonizmem a druga za wolnym przeplywem i dużym rządem. Dlatego moim zdaniem Twój wniosek o zaburzeniu równowagi prywatne – publiczne przez T bardziej niż C jest nieuzasadniony tylko tyle mówię

          2. Wolny przepływ i duży (w dodatku silny) rząd to pojęcia sprzeczne. Trochę jak łowiska drapieżników – jak jedno silniejsze to drugiemu się kurczy. Małe organizmy ekonomiczne to bardziej kuriozum niż modele. Mogą być genialnie zarządzane, ale w światowej wojnie na pieniądze zwyczajnie się nie liczą. Jeżeli ich środowisko lub protektor ulegną degradacji, mogą w każdej chwili zostać zjedzone żywcem.

  3. Trumpowski protekcjonizm jest bardziej szkodliwy, niż otwarty handel z rekompensatą dla biedniejszych w postaci większej progresji podatkowej jak proponuje Hilary. To drugie rozwiązanie jest nawet całkiem sensowne.

  4. @ RAFAŁ GARDIAN: Trumpowski protekcjonizm jest bardziej szkodliwy, niż otwarty handel z rekompensatą dla biedniejszych w postaci większej progresji podatkowej jak proponuje Hilary. To drugie rozwiązanie jest nawet całkiem sensowne.
    *****
    Cieszę się, że ktoś to zauważył. Dziękuję za przywrócenie wiary w sensowną dyskusję ekonomiczną na RTV.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

3 − dwa =