W dn. 28.10.2014 roku podczas debaty panelowej odnośnie racjonalizmu, odbywanej w ramach poznańskiego Festiwalu Okupacyjnego organizowanego przez Ewę Wójciak, wieloletnią szefową i animatorkę przedsięwzięcia znanego w naszym kraju i poza jego granicami jako Teatr Dnia Ósmego, pokrótce przedstawiłem (jako jeden z panelistów) swój sąd w przedmiocie zadań racjonalizmu i całego ruchu odwołującego się do jego jestestwa. Teraz chciałbym rozszerzając swą wypowiedź w tej kwestii i zwrócić dodatkowo uwagę na kilka pominiętych – z racji szczupłości czasu i dynamiki owego panelu animowanego przez Prezesa Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów Jacka Tabisza – aspektów tego zagadnienia.
Lubieżność jest ciepła. I jest jak najbardziej
racjonalna. Bo jest przyjemna i pożyteczna, kolorowa
i słoneczna. Tęczowa i naturalna. Dostarcza przyjemnych
wrażeń i czyni doczesny byt ciekawszym i pełnym.
Człowiek racjonalny (Radosław S. CZARNECKI)
Drugą część swych rozważań nad racjonalizmem chciałbym poświęcić zadaniom tego sposobu opisu rzeczywistości stojącymi przed środowiskami odwołującymi się do wartości racjonalizmu, do jego istoty, do rudymentarnego meritum. No i oczywiście związanych z tym wszystkim określonej mentalności, świadomości, z oglądem świata i interpretacji zjawisk w nim zachodzących. Limitują to wszystko oczywiście elementy zaczerpnięte bezpośrednio z myśli i dorobku prof. Tadeusza Kotarbińskiego (wymienione w I części materiału o racjonalizmie zatytułowanego Czym jest racjonalizm ?): pojęcie opiekuna spolegliwego, zasady etyki niezależnej i realizm praktyczny. No i analizowany na wszystkich poziomach decyzyjnych stosunek szczęścia indywidualnego do nieszczęścia zbiorowego. Chodzi o to czy mamy poszerzać sferę szczęścia indywidualnego czy raczej dążyć do ograniczania zakresu nieszczęścia zbiorowego.
W naszym kraju zadania racjonalizmu – wynikające a priori z przedstawionych zasad immanentnych racjonalności jako takiej – zamykają się w trzech elementach, wynikających z nadwiślańskiej sytuacji. Są to desakralizacja, demistyfikacja i de-klerykalizacja przestrzeni publicznej w Polsce. Czyli pokrótce – walka z oparami metafizyki (popularnie rozumianej jako forma szamaństwa, kuglarstwa, faryzejstwa i fasadowości związanej z pospolitym oszustwem), mistycznej tandety, transcendentalnego kiczu, mesjanistycznej szmiry, cud-jarmarczności. Nie ma się to nijak z kompatybilnością wobec uniwersalnie pojętego sacrum. Sacrum rozumianego nie tylko religijnie, mistycznie, transcendentnie. A jak widzimy polskie życie publiczne, codzienność, dzisiejsza nadwiślańska rzeczywistość pełne są tego typu zjawisk, tego typu przypadków, tego typu „schorzeń”.
Można „cofnąć się przed zakazem” – mówi nasz Mistrz (do którego odwoływano się wielokrotnie poprzednio) Tadeusz Kotarbiński – „ilekroć w sporze w sprawach światopoglądowych człowiek uczciwy broni koncepcji fantastycznych wedle naszego osądu i jeśli on toleruje nasze odmienne zdanie”. Niestety, w naszym kraju codzienna praktyka pokazuje coś wręcz odmiennego: fanatycy, fundamentaliści religijni, agresywni purytanie i napastliwi obskuranci ni jak nie chcą tolerować Innego. I ta opresja owych środowisk staje się coraz bardziej dokuczliwą i nieznośną.
Mistyfikacja (z gr. mysticos – tajemny) to celowe wprowadzanie w błąd, to tworzenie pozorów, fałszywych instytucji czy sytuacji. Mistyfikacja to często świadoma manipulacja celem uzyskania określonych korzyści. W tym przypadku chodzi o władzę (tzw. „rząd dusz”). Z mistyfikacją blisko współgra pojęcie mitu. Mit w sensie przedmiotowym to opowiadanie udramatyzowane, często symboliczne, wyrażające ludzkie doświadczenie świata jako rzeczywistości sakralnej. Objawia modele wszelkich obrzędów i ludzkiej działalności w których doznaje się religijnego (lub quasi-religijnego) doświadczenia świata. W języku potocznym mit jest synonimem fikcji, tego co nieprawdziwe, nierealne, irracjonalne. Mit od XIX wieku – ewolucjonizm, scjentyzm, rozwój nauki i techniki – postrzegany zostaje jako coś przed-naukowego, nie nowoczesny sposób myślenia, nie modernistyczna i zacofana forma odbioru (oraz jej opisu) rzeczywistości. Jednak we współczesnym religioznawstwie dominuje nurt rewaloryzacji mitu. Przyczyniły się do tego zapewne w dużej mierze badania Karla Gustawa Junga i jego szkoły, wykazujące na zakorzenienie mitu jako postawy w najgłębszych pokładach psychiki ludzkiej. Także postęp w naukach antropologicznych pozwolił na zmianę stosunku do mitu jako określonej kategorii. To także trend zbieżny z postmodernistycznym objaśnianiem świata, chaosem pojęciowym immanentnym temu zjawisku i specyficznie pojęta tolerancją.
Polska rzeczywistość i pamięć zbiorowa są niezwykle silnie zmistyfikowane. To nie tylko wynik określonej historii, tragicznej w swym wymiarze dla polskiego narodu (ale kto ich nie miał w Europie rozdzieranej od zawsze dramatycznymi konfliktami – przede wszystkim zbrojnymi), ale także indoktrynacji religijnej – u nas głównie; katolickiej proweniencji. To na tej bazie (w czasach kontr-reformacji) mogła rozwinąć się idea polskiego mesjanizmu (związanego bezpośrednio z katolicką wersją ewangelizacji wszystkiego co Inne, heretyckie, schizmatyckie i nie-rzymskie) oraz – tylko pozornie sprzeczna z nią – wizja Polski jako „Chrystusa narodów” (cierpiącego za ludzkość, cierpiącego za Europę). Mając potężnych sąsiadów – Niemcy i Rosję będących religijnie (czyli – kulturowo) na antypodach rzymsko-katolickiej wizji świata – doprowadziło to wielokrotnie do tragicznych i dramatycznych wydarzeń i sytuacji. Pozostawiły one wyraźny ślad na zbiorowej pamięci Polaków, na ich tożsamości i poglądach (ten ślad ma często już podświadomy charakter).
Demistyfikacja polskiej świadomości, nadwiślańskiej mentalności, oczyszczenie jej z mitów i fantasmagorii – tej właśnie proweniencji (religijno-eschatologicznej) – to zadanie na dekady, lecz jest to główne zadanie racjonalizmu w naszym kraju. Z demistyfikacją – w polskich warunkach – musi iść (ze względu na wspomnianą specyfikę miejscowej historii, tradycji, mentalności i religijności powiązanej z tożsamością narodową) – równolegle proces demitologizacji świadomości. Demitologizacją nazywamy proces pozbawienie czegoś (lub kogoś) cech mitu, legendy (czyli odmitologizowanie). To także obalenie sensu, pozbawianie znaczenia i odczarowanie rzeczywistości z wpływów owych mitów, legend, podań i sag.
I wreszcie kluczowy – wynikły z dwóch poprzednich elementów – składnik zadań dla polskiego racjonalizmu. To tzw. desakralizacja przestrzeni publicznej i rzeczywistości codziennej. Desakralizacja to najkrócej pozbawienie czegoś cech świętości. Sakralizacja to najkrócej: przeniknięcie transcendentności w codzienność. To uznanie, że rzeczywistość i procesy w niej zachodzące są w swej części niepoznawalne przez jednostkę. Bo bóg – jako byt transcedentalny – a będący poruszycielem i stworzycielem wszechrzeczy, w swej immanentności nie zezwala człowiekowi na to poznanie. Na poziomie podstawowym sakralizacja polskiej rzeczywistości przejawia się jednak nie w tych filozoficzno-teologicznych pojęciach, ale w niezwykłej wielości elementów (że tak można to określić) uznawanych powszechnie za sacrum, stwarzając tym samym wrażenie kompletnego sakralizowania, uświecenia rzeczywistości nas otaczającej. Esencją opisywanych trendów i sytuacji jest uczestnictwo Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego w dorocznych procesjach i uroczystościach związanych z peregrynacją relikwii św. Andrzeja Boboli ulicami Warszawy.
Moim zdaniem powszechność pospolituje sacrum w jego jądrze i czyni zeń sprofanowany obiekt , obniżając tym samym (w ogóle) rangę samej „sakralności”, uświecenia jako takich.
I nie zgadzam się z wieloma moimi przyjaciółmi, liberałami i ateistami, że ze względów taktycznych i praktycznych nie należy mówić o desakralizacji bo to przeraża, odstrasza itd. potencjalnych zwolenników tych procesów różnej proweniencji. Uważam, iż należy wyjaśniać, mówić, przekonywać, że ta forma desakralizacji (czyli w zasadzie jej oczyszczenie z profanujących ją de facto elementów, ozdobników i zbędnych upiększeń) jest korzystna także dla ludzi wierzących, czyniąc samo pojęcie „sakralności” z jednej strony bardziej przeżyciem indywidualnym, pogłębionym i refleksyjnym (nie manifestacją publiczną i swoistym rodzajem ekshibicjonizmu religijnego), a z drugiej – podnoszącym tym samym jego jakość i służącym właśnie procesowi stawania się „sakralności” sacrum właściwym.
Biorąc pod uwagę polską rzeczywistość nie można więc zgodzić się z Jacquesem Derridą uważającym, że neo-religijność i neo-sakralizacja współczesności są związane – najkrócej mówiąc – z technopolem gdzie religijność jest wtedy swoistą reakcją na technizację otoczenia i alienację człowieka z przestrzeni zawłaszczanej przez ów proces (termin technopol rozumiem [za]: Neil Postman Technopoly: The surrender of cultuire to technology, NY 1992). W naszym kraju to właśnie elektroniczne media i dziennikarze tam zatrudnieni są głównymi nośnikami tej tandetnej, pospolitej i szkodliwej (w swej istocie) „sakralności”. „Sakralności” profanującej sacrum właściwe i rozumianej jako coś intymnego, personalnego, wzniosłego, osobowo-własnego. Coś co przeżywa się wewnętrznie, subiektywnie, sam-na-sam. Coś co jest immanentne najskrytszym pokładom człowieczeństwa. Takiemu pojmowaniu sacrum – bez teistycznych uzasadnień – winien też sprzyjać racjonalistyczny ogląd świata i spojrzenie na człowieka.
Te wszystkie przedsięwzięcia prowadzić muszą do zasadniczego i ostatecznego efektu jakim jest de-klerykalizacja polskiej przestrzeni publicznej. Czyli pozbawienie jej klerykalizującego od wieków religijno-instytucjonalnego ukąszenia (na wzór pojęcia „heglowskie ukąszenia” ukutego onegdaj przez Czesława Miłosza w innym kontekście rozumienia, ale oddającym istotę problemu także i w tym względzie). Klerykalizm bowiem to dążenie do uzyskania instytucjonalnego wpływu duchowieństwa na życie społeczne, polityczne i kulturalne, edukację itd. Chodzi w efekcie bowiem o państwo świeckie, rozdzielone absolutnie od instytucji religijnych, tak aby wiara religijna (lub nie-wiara, ateizm, agnostycyzm) stała się wyłącznie prywatną, indywidualną sprawą każdego obywatela. Zaś instytucje religijnego pożytku były w tej perspektywie wyłącznie miejscem subiektywnego, indywidualnego, w formie nie splatającej się w jakikolwiek sposób z przestrzenią polityczną, administracyjną, jurydyczną, publiczną (np. osławiony paragraf 196 z artykułu XXIV kk. o tzw. „obrazie uczuć religijnych” czy interpretacja kolejnych „klauzul sumienia” dla następnych grup zawodowych) przeżywania wiary religijnej (bądź quasi-religijnej).
Bo jak mawiał Richard Rorty „nie trzeba być człowiekiem religijnym aby mieć sumienie” co determinuje – jako, że sumienie to jeden z podstawowych elementów godności jednostki i człowieczeństwa – dalsze sądy w tej materii. Z tego tytułu racjonalista jak JA – tak mniemam – dążyć winien do tego aby nie tylko człowiek (w swej i mojej wolności) zatrzymał się „pół kroku przed moja wolnością”, ale to dotyczyć winno również boga (w postaci zarówno indywidualnego jak i zbiorowego wyobrażenia absolutu we wszystkich postaciach).
Cały ten proces opisany w II części niniejszego materiału doprowadzi m.in. do uetycznienia racjonalizmu i związanego z nim tzw. materializmu „….bez rezygnacji z jego istoty, która polega na tym, że uznając fizykalność wszelkich obiektów, nie uznaje jednocześnie tych obiektów jako duszy niecielesnych, uznaje istnienie obiektów fizykalnych niezależnie od postrzegających je osób (będących też obiektami fizykalnymi), uznaje pierwotność materii w stosunku do ducha w tym sensie że Bóg (Duch) nie stworzył świata lecz że człowiek – produkt samorzutnej ewolucji materii – zaczął złudnie domniemywać istnienia Boga; uznaje wreszcie, że w dotychczasowej historii ludzkości tak zwane potrzeby materialne i zewnętrzne warunki bytu w większej mierze wyznaczały to, co się dzieje z ludźmi niż to czyniły potrzeby tak zwane duchowe. I że wreszcie sam interesujący nas (….) głos sumienia wyrobił się jako produkt takich właśnie dziejów pełnych rozterek i walk (…). Takiej właśnie a nie innej genezy głosu sumienia doszukuje się w dziejach materialista odrzucając jako notoryczny fantazmat tezę o nadprzyrodzonym jego pochodzeniu” (Tadeusz Kotarbiński, Studia z zakresu filozofii, etyki i nauk społecznych, W-w 1970).
I ten cytat z dorobku największego polskiego myśliciela XX wieku niech będzie drogowskazem dla zadań racjonalisty znad Wisły, Bugu i Odry na najbliższe dekady. Bo to jest długi marsz.