Nie oglądałem Eurowizji na żywo, lecz po paru tygodniach na YouTube. Byłem pozytywnie zaskoczony wysokim poziomem większości piosenek także w porównaniu z zeszłym rokiem, kiedy ładnie śpiewali w zasadzie tylko Szwajcarzy. Tym razem prócz Szwajcarów, którzy zaprezentowali się z lekką i dowcipną piosenką, wyróżnili się zwłaszcza Holendrzy, z wspaniałym bluesowym: „Calm After a Storm”, piosenką która zajęła drugie miejsce, a powinna zająć pierwsze. I to jest dużo większy skandal niż względna porażka naszej Cleo.
Drugie miejsce powinno przypaść dowcipnym Szwajcarom, niestety dostali mało głosów.
Generalnie nie brakowało dobrych piosenek; wysoki poziom prezentowała Elaiza z Niemiec, a także piosenkarka ukraińska, albańska, nasza, niezły – izraelska. Przyjemnie było też posłuchać Islandczyków i Duńczyków.
Oczywiście w naszej kochanej Polsce wszystko kręciło się wokół walki ponętnych słowianek z austriackim performerem. Faktycznie przekorna i zadziorna Cleo reprezentuje wyższy poziom niż dość nudnawy Conchita. Też więc jestem zawiedziony. Moim zdaniem nie zadziała jednak polityka, ale uwielbienie długich pociągłych dżwięków, które już wielokrotnie wygrało z prawdziwym artyzmem.
Poziom Eurowizji zdecydowanie wzrosł odkąd Polska zrezygnowała z wystepow. Najlepszy poziom jak dotąd był chyba w Baku. Conchita pozytywnie zaskoczyła na zywo, swoją bombastyczną piosenką troche z elementami muzyki z bonda (james’a bonda). Niestety, ta cała Cleo to tylko wrzaski, gdyby nie akompaniujące cycki, to nikt by nawet nie zwrocił uwagi.