Nie tak często możemy usłyszeć we Wrocławiu na żywo muzykę jednego z najpopularniejszych kompozytorów współczesnych – Ervo Pärta. Jego muzyka znana jest z licznych nagrań dla wpływowej wśród melomanów monachijskiej firmy ECM, która obok muzyki klasycznej (głównie współczesnej, ale bez szaleństw) propaguje jazz i muzykę innych stron świata, głównie chyba Indii. Za popularyzację dzieł Pärta wziął się dla ECM Paul Hillier z jego Hilliard Ensemble i ze znakomitymi zespołami estońskimi.
Wrocław od jakiegoś już czasu może pochwalić się swoim znakomitym Chórem NFM pod wodzą Agnieszki Franków-Żelazny, nie było zatem dziwne, że ten zespół w końcu weźmie na warsztat Passio Domini Nostri Jesu Christi secundum Joannem, napisaną przez Pärta w 1982 roku. Pärt jest minimalistą, uważa, że lepiej skupiać się na pięknych współbrzmieniach prostych i powolnych dźwięków niż na barokowej czy romantycznej wirtuozerii. Swoją muzyczną technikę Pärt nazwał tintinnabuli, od łacińskiego słowa “dzwonek”. Jest to nawiązanie do klasztornej medytacji, do muzyki rytualnej, która zapewnia „efekty transowe” dzięki skupieniu się na prostych współbrzmieniach. „Technika dzwoneczkowa” to chwianie się w obrębie trzech tonów wokół dźwięku głównego, stanowiącego rdzeń utworu, lub danej sekwencji. Narzuca to utworowi nie tylko pewną surową prostotę współbrzmień i interwałów, ale też hieratyczną, „kroczącą” strukturę przebiegu czasowego utworu.
Mimo prostych założeń Pärt stworzył wiele dzieł barwnych, oryginalnych i świeżych, które mimo rytualnej archaizacji zawierają w sobie też silnie nowoczesny walor. Jest nim to świadome podejście do ciszy oraz do wybrzmiewania dźwięku. Niestety, Pasja Janowa jest nawet jak na Pärta utworem wyjątkowo ascetycznym, mając przy tym całkiem pokaźny rozmiar – trwa 70 minut, co może nie jest szczególną rozwiązłością czasową jak na pasję, ale jest dość ryzykowne jak na utwór minimalistyczny. Choć od dawna takie formy w muzyce się zdarzały – wystarczy wspomnieć późną pasję mistrza renesansu Orlanda di Lasso, czy wczesnobarokowe pasje Schütza. Jednak ich prostota była moim zdaniem mniej rytualna, a bardziej muzyczna. Ze współczesnych Pasji minimalistycznych wystarczy wspomnieć dzieło Johna Adamsa The Gospel According to the Other Mary, moim zdaniem dzieło znacznie bardziej udane od utworu Pärta, choć może nieco trudniejsze w odbiorze.
Zważywszy na rytualnie ascetyczny charakter dzieła Pärta dobrym pomysłem było wykorzystanie elementów inscenizacja i reżyserii Roberto Skolmowskiego, który na koniec spektaklu spotkał się z ciepłą owacją publiczności. Elementami tego dodatku było rozgrywanie przez solistów i chór wydarzeń pasyjnych za pomocą prostych gestów, umieszczenie chóru wśród publiczności i przedzielenie publiczności rampą, po której przechadzały się postaci dramatu. Jezus, Piłat, Ewangeliści występowali w strojach współczesnych, zaś za miejscem akcji wyświetlane były slajdy i animacje (skromne) odnoszące się do tej historii biblijnej. Do tego sala była zalana zielonym mrokiem uzyskanym przez reflektory i maszyny dymne. Być może do hieratycznej i rytualnej muzyki jeszcze lepsze byłyby stroje nawiązujące do antyku, czy do rosyjskich ikon, jak i jeszcze bardziej hieratyczne gesty, ale tak czy siak było całkiem ciekawie.
Chór NFM brzmiał wyśmienicie, wydobywając z muzyki Pärta wszystkie dźwięczne współbrzmienia i frapujące dysonanse.
Nieco inaczej było z solistami. Jerzy Butryn w roli Jezusa był świetny. Piękny, głęboki baryton i wrażliwość na frazę zapewniały odpowiedni efekt artystyczny. Łukasz Wilda w tenorowej roli Piłata zaczął nieco niepewnie intonacyjnie, ale później śpiewał już znakomicie. Na tle całej tej Pärtowej ascezy rola Piłata urosła do wielkich rozmiarów. Nawet interwencje chóru były przez kompozytora celowo skurczone do minimum, nie było powtórzeń, na których chór mógłby się nieco rozwinąć, a szkoda, bo od strony czysto muzycznej partie chóru, jak to zwykle u Pärta były bardzo piękne i ciekawe. Paulina Boreczko-Wilczyńska, Aleksandra Sosna, Sebastian Mach, Michał Pytlewski – byli czterogłosowym Ewangelistą i tu mam trochę zastrzeżen do czystości intonacyjnej, która w tak ascetycznej muzyce jest po prostu niezbędna. U Pärta dźwięków jest mało, ale muszą być czyste jak kryształ, zresztą sam kompozytor podkreśla swoje zanurzenie się w dźwięku jako takim. Wydaje mi się jednak, że w czterogłowym Ewangeliście z Chóru NFM tkwi potencjał, brakuje tylko wejścia w ten specyficzny dźwiękowy świat, więc jeśli Chór NFM będzie chciał częściej występować z tym utworem, będzie już – moim zdaniem – całkiem dobrze.
Instrumentaliści nie mieli w tym utworze wiele do powiedzenia, ale swoje drobne role wypełnili świetnie. Nieco bardziej rozbudowaną rolę miały organy i Marek Fronc wypadł świetnie pod względem stylistycznym I wyrazowym.
Bardzo się cieszę, że dzięki Chórowi NFM mogłem poznać na żywo Pasję Ervo Pärta. Jeśli wyszedłem z nieco mieszanymi uczuciami, zawinił sam kompozytor. O ile na przykład inny minimalista – Amerykanin Philip Glass tworząc swojego (dajmy na to) Echnatona był zupełnie wolny od potęgi tradycji i ustalonych reguł, o tyle za Pärtem stoją inne bardzo minimalistyczne pasje, rodem z baroku (Schütz) czy z renesansu (di Lasso), i – co tu dużo ukrywać – wygrywają moim zdaniem z Estońskim muzycznym „kontrrewolucjonistą” spełniając ten sam postulat skupienia się na pojedynczych dźwiękach, powolnych współbrzmieniach, medytacyjnej frazie.
Część zgromadzonej publiczności miała oczywiście inne zdanie na temat pasji Pärta, pozostaje mi zatem życzyć im ciekawości do sięgnięcia po nagrania muzyki renesansowej dla ECM, które są całkiem, całkiem… (można nawet znaleźć takie z dodanym jazzmanem Garbarkiem improwizującym na ich tle).