Rozdział 62
Jako, że Gauri i Czandra nie wiedzieli, kiedy wrócą do NZDelhi, postanowili brać udział w zajęciach uniwersyteckich jakby nigdy nic. Oprócz nich nikt się temu nie dziwił. Dla wszystkich poza kosmitami na Ziemi minął dzień, od kiedy pokazali się na zajęciach.
– Te koncepcje nie są właściwe – przerwała wykładowcy fizyki Gauri. – Definiowanie czasoprzestrzeni w ten sposób jest w zasadzie średniowieczne – dziewczyna podeszła do tablicy i napisała kilka wzorów.
– Ależ co Pani robi?! – zaprotestował niezadowolony Radżan Samu, renomowany fizyk, który swoją pracę ze studentami pojmował jako działalność charytatywną na rzecz przyszłości. Radżan wyglądał dość staro i poważnie. Szary garnitur, staromodne okulary w ciężkich oprawkach, ciężkie skórzane buty. Nawet włosy miał przejechane brylantyną jak wielcy fizycy z połowy XX wieku.
– No proszę zobaczyć – upierała się Gauri, wskazując miejsce w równaniu. Radżan podszedł do niej oburzony i oniemiał.
– To wygląda ciekawie, ale skąd Pani to wzięła? – wyszeptał zdziwiony. Po czym klasnął w ręce. – Koniec seminarium, macie zadanie na za tydzień! – zawołał.
– Hmmm… Skąd ja to wzięłam? – zapytała samą siebie Gauri.
– No właśnie, skąd? – wspomógł ją fizyk. Gauri nie mogła sobie przypomnieć, czy widziała gdzieś odpowiedniki tych wzorów (oczywiście cyfry arabskie i system dziesiętny nie były obowiązujące w całym znanym jej wszechświecie).
– Może to było na planecie Crzc? – westchnęła. – Albo w Igaard?
– Co to jest Igaard? – kontynuował swe pytania zaszokowany Radżan.
– Taka knajpka na brzegu formantu 1718.09.9, bardzo przyjemne miejsce – uśmiechnęła się dziewczyna. – Ale chyba nie, chyba sama do tego doszłam obserwując wszechświat.
– Ach, to była ironia – odetchnął z ulgą wykładowca, który miał już trochę doświadczeń ze schizofrenicznymi geniuszami. Dobrze było pochwalić się zdolnymi wychowankami, jednakże opieka nad schizofrenicznym geniuszem wymagała niezwykłych zasobów energii i czasu. Poza tym Radżan sam miał skłonności schizofrenicznego geniusza, zatem kontakt z jemu podobnymi bywał dla niego niebezpieczny. Bywało, że zaczynał współodczuwać wraz z nimi ich urojenia.
– Nie, proszę się nie martwić – Gauri pogładziła go z troską po plecach. – Nie jestem schizofrenicznym geniuszem. Kobietom znacznie rzadziej to się zdarza. Różnice w budowie mózgu bronią nas przed schizą. Jednocześnie statystycznie jesteśmy bliżej średniej inteligencji. Mniej wśród nas idiotek i mniej geniuszek, więcej umiarkowanie zdolnych.
– Ale Pani nie jest umiarkowanie zdolna – zauważył wykładowca.
– Mówimy o statystyce. To, że mniej jest dwumetrowych kobiet niż dwumetrowych mężczyzn nie oznacza, że dwumetrowych kobiet w ogóle nie ma – wyjaśniła dziewczyna.
– Tak – przyznał Radżan. – Jednak fizyką teoretyczną na profesjonalnym poziomie zajmuje się ogólnie tak niewielu ludzi, że różnice płciowe w statystycznym występowaniu bardzo zdolnych ludzi są nieistotne.
– To prawda – uśmiechnęła się Gauri. – Jednakże ma Pan znacznie więcej studentów niż studentek.
– Żyjemy w Indiach, Pani Gauri – zauważył Radżan. – Dla wielu rodzin wysłanie córki na jakikolwiek kierunek uniwersytecki wykracza poza granice wyobraźni.
– Tak, musi być shadi, ślub – skrzywiła się kosmitka. – A najlepiej wcześnie, przed możliwością porządnej edukacji, kiedy panna młoda jest świeża jak biały bez – Gauri zamilkła na chwilę. Zupełnie zapomniałą o takich rzeczach w kosmosie. Nawet gdy leczyła żywiel na Kuberze, stosunki między płciami nie były tam takim problemem. Może dlatego, że było więcej niż dwie płcie żadna z nich nie sięgnęła po wyraźną dominację nad drugą.
– No tak, właśnie, shadi – zgodził się z nią fizyk. – Ale zmierzałem do tego, że mała ilość dziewczyn wśród moich studentów to raczej wynik naszej kultury, a nie genetyki.
– Całkiem możliwe – zgodziła się Gauri. – Lecz w Europie i w USA jest podobnie jeśli chodzi o fizykę teoretyczną, mimo, że pozycja kobiet jest nieporównanie lepsza niż w Indiach. Możliwe, że i tam są nadal czynne echa kulturowej marginalizacji, ale sądzę, że również biologia ma tu jednak pewne znaczenie.
– No, widzę, że nie jest Pani wojującą feministką – pokiwał głową Radżan. – Wygodniej byłoby mieć pewność, że marginalizacja jest tylko kulturowa i nie wypływa z biologii.
– Takie „wygodniej” nie jest godne naukowca – Gauri zmarszczyła groźnie brwi, a gwiazdy w jej oczach zalśniły. Radżan odsunął się, zdziwiony, urzeczony i przestraszony.
– Widziałem Panią parę dni temu na moich zajęciach – rzekł w końcu, – a jednak mam wrażenie, że była Pani gdzieś bardzo daleko. Może to podczas tej mentalnej podróży przyszły Pani do głowy te rewolucyjne wzory? Oczywiście rewolucyjne pod warunkiem, że da się ich dowieść – Radżan podrapał się po głowie. – Choć nawet jeśli nie da się ich dowieść, a pewnie szybko to nie nastąpi z uwagi na ograniczenia techniczne, to i tak jest to piękne. To na pewno Pani idea? Przepraszam, że pytam, bo wiem, że jest Pani bardzo uzdolnioną osobą, ale w tym wypadku lepiej mieć pewność.
– Właśnie wcale nie jestem pewna – rzekła Gauri. – Nie przypominam sobie, abym gdzieś widziała te równania. Na pewno zostałam zainspirowana przez notatki Ramanudżana…
– Ach, to nic strasznego, z tego akurat nie musi się Pani tłumaczyć – odetchnął Radżan. – Tylko głupiec nie inspiruje się jego notatkami.
Zamilkli na chwilę. W sali unosił się zapach mokrej kredy, kojarzący się raczej ze szkołą podstawową niż renomowaną uczelnią wyższą. Jednak Radżan był na tyle staromodny, że wyrzekł się tablicy elektronicznej na rzecz bardziej jej potrzebującego kolegi. Snopy światła z poszarzałych okien spadały przez pył na zadeptaną przez tysiące studentów posadzkę. Niewygodne, drewniane ławy z pulpitami do pisania ujawniały w tym świetle płaskorzeźby powstałe na nich z przypadku, jak i z frustracji pokoleń piszących tu kolokwia studentów.
– Rozumiem – rzekł w końcu Radżan. – Postaram się sprawdzić, czy nikt o tym nie pisał. To, co Pani tu napisała jest niezwykle istotne. Nawet jeśli tkwi za tym jedynie estetyka naszego systemu liczb, a nie sama rzeczywistość, cieszę się, że dane mi to było zobaczyć.
– Przesłać Panu notatki? – zapytała dziewczyna.
– Zapamiętałem to – stwierdził wykładowca. – Ale proszę przesłać, zobaczę, jak Pani ujmuje tu poszczególne implikacje i aspekty.
– To świetnie – ucieszył się Czandra, gdy spotkali się na przerwie w uniwersyteckim ogrodzie. – Może to dobry trop?
– Miłe, że stary poczciwy Radżan to dostrzegł – uśmiechnęła się Gauri. – Zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Jednak nie tędy będzie wieść moja droga do wyjścia z Ziemi.
– Cholera, zaczyna się filozofia – jęknął Czandra, zamiast odnieść się do kontrowersyjnej opinii Gauri.
– Jakbyśmy mieli mało tego na Kuberze… – skrzywiła się kosmitka.
Rzeczywiście, Rahinath, młody jeszcze człowiek, przystąpił właśnie do omawiania filozofii neoplatońskiej. A raczej próbował przystąpić, bo zanim to uczynił, poprzedził wykład wstępem.
– Nie myślcie sobie, że kolokwium po tym będzie łatwe, bo jesteście fizykami a nie filozofami – rzekł przed właściwym początkiem. Elektroniczna tablica lśniła tajemniczo w zaciemnionej Sali. Widać było na niej jakieś hellenistyczne ruiny. – Kolokwium będzie trudne. Będzie można je raz poprawiać, ale jak się komuś nie uda, to żegnamy! – Rahinath uśmiechnął się złośliwie. – Nie brakuje już na świecie ignorantów, którzy potrafią zaprojektować rakietę czy telefon komórkowy, natomiast o Platonie wiedzą tyle, że był to prawdopodobnie pies z bajek Disneya. Pamiętajcie, że ta wasza ukochana i intratna fizyka to tylko skromny dział matki i królowej nauk, jaką jest filozofia.
– Na bogów, bla, bla, bla… – szepnęła do Czandry Gauri.
– O, zjawiła się pani „Janiemamduszy” – głos wykładowcy stał się piskliwy i bardzo złośliwy. Najwyraźniej usłyszał „bla, bla”. – Dalej Pani nie ma duszy?
– Owszem – odparła Gauri kołysząc się wyzywająco na krześle. – Podobnie zresztą jak wszyscy tu zgromadzeni… Gdyby definiować duszę jako intelekt czy świadomość, a nie coś co ma trwać wiecznie i jest niematerialne, transcendentne, to można by się czasem posługiwać taką metaforą. Niestety, głównie znaczenie słowa „dusza” stanowi poważną wyrwę w naukach humanistycznych, zaś filozofia dzięki niemu leży na samym dnie swego grobowca i od stuleci nie przejawia żadnych znamion życia…
– Co… za… bez… czel… ność… – wydusił z siebie wykładowca. – Myśli Pani, że wysokie wyniki na innych zajęciach uratują Panią przed oblaniem na kolokwium i powtarzaniem roku?
– Sądzę, że tak – rzekła kosmitka. – To, że uważam filozofię za niepotrzebną od kilku wieków, nie oznacza, że napiszę źle kolokwium. – Chyba, że będzie Pan Profesor wymagał od nas deklaracji brzmiącej „ja mam duszę”. Jeśli tak, to wtedy obleję.
– Mogę Panią oblać za to, że będzie Pani wypowiadać się o największych myślicielach ludzkości z pogardą i pobłażaniem, jak to Pani ma w swoim zwyczaju – zauważył Rahinath. Inni studenci patrzyli na niego z coraz większym politowaniem. Choć większość z nich była całkowicie pewnymi swoich aktywów posiadaczami duszy, to jednak agresywna i żałosna postawa wykładowcy wobec dziwacznej, ale sympatycznej i co ważniejsze pięknej koleżanki nie podobała im się. – No, no dobrze – zreflektował się filozof czując coraz gorszy nastrój panujący na Sali. – W końcu filozofia, matka nauk, to także sztuka dyskusji. Z każdym, nawet z Panią. Sokrates nikim nie pogardzał.
– No właśnie – uśmiechnęła się słodko Gauri. – Sokrates nikim nie pogardzał. Proszę więc zaczynać. Zapewne przedstawi mi Pan Profesor paradoks mojego własnego rozumowania, który zapędzi mnie w przysłowiowy kozi róg. Liczę na to, naprawdę – dodała trochę żartobliwie, a trochę szczerze kosmitka.
– Dobra, zaczynamy – filozof wyraźnie odzyskał inicjatywę i aż zacierał ręce z radości. – Czy Pani zdaniem kamienie też nie mają duszy?
– Nic nie ma duszy w sensie transcendentalnym, zatem kamienie też jej nie posiadają – stwierdziła Gauri.
– Ale jednak kamienie różnią się od ludzi? – pytał dalej wykładowca.
– Zależy jak to zdefiniować – uśmiechnęła się Gauri. – Z pewnej perspektywy człowiek, jak i całe życie na planecie Ziemia są formacją geologiczną. Są granity, są bazalty i są ewoluujące z czasem białka. Człowiek czy kot różnią się od bazaltu czy granitu, jednak w zależności od tego, jak zdefiniujemy słowo „kamień” można ich włączyć do zbioru określanego mianem „kamienie”.
– Czyli uważa Pani, że człowiek jest kamieniem? – Rahinath nie wiedział, czy odnosi właśnie sokratejski triumf, czy raczej pogrąża się na dnie.
– Powtórzę raz jeszcze, Panie Nowy Sokratesie – Gauri z powodzeniem ukryła ironię zawartą w tym określeniu. – Odpowiedź na pytanie dotyczące tego, czy człowiek jest kamieniem zależy od tego, jak zdefiniujemy słowo „kamień”. Można je tak zdefiniować, aby odpowiedź brzmiała „tak, człowiek jest kamieniem”. Nie jest to jednak odpowiedź zgodna z naszym potocznym i intuicyjnym rozumieniem słowa „kamień”. Nie ma też żadnego obowiązku, aby starając się opisać świat bardziej wnikliwie i naukowo rozszerzać definicję słowa „kamień” poza jej zwyczajowe, potoczne ramy. Tym niemniej można się pokusić o takie rozszerzenie i ma to swoje pozytywne strony.
– No dobrze, zgoda – uśmiech rozkwitł na gładkoogolonej twarzy filozofia. – Człowiek jest kamieniem. A jednak Pani rośnie, a kamienie nie rosną. Co sprawia, że jest Pani kamieniem który rośnie?
– Są skały osadowe i skały krystaliczne – rzekła kosmitka. – One w odpowiednich warunkach rosną. Replikacja genów jest moim zdaniem dalekim odbiciem procesów narastania w oparciu o krystalizację.
– Gdyby jakiś zły student uciął mi ramię, byłoby ono czymś innym od reszty mnie – Rahinath pomasował swoje ramię niemal boleśnie. – A gdyby odłupać kawał skały, która leży tam, na trawie, nie różniłby się jakościowo od tego, co zostało. Miałaby Pani dwie skały o podobnych cechach, jedną większą zaś drugą mniejszą. Z ręką odciętą od człowieka jest inaczej. Ręka nie będzie mniejszym człowiekiem. Więc dlaczego?
– Każda skała ma swoje właściwości. Formacja geologiczna wynikająca z ewolucji naturalnej zachowuje się inaczej niż granit czy bazalt. Ale granit i bazalt też mają różne właściwości i różną historię. Nie upieram się oczywiście przy tezie, że ewolucja oparta na złożonych związkach organicznych nie jest czymś znacznie rzadszym i bardziej niezwykłym niż formowanie się bazaltów. Z zupełnie innej strony mam jeszcze jedną uwagę. Historia o odcięciu ręki nie wydaje się zręcznym przykładem gdy ktoś chce dowieść istnienia duszy. Bo czy odcięta ręka ma duszę? – Gauri zachichotała.
– Nie wszystko na raz – stwierdził filozof nie chcąc wcale wchodzić zbyt mocno w temat „dusza, a transplantacje i części ciała”. – Ręka odcięta ode mnie jest martwa, podczas gdy ja nadal żyję. Czy kawałek odcięty od skały jest martwy? Z pewnością odpowie Pani, że „tak”, bo jest Pani rozsądna. Lecz co ze skałą, która pozostała. Co z tym większym kawałkiem? Czy on żyje? Może życie to to, co pozostaje w większych kawałkach? – tym razem filozof zachichotał, jednak sala nie zrozumiała jego żartu. Panowało na niej nadal milczenie, choć znacząca większość studentów w ten czy inny sposób było przekonanymi posiadaczami dusz.
– Sokratesem to Pan nie jest – rzekła w końcu Gauri nieco przybita zaprezentowanym przykładem. – Ale w oryginalnej metodzie tego myśliciela tkwi pewien błąd, którego Pański przykład jest wyolbrzymionym echem. Polemiczna, oparta na dialogach metoda sokratejska opiera się siłą rzeczy na tak zwanym „zdrowym rozsądku”. Tymczasem ani on taki rozsądny, ani taki zdrowy – Rahinath słuchał słów Gauri i mrużył oczy z zachwytu. Chciał zebrać jak najwięcej rzeczy, które uważał za absurdalne, aby potem, bez cienia litości, wykorzystać rzekomą słabość przeciwniczki. Gauri tymczasem była zadowolona, że żywielowy myśliciel jej nie przerywa i może mówić spokojnie, przez co w miarę przyjemnie upływał czas nie zawsze miłych dla niej zajęć z filozofii. – To, co nazywamy „zdrowym rozsądkiem” to tylko nawyki i przyzwyczajenia wykute w ogniu ewolucji nie nastawionej na tworzenie badaczy świata, lecz na kreowanie istot, które mają się sprawnie rozmnażać i bronić swej integralności dopóki mogą się sprawnie rozmnażać. Ani wyższa matematyka, ani fizyka kwantowa, ani kosmologia, ani nawet ewolucja naturalna nie są intuicyjne, nie wydają się naturalne „zdrowemu rozsądkowi” dwunożnych ssaków z planety Ziemi. Metoda sokratejska dotykała często bardziej kwestii psychologicznych niż dotyczących budowy rzeczywistości, dlatego nadal może zachwycać w fortunnych dla niej przejawach. I w naszej rozmowie Sokrates mógłby się owocnie przydać, ale w inny sposób, niż to Pan zaproponował. Metoda sokratejska byłaby dobrym narzędziem, aby przebadać, dlaczego Pan i wiele innych osób tak bardzo pragnie być posiadaczami duszy, choć dusza jest tylko starożytną baśnią na pocieszenie.
– Aaaa… Czyli chce Pani zastosować unik? – Rahinath był nieco rozczarowany, że Gauri, jego zdaniem, zeszła z głównego tematu i wypowiedziała wiele słów nie na temat, w których dopatrzył się wprawdzie aroganckich niespójności, nie stanowiły one jednakże najlepszej amunicji do zapędzenia w kozi róg osoby upierającej się przy tym, że nie ma duszy i zasadniczo nie różni się od kamienia. Tyle rozumiał Rahinath, choć ubierał to w gęstą i uczoną terminologię, jak każdemu profesjonalnemu filozofowi przystały. Ontologia, egzystencja, paradoks – były to najprostsze ze słów, jakie układał w swojej głowie niczym kunsztowny pasjans.
– Sokratejskim apelowaniem do logiki płynącej ze zdrowego rozsądku nie wzbudzi Pan w drugiej osobie zrozumienia dla geologicznych, trwających eony kroków ewolucji naturalnej. A to na tej drodze powstawały żywe organizmy z martwych minerałów, na tej drodze żywe organizmy stawały się świadome do tego stopnia, aby pytać o to, czym są, skąd się wzięły i co je tak naprawdę otacza. Na tej drodze uformowały się też oczywiście zalety i błędy naszej percepcji, a także wszystko to, co nazywamy „zdrowym rozsądkiem”.
– Na Agorę Ateńską! – filozof wzniósł oczy do nieba. – Ja tu staram się naśladować wielkiego myśliciela i humanistę, zaś Pani recytuje mi jakieś książeczki popularnonaukowe. Czyżby najważniejsze pytania egzystencjalne się zmieniły od tych wszystkich mądrości płynących z politechnik i telewizorów?
– Ależ, ależ drogi filozofie – gwieździste oczy Gauri błysnęły przez moment groźnie, po czym skryły się pod powiekami. – Nie wszystko sprowadza się do ludzkiego pojmowania egzystencji.
– I co, powie Pani, że egzystencja to tylko jakiś termin, metafora, może nawet baśń? – Rahinath zdecydowanie zszedł z modelu sokratejskiej debaty.
– To chyba oczywiste – zauważyła Gauri.
– Tak, oczywiste… – mruknął z ironiczną rezygnacją filozof. – Podobnie jak to, że zażyczyła sobie Pani nie mieć duszy.
– Z tą duszą to już naprawdę przesada – pokiwała głową na znak zwątpienia Gauri. – To chyba jednak symulacja, bo nie wierzę, że taka rozmowa mogłaby się odbyć w rzeczywistości – dodała w myślach. – Zaraz ujrzę nad swoją leżącą głową roześmianych Wadż i Słonecznego. Ależ z nich wredne małpy – po chwili odezwała się głośno. – Pański upór przy rzeczach dziwnie prymitywnych nakazuje mi zadać Panu pytanie o to, czy Pan naprawdę istnieje?
– Słucham? Że, co…? – Rahinath był tak zdumiony bezczelnością studentki, że nawet nie czuł już gniewu.
– Proszę zrozumieć moją obecną sytuację – uśmiechnęła się Gauri. – Staram się myśleć o rzeczach poważnych i działać w istotnym celu. Tymczasem spotykam się z istotą, która nie rozumie, że była rzeźbiona przez miliardy lat za sprawą majestatycznych pokładów czasu i przypadku. Spotykam się z istotą, która wierzy, że przypadkowy model myślenia naszych łowiecko – zbierackich praszczurów, wierzących w bogów chmur i bogów piorunów jest kluczem otwierającym bramę do zagadek wszechświata. Jaka dusza Panie Profesorze? Jaka dusza? A może latający dywan, czy miotła latająca? Może dżin zaklęty w amforze?
– Akurat baśnie o dżinach bywają piękną metaforą duszy – zaprotestował wykładowca, zaś po sali rozszedł się słabo skrywany chichot studentów.
– A kto z was nie wierzy w duszę? – Gauri nagle odwróciła się w stronę kolegów. – Łatwo się śmiać z kogoś, kto próbuje, w beznadziejnych próbach, ująć w logikę to, co większość z was przyjmuje za pewność, lub ma na to „agnostyczną” nadzieję – na słowie „agnostyczną” kosmitka zrobiła akademicki cudzysłów i skrzywiła usta w wyrazie obrzydzenia. Jej gwieździste oczy błysnęły groźnie. Studenci milczeli zaskoczeni obrotem sytuacji.
– Mnie pani też zaskoczyła – wtrącił w końcu zdumiony Rahinath. – Sądziłem, że mamy tu do czynienia z rodzajem intelektualnego linczu, który co jakiś czas ambitni studenci próbują przeprowadzić na swoich nieszczęsnych mentorach. Tymczasem pani naprawdę uważa, że jesteśmy rodzajami skał…
– Dlaczego miałabym tak sądzić na niby? – dziewczyna wzruszyła obojętnie ramionami.
– No nic – stwierdził z rezygnacją filozof. – Nie można pani odmówić wnikliwości i uporu. Są wszakże szkoły filozofii szokujące swoją ekstrawagancką oryginalnością. Zatem i dla pani „braku duszy” znajdzie się miejsce w przestrzeni akademickiej, choć osobiście głęboko się nie zgadzam z takim podejściem. Zakrawa na jakiś neomarksistowski materializm.
– O co to, to nie! – zaprotestowała Gauri. – Nie pragnę żadnej świeckiej religii, a już zwłaszcza komunizmu. To już lepiej udawać, że mamy dusze i bawić się dobrze.
– No tu się wreszcie zgadzamy – uśmiechnął się szczerze wykładowca. – Ale nie skończyłem. Zaskoczę Panią. Ma Pani u mnie zaliczenie i to na najwyższą notę.
– Naprawdę? – Gauri poczuła się zaszokowana, choć traktowała swój ponowny pobyt na uniwersytecie jak bajkową pauzę w poważnych przedsięwzięciach.
– Tak – Rahinath poczuł w sercu ulgę. Nigdy by nie przypuszczał, że w taki sposób zamknie temat Gauri. To był ich ostatni semestr. Czuł podskórnie, że ta arogancka kobieta ma więcej racji, niż chciałby to przyznać kiedykolwiek przed sobą.
– Dziękuję Panu! – Gauri zmrużyła oczy, a na jej twarzy rozbłysnął uśmiech. – Zadziwił mnie Pan i dał mi nadzieję.
– Na posiadanie duszy? – zaśmiał się Rahinath, wiedząc, że z pewnością nie trafił.
– Na inne, z pewnością nie mniej ważne sprawy – Gauri pokiwała głową tajemniczo. Zajęcia się skończyły, zaś Gauri udała się w stronę Lodi Gardens na swój koncert. Odprowadzały ją zazdrosne i zdumione spojrzenia kolegów i koleżanek.