Tak można przetłumaczyć z francuskiego tytuł opusu pierwszego Józefa Elsnera, zawierającego kwartety w tonacjach F-Dur, a-moll i D-Dur. W trakcie pandemii koronawirusa wrocławscy barokowcy zaprosili nas na swojej płycie na fascynującą przygodę z tymi dziełami, od których w zasadzie trudno się oderwać. Sam jestem zdziwiony, bowiem nieraz byłem we Wrocławiu na koncercie, gdzie muzyka Józefa Elsnera przeplatana była zazwyczaj z dziełami Haydna czy innych kwartetowych arcymistrzów, takich jak Beethoven czy Mozart. Z zaciekawieniem słuchałem wtedy dzieł mentora samego Fryderyka Chopina, który swoje pierwsze kroki stawiał we Wrocławiu, a następne, jako w zasadzie honorowy twórca i szerzyciel muzyki polski, w rozdartej rozbiorami Polsce, w samym jej sercu, w Warszawie. Koncerty z muzyką Elsnera na żywo kazały mi kiwać głową z uznaniem, doszukiwać się siłą rzeczy w melodiach Elsnera tematów, które trzepotały później i niekiedy w wielkiej głowie Chopina. Ale to wszystko.
Tymczasem płyta na której grają: pierwsze skrzypce – Mikołaj Zgółka, drugie – Zbigniew Pilch, altówka – Dominik Dębski i wiolonczela Jarosław Thiel, skądinąd szef Wrocławskiej Orkiestry Barokowej, jest po prostu niezwykła. Ciężko się od niej oderwać. Muzyka Elsnera jawi się w niej jak głęboka, spokojna, lecz nie wolna od baśni i duchów rzeka. Nie wiemy, czy jest to jeszcze klasycyzm, czy jednak wdziera się w ten żywioł już romantyzm. Ale to nieistotne. Rzeczywiście, wsłuchujemy się chyba w świat muzycznych doznań młodziutkiego, warszawskiego jeszcze Chopina. W kwartetach Elsnera ujmuje wybitna wręcz melodyjność i skromna elegancja. Cechy, które później Fryderyk doprowadził do granic absolutu. Jest w tym wszystkim polskość, ale wybitnie przestylizowana, czasem z takim wyczuciem, że stylizacja zatacza koło i zdaje się naturalna jak oddech. Chopinowi udawało się to prawie zawsze, Elsnerowi czasami, ale jednak to i tak niesamowite, że również Elsner sięgał tej harmonii i elegancji, które karzą traktować muzykę bardziej jak coś naturalnego, co rośnie wokół nas i musi być, niż jako coś zwyczajnie stworzonego, kto wie, może czasem po prostu dla pieniędzy albo dla zabicia czasu.
Płyta wydana przez NFM i CD Accord kusi nas piękną, abstrakcyjną okładką, przedstawiającą czerwony rzut jakiegoś prostopadłościanu. Nie ma na niej wierzb, ani innych nadwiślańskich widoków. Nie ma też Wrocławia, gdzie zapewne Elsner, podobnie jak inni wrocławianie, chadzał w niedzielne dni mokradlaną ścieżką do urzekającego swoim naturalnym pięknem Rakowca. Okładka zdaje się głosić, że muzyka Elsnera jest również ponadczasowa, podobnie jak arcydzieła jego podopiecznych. Oprócz tego widnieje na obwolucie czerwony napis „World Premiere Recording” oraz „on period instruments”. Jak to możliwe? – wypada zapytać. Powinny być tysiące płyt z tą muzyką, przynajmniej w Polsce, która tyle dobrego Elsnerowi zawdzięcza. Wrocławscy barokowcy przyczynili się w dużym stopniu do sukcesu ich płyty. Udało im się doskonale zachować równowagę miedzy klasycystyczną dyscypliną a prezentacją szczególnych dla dzieł Elsnera smaczków, w tym również tych zawierających trawestacje polskich melodii, czy też raczej ogólnego nastroju, z jakim Elsnerowi kojarzyła się polskość, do którego to żywiołu przystał bardziej twórczo i owocnie niż większość „szeregowych” Polaków. Polecam tę płytę gorąco! Wreszcie idzie wiosna, a taki młody, może jeszcze nawet nie narodzony romantyzm to doskonała pożywka na wczesnowiosenne spacery i rozmyślania. We Wrocławiu polecam trasę, którą zapewne Elsner znał na wylot. Z Placu Wróblewkiego między Odrą i Oławą w stronę Rakowca i dalej, jeśli wiosna będzie nam sprzyjać i nie będzie za bardzo deszczowa.