Francuski reżyser dokumentów Daniel Costelle w 1970 roku spotkał się z wieloma eks-jeńcami i napisał książkę o ich losach. Polskie wydanie (tłum. Maria Żurowska, Świat Książki 2014) jest tłumaczeniem wydanie francuskiego z 2012 roku. Przybycie do USA, dla jeńców było silnym wstrząsem. Goebbels naopowiadał im o dekadencji i chaosie, a tu widać było potęgę nie mającą sobie równych (s. 9). Ostdeutsche Beobachter w listopadzie 1942 roku uznał USA za przykład całkowitego braku cywilizacji, „Hamburger Fremdenblatt” opisywał fabryki w USA jako miejsca spotkań politycznych, orgii i schadzek (s. 34), a nie pracy. Niemcy bali się Murzynów, których widzieli pierwszy raz na oczy.
Porucznik baron Franz von Werra to pierwszy niemiecki jeniec w USA. Został pojmany przez RAF we wrześniu 1940 roku. Trafił do obozu w Grizedale Hall między Szkocją a Morzem Irlandzkim. Kwitł tam nazizm i władza jak w III Rzeszy. No. Porucznik Kriegsmarine Bernhard Barndt zginął podczas „próby ucieczki” (naziści go zabili bo poddał się z całą załogą w pierwszy rejs). Werra czuł się jak w domu, bo niezłomnie chciał walczyć za Rzeszę. Próbował uciec przez wsie (6 dni zmykał), ale go złapali. Obóz miał jednak komitet wycieczkowy i identyfikacyjny. Koledzy załatwili mu papiery holenderskiego pilota RAFu (fałszywe nazwisko – van Lott), co miało tłumaczyć nieco niemiecki akcent, i podobny do RAFowego mundur lotnika. Uciekło pięciu tunelem 20 grudnia 1940 wykorzystując hałas nalotu Luftwaffe. Dwaj nie znali nic a angielskiego, wpadli od razu, Werra nie wpadł, lecz uciekał dalej w swym niemal właściwym mundurze RAF (zwrócono uwagę na różnicę, ale w tych czasach…). Jego historię (jestem zestrzelonym lotnikiem RAF, chcę do bazy RAF), kupiono. Po rozmowie w bazie RAF w Hucknall z podpułkowniekiem Boniface, poszedł „do toalety”, i nim mu przeszkodzono, pogrzebał całe 5 minut w kokpicie hurricane’a próbując go uruchomić, na co bez zewnętrznego rozrusznika nie było szans, ale on o tym nie wiedział (s. 22). 10 stycznia 1941 wysłano go z 1000 jeńców do Kanady. W podróży też próbował przekonać kumpli do porwania okrętu. 21 stycznia 1941 dotarli do Halifaxu i dano im cywilne płaszcze. Potem pociąg wzdłuż rzeki św. Wawrzyńca, Werra wyskakuje z okna (s. 23). Tułaczka, kradzież barki i USA, gdzie dotarł 23 stycznia 1941. W konsulacie III Rzeszy w NY, namawiano go by uciekł do Meksyku, bo Brytania domagała się wydania jeńca. Uciekł do Meksyku i przez Peru do Brazylii gdzie włoskim samolotem poleciał do Rzymu, a potem niemieckim do Berlina. Potem wywiady, wieczory na cześć bohatera. Chwała, chwała! Dostał Krzyż rycerski i ziemię w Polsce dla siebie i żony (potem tam pojechali, bo dostał kilkumiesięczny urlop. Mogli wybrać posiadłość), opisał w czasie miesięcznych przesłuchań subtelne tajniki przesłuchań brytyjskich. 6 miesięcy po powrocie z Ameryki – zginął walcząc w Rosji. Niezłomność von Werry była ostrzeżeniem dla służb obozowych aliantów.
W listopadzie 1942 USA miały już 100.000 miejsc w obozach, ale tylko 431 jeńców (51 Japończyków, reszta Niemcy). UK wbrew zapowiedziom jeszcze nie przysyłała jeńców. W listopadzie 1942 roku US Army wylądował w Afryce Północnej i nabrali sporo jeńców. Niemcy najechali Tunezję, ale jakoś ich odparto (źle uzbrojone skłócone oddziały francuskie jakoś dały radę), Patton został zniszczony pod Kasserine. We wrześniu 1943 roku w USA było już 115 tys niemieckich i 48 tys włoskich jeńców (s. 30).
St. Kapral. Willibald Bergmann, od 1 listopada 1942 w Afrika Korps, w maju 143 dostał się do niewoli brytyjskiej koło przylądka Bon, opisywał dobre traktowanie przez Brytyjczyków, potem jak gaulliści rzucali w niego i jego kolegów kamieniami, a potem jak Amerykanie nie dawali im nic do picia, potem wzięli 1000 jeńców i zaszczepili ich tą samą igłą po czym wysłali do USA. Bergamnowi odebrano tam scyzoryk: „goły Niemiec jest groźniejszy od stu Włochów” (s. 33). Strażnicy gorsi antysemici niż w Niemczech, uważał Bergman. Drapacze chmur zwalają z nóg. Jeńcy pracowali np. przy plantacjach bawełny i dostawali nie-najgorszą zapłatę. Tylko fanatycy odmawiali pracy dla USA (s. 121). Szokowało go jak Murzyni mówili: „jesteśmy tu jeńcami tak samo jak wy”. Niektórzy cywile widząc Bergamna i innych jeńców nie wierzyli, że to naziści, bo przecież naizści mają rogi na głowie (s. 124). Bergmann, opowiadał, że komendant jego obozu (Fort Sheridan Illinois), Ernst Schuelke, pochodził z Prus, gadał po niemiecku i śpiewał z jeńcami i dzielił się z nimi swym marzeniem, by po wojnie otworzyć bawarski ogródek piwny w Monachium (s. 140). Mało pruski ten prusak komentował jeniec. Po powrocie do Niemiec został dyrektorem handlowym w firmie produkującej ręczniki w Norymberdze (s. 246).
W obozach szybko nie można było czytać amerykańskich gazet, upojeni zwycięstwami żołnierze AK, narzucili nazistowskie standardy. Nie wierzono na przykład, że US Army wylądowała na Sycylii (s. 39). 18 X 1943 w obozie Concordia (Kansas), pod nieuwagę Amerykanów, powieszono kapitana Felixa Tropschuha, za antyhitlerowskie notatki (s. 49). Takich przypadków było sporo. Afrikakorpsowscy uważali przybyłych po D-Day „Normandystów” za tchórzy i zdrajców i prześladowali ich stale (s. 48). W UK obozami dowodzili Niemcy-antynaziści, a w USA naziści, bo Amerykanie byli jeszcze bardziej niż Brytyjczycy zatroskani ewentualnym odwetem na jeńcach w III Rzeszy, i nie wnikali w poglądy (s. 71).
W listopadzie 1944 dziennikarze „Atlantic Monthly” sugerowali oddzielenie nazistów od antynazistów w oddzielne obozy, ale o tych samych adresach, by w Berlinie nie było wiadomo kto zdradził. Zrobiono tak. Najbardziej antynazistowski okazał się obóz w Devens (Massachusetts). Ci w obozach anty-nazi byli obrzucani inwektywami przez tych z większych zwykle części obozu dla nazi, bo np. toalety było w niektórych obozach widać z obu części. Czasem tamci, zwłaszcza siłą wcieleni do armii komuniści odkrzykiwali. Amerykanie uważali wszystkich anty-nazi za czerwonych i nie lubili ich, poza tym uważali, że podział komplikuje im pracę. Wielu żołnierzy wolało zostać w obozach nazi, ponieważ te drugie kojarzyły im się z anarchizmem, komunizmem, niektórzy sądzili, że to są Austriacy, którym się sprytnie „przypomniało”, że są antyhitlerowscy. Amerykańcy dowódcy domagali się szacunku i salutów, nawet kiedy pozdrowienie niemiecki rozkazem Hitlera zostało zmienione z salutu na okrzyk heil Hitler. Stąd bezsensowne sytuacje typu święta nazistowskie w obozach w USA, w które US Army nie ingerowała, albo okrzyki heil Hitler do zadowolonych z szacunku oficerów amerykańskich (s. 96).
Czasem trzeba było izolować Lotaryńczyków (opowieść Pierre Mertza z obozu Butner w Kolorado), by Niemcy ich nie pobili (s. 103), podobnie było z Holendrami, ale ci bardziej solidarni tworzyli własne komanda i tłukli w razie potrzeby Niemców (s. 106).
Jeńcy pracowali przy bawełnie, w fabrykach np. papierosów, pralniach. Płacono im za to. Podśpiewywali przy pracy niemiecki piosenki lub Yankee Doodle. Jeńcy zachowywali się (poza nazistowskimi fanatykami) poprawnie. Tylko 306 stanęło przed sądami, tylko jednego skazano za próbę gwałtu na Murzynce (s. 126). Niemcy byli bardzo zainteresowani samochodami i innymi maszynami (s. 135).
Ucieczki były dość częste, ale zwykle nieudane. Trochę uciekinierów dotarło do Meksyku, ale żałowali, bo meksykańskie więzienie było często gorsze od obozu w USA (s. 151). FBI szukało uciekinierów, a władze przewidywały nawet karę śmierci za pomaganie jeńcom. Pancerniak Carl Anton Schwingehauer uciekła z obozu w Oklahomie, i udawał szwedzkiego najemnego robotnika w drodze do Teksasu (s. 155). Niemal wszystkich pokonywała środkowoamerykańska patelnia słoneczna (s. 165).
W połowie kwietnia 1945 roku rząd USA zakazał manifestacji z okazji urodzin Hitlera (s. 199). Wtedy pogorszyło się też jedzenie, a zaczęła reedukacja. Eleonora Roosevelt tłumaczyła jeńcom z obozu Tonkawa w Oklahomie, że świat jest dość duży dla wszystkich narodów. Trzeba też było mieć zaświadczenia, że obejrzało się film o obozach koncentracyjnych (s. 207). Wielu jeńców sądziło, że to są trupy Niemców zabitych podczas bombardowań. Faktycznie czasem takie też się zdarzały. Niemcy bali się planu Morgenthaua, i ucieszyli, gdy Trumann odrzucił to wariactwo (s. 220). 8 maja 1945 zakazano czytania nazistowskiej prasy w obozach, zamiast jej wprowadzano reedukacyjny „Der Ruf”, który jeńcy często palili nie czytając (s. 223). „Ruf” był organem antynazistowskich Niemców jak Gustaw Hocke, wydawanych pod opieką amerykańską (np. brytyjski obozowy „Wochenpost” był przedrukiem z prasy brytyjskiej). „Ruf” wydany po raz pierwszy w ilości 11 tys. Egzemplarzy w końcu się zaczął przyjmować, a nawet zarabiał na siebie. Zwalczano „jednostronne wartości” w imię wartości żywych, jak wspólna praca, dobra wola, tolerancja (s. 228). Jedynym lekiem na totalitaryzm jest liberalizm. Antyfaszyści byli szczerzy uważali się za zwycięzców. Hans Werner Richer pracujący w redakcji nie wierzył w narodową wspólną odpowiedzialność. Rozliczenie było szczere. Dość wspomnieć Papena, którego alianci uniewinnili, a potem antyfaszyści niemieccy skazali (s. 231). Lewicowi amerykanie kłócili się z lewicowymi Niemcami o tą zbiorową winę. Dla amerykańskich marksistów zbiorowa wina była oczywista, jak do la czerwonych… Może dobrze, że potem FBI się za nich wzięło. „Ruf” miał na okładce niemieckiego orła, ale z książką zamiast swastyki (s. 234). Reedukacja była udana; około 75% jeńców polubiło USA i amerykańskie wartości z wolnością na czele, 15% pozostało krytycznymi wobec amerykańskich instytucji (z powodów prawicowych, lub lewicowych, cóż głupcy zawsze się znajdą…), a 10% beznadziejnymi nazistami/nacjonalistami (taki odsetek mniej więcej jak dziś w Polsce). W kwietniu 1946 Richter wraz z grupą jeńców wrócił do Niemiec.
Wielu chciało zostać, ale związki zawodowe strzegły pracy dla siebie. Oficerowie którzy wracali do strefy sowieckiej „znikali”. Amerykanie odradzali to. Francuzi traktowali jeńców niemieckich (w 1945-1946 roku mieli ich milion) bardzo źle. 50.000 przyznano Francji do robót (s. 268) Kazali im rozminowywać 13 milionów min do 1947 roku. 2 tysiące zginęło przy tym, 21 tysięcy jeńców zmarło. Ogółem 80 tysięcy uciekło (s. 244). Sierżant Wilhelm Baecker nic przywiózł głodującej rodzinie, ale okazało się, że papierosy z USA jakie zabrał to wszystko, czego trzeba (s. 245). Potem miał jeszcze wrócić do USA jako korespondent telewizji NDR z NY.
Major Tilman Kiwe, studiował w USA przed wojną, więc uciekł metodą von Werry z obozu Trynidad w Kolorado, znał świetnie angielski, a nawet slang z USA, uciekał w mundurze porucznika US Army (s. 159). Pojechał pociągiem do La Junty. Potem wsiadł do pociągu do Saint Louis, tam nerwy mu zszargał Austriak, który dopytywał się o krój jego płaszcza. W Sait Louis stanął jednak w restricted area dworca, długo upierał się, że jest obywatele USA, w końcu jednak się przyznał (s. 163). Karą było 30 dni karceru o chlebie i wodzie. Jeden z oficerów w obozie, Fischer, Niemiec z pochodzenia miał żal do Kiwego, że uciekł.
Porucznik Werner Wappler dzięki instrumentom z YMCA założył w obozie Como w Missisipi dobrą orkiestrę. Całe miasteczko przychodziło posłuchać (s. 143). Wappler lubił amerykańskie kino ale uważał, że Stroheim zbyt brutalnie grał poczciwego Rommla. Jeden kolega por. Wapplera uciekła, ale został schwytany, bo usiadł w części busu Colored Only… (s. 153).
Dla kaprala Alfosa Heilmanna los był podobny i miał podobne zdanie; Brytyjczycy – fachowi, dotrzymujący słowa, Amerykanie – niedbali i niesłowni (s. 32). Po wojnie został podmajstrem.
Heinz Pechetr podziwiał biały amerykański chleb. „Atlantic Monthly” uważał, że dobre karmienie jeńców, w nadziei, że III Rzesza odwzajemniła się tym samym wobec alianckich żołnierzy w swej niewoli, to zły pomysł, bo może to być uznane za dowód słabości aliantów (s. 37).
St. sierżant Herbert Kayser opisuje dziwną sytuację, kiedy cywile amerykańcy podchodzili pod jego obóz (Dermott, Arkansas) i podziwiali na serio nadludzi przy pracy, albo kiedy proszono ich by dla turystów zaśpiewali: „Stille” Nacht (s. 125). Zainteresowanie jeńcami było ogromne. Podziwiano ich przy pracy, czasem nawet kobiety szturchały ich palcami (s. 133) Kapitan Ross Taggard nieco wstydził się wobec tego za rodaków.
por. Dankwart von Arnim opisuje jak ledwo uszedł z życiem, gdy Francuzi chcieli ich zabić, po tym jak garnizon Paryża się poddał (s. 64). 29 sierpnia 1944 roku Luftwaffe spuściło jeszcze kilka bomb, i gdyby nie US Army paryski wzburzony motłoch, który codziennie ubliżał i pluł, zemściłby się na stłoczonych na bulwarze Port-Royal niemieckich jeńców byłego paryskiego garnizonu (s. 66). Von Arnim czuł ulgę, gdy przeniesiono ich do Brestu, na rejs do USA. Potem trafił do antynazistowiekiego obozu, gdzie znalazł koleżeńskość, choć był jedynym oficerem. Po powrocie do Niemiec został dyrektorem kliniki.
Niemieccy żołnierze w 1944 roku poddający się US Army, mawiali bez końca: „jesteśmy wolni!”, „Jesteśmy jeńcami!”, „Jesteśmy wolni!”. (s. 252). Najlepszy dowód, że USA w czasie II wojny światowej były nie tylko arsenałem demokracji, ale i wolności.