Holandia według Marka Orzechowskiego

Marek Orzechowski to dziennikarz znany ze swych tekstów podróżniczych i kulturowych o Belgii i RFN, islamie w Europie, a zwłaszcza o Holandii, która jest jego ulubionym krajem. Polecam jego względnie nową książkę pod zabawnym tytułem: „Holandia. Presja depresji” (MUZA SA Warszawa 2014). Za motto książki stoi cytat z Erazma z Rotterdamu: „nigdy się nie tłumacz, przyjaciele i tak zrozumieją, wrogowie i tak nie uwierzą” (s.7). Jego zdaniem Holendrzy to jeden z dwutwarzowych narodów, są dość skąpi, (een koekje bij de koffie) ale obcych traktują jak swoich (s. 15). Holandia niby nie jest mocarstwem, ale czuje się, że lepiej tego nie sprawdzać; kraj budzi respekt (s. 17). Holendrzy są swobodni, aż do niechlujstwa – duży kontrast z RFN (s. 22), Voltaire raz Holandię krytykował (canards, canaux, canailles), a raz chwalił (tolerancja), w XVII wieku Pieter de la Court proponował oddzielenie właściwiej Holandii od reszty Niderlandów Płn rowem z wodą (s. 24). Od XVII wieku przybywali tu wyrobnicy i kobiety lekkich obyczajów m.in. z Niemiec (s. 28), w 1758 roku Casanova był pod wrażeniem rozpusty (s. 402). Dziś co drugi mieszkaniec Amsterdamu nie jest z urodzenia Holendrem (s. 427). Amstedam to jak NY symbol pokonywania barier. Holendrzy cenią wolność, nawet ich katolicy, jak kardynał z Utrechtu, który w 1723 roku postawił się papieżowi. Od 1973 roku można jechać tylko 100 km/h i mandaty są słone (s. 31), Holandia jest jak małe USA, nawet ma własny Bijbelgordel (s. 35)., gdzie w 2004 roku niektórzy mieli pretensje do Boga, że nie ukarał Holandii, a tylko Azję (s. 36). Często identyfikują się negatywnie w odniesieniu do RFN, ale tego nie przyznają (s. 37), powszechna jest opinia, ze Niemcy mają łatwiej pod względem geograficznym, i nie muszą wojować z żywiołem, są więc mniej twardzi. Nie zasłania się okien – purytanizm (s. 40), a może oświecenia, a może i jedno i drugie?

images

W 1780 John Adams uważał, że język holenderski jest dziwny i że rozumieją go tylko tubylcy (s. 41), zapewne zraził się do twardych negocjatorów. By zobaczyć las, trzeba pojechać do Belgii. 12% to poldery, a mimo to Holandia ma nadwyżki rolnicze (s. 44) na eksport. Holandię stworzył człowiek, dlatego wiara w ludzkie możliwości jest tu większa (s. 45). Na sto lat ląd osiada o około pół metra. Walka z morzem trwa od VIII wieku. Schiphol leży kilka metrów poniżej poziomu morza. W 1836 roku były dwa wielkie sztormy, woda wdarła się do Lejdy i Amsterdamu, ale pompy parowe sobie z nimi poradziły. W 1641 roku przesądzono, że skoro bóg dał ludziom narzędzia do osuszenia Haarlemermeer to znaczy, że dopuszcza taką ingerencję w swoje dzieło. Głód ziemi jest spory, w Polsce też jest sporo holenderskich rolników. W 1520 roku Amsterdam odwiedził Albrecht Dürer – był zachwycony (s. 69). Albert Heijna – holenderski self mad eman – jak w USA (s. 72).

W lutym 1953 Holandia straciła na rzecz morza 8% terytorium. Za granicą doradzano pogodzenie się z tym, ale Holendrzy woleli program maksimum – a konkretnie program Delta; podwyższenia tam i zbudowania nowych zapór. Do 1986 roku wzniesiono ostatną zaporę, gigantyczną Oosterscheldekering (s. 74). Kostzowało to wszystko 3 mld euro, ale było warto. 63 pancerne bramy szerokie na 42 metry przymocowane do betonowych filarów (18 tys. ton każdy i 65 m wysokości). W niecałą godzinę następuje całkowite zamknięcie (s. 75). Mogą zmierzyć się nawet z 16 m falą. Oczywiście nigdy takiej tu nie było. Linia brzegowa od Belgii do Rotterdamu miała dotąd prawie 360 m długości, teraz po zbudowaniu zapór tylko 60. Wszędzie pojawiły się nowe miniporty. Holandia jest też gotowa na ocieplenie klimatu. W 47 roku naszej ery Pliniusz pisał , że tu mieszkać można tylko za karę (s. 82). Robili sery, bo rolnictwo nie wchodziło tu w rachubę. W V wieku Holandia nie uległa feudalizacji, chłopi nadal byli wolni. Często lepiej było żeglować niż pozostawać w wilgotnym domu. Na Manhattanie w 1942 roku mówiono już osiemnastoma językami (s. 92), mały Amsterdam. Oliver Goldsmith w 1762 roku uznał, że za pudełko tytoniu Holender sprzeda godność narodu (s. 108), Kant uważał, ze Holender patrzy tylko na korzyści nie zauważając bardziej wysublimowanych zjawisk (s. 252). Zapewne mówili tak, bo denerwowała ich konkurencja. WIC czyli kompania zachodnioindyjska zajmowała się raczej wojowaniem niż handlem, co dziś budzi pewne zdziwienie spokojnych Holendrów. W 1596 roku w Middelburgu uznano niewolnictwo (zdobyto portugalski statek z niewolnikami), ale kilka dekad potem sami już Holendrzy handlowali niewolnikami, jednak przynajmniej nie narzucali się ze swoim misjonarstwem (s. 118). Holandia bardzo niechętnie oddała np. Indonezję (1949).

W Holandii każdy wie, kto był katolikiem, a kto nie, w Polsce mało kto wie, że Żeromski, Rej, Szarzyński, Bodo, Józef Beck to wszystko kalwiniści (s.139). Kalwiniści nigdy nie byli w Holandii większością (s. 144). Zawsze silniejsza była tam devotio moderna ogólna niż kalwinizm. Kalwin był przemądrzałym mędrkiem, Luther konkreciarzem, do dziś widać tą różnicę. Max Weber się mylił, zarzucano mu, że buduje z Holandii bastion przeciw marksizmowi, że to katlicka Flandria była pierwszym obozem kapitalizmu (s. 151), w skali mikro jednak kalwinizm dał spory zastrzyk energii Holandii. Do 1630 kalwini narzucają swoje poglądy, potem są tolerancyjniejsi, m.in. z powodów handlowych. Do 1965 roku w Holandii dominują partie konfesyjne. W roku 1958 Michnik dostał holenderską nagrodę Erazma za tolerancję. Erazm nie lubił humanistów teoretyków (s. 181). Holenderski dziennikarz przyzna się do niewiedzy na jakiś temat, Polski „wie” wszystko (s. 229). Zabawnie opowiada Orzechwoski o tym jak Putin uznał, ze Holandia solidaryzuje się z Ukrainą, a oni przecież zawsze świętują Oranje boven! Od Wilhelminy I, Holendrzy uważają się za chrześcijańskie mocarstwo dobroci (s. 254) z misją humanizacji świata. Holandia jest nowoczesna bez rewolucji i wojen (s. 256).

Podczas I wojny światowej w Holandii racjonowano żywność, ale nie głodowano a jeszcze wykarmiono milion uciekinierów z Belgii. Cesarz Wilhelm II napominał sztab generalny by nie skłócać się zanadto z Holandią. W 1920 Paryż i Londyn były wściekłe, że Holandia nie wyda im cesarza (s. 261). Wilhelmina obroniła go, ale nigdy nie odwiedziła. W czasie okupacji nazistowskiej usunięto z podręczników rojalizm i germanofobiczne ustępy (s. 283), zabroniono nawet NSB wtrącania się do szkół. Scheveningen – ta nazwa dzielnicy jest testem czy człowiek jest Niemcem czy Holendrem (s. 284). Artyści na przekór władzom wykonywali utwory żydowskie i amerykańskie (francuskie nie były zabronione). Hendrikus Colijn w latach 30 spodziewał się nadejścia niemieckiej okupacji w Holandii i Europie (s. 285). Strajk kolejarzy w związku z Market-Garden przyniósł tylko szkody gospodarce Holandii (głód, s. 292). W marcu 1945 Holandii groził głód, uratował ją jednak biały szwedzki chleb szwedzkiego czerwonego krzyża (s. 294). W latach 1947-1951 skazano 39 tys ludzi za kolaborację, zwolniono 60% burmistrzów (s. 312). Geef m’n opa’s fiets terug! Tak mówi się do Niemców, którzy uciekając z Holandii w 1945 roku zabrali wszystkie rowery (s. 317).

Harry Mulisch po wojnie doradzał europeizm, bo Holandia sama za mało znaczy (s. 318). Zarówno eksperci z USA jak z Holandii uważają Holandię za najbardziej amerykański kraj w UE (s. 332). Tyle, że ufają państwu bardziej niż Amerykanie (s. 386). Policjant holenderski nie musi wykonać polecenia jeśli nie czuje, że ma sens, niemiecki musi (s. 390).

Masoni w Holandii nie jawią się jako spiskowcy lecz fundatorzy przedszkoli (s. 342). Od czasu Napoleona, holenderskie loże nabrały dystansu do władzy. Holendrzy są towarzyscy (gezellig). W 2004 roku Holendrzy nagle dostrzegli jak ksenofobiczni są Polacy i prawie zablokowali nam wejście do UE (s. 380). Niemców nawywaja czasem mofami – czyli tymi co ryczą (chodzi o wymowę). W RFN jak Polak ukradnie auto mówi się o „wschodnioeuropejskim złodzieju” w Holandii o Polaku, Holendrzy nic nam nie zrobili, więc nie muszą się bawić w poprawność (s. 374). „NL” – Nur Lemoniade – tzn. na holenderskim kliencie nie zarobisz replikują Niemcy (s. 377). Holendia to kraj konsensucu jak w 2000 roku gdy Wim Kok przyciął socjał (Poldermodel), inne kraje zazdrościły tej solidarności. Holandia ma najwięcej NGO w UE w stosunku do ludności (s. 432). Holandia ma łagodne prawa, ale dożywocie to dożywocie (s. 449). Symbol Holandii to Frau Antje, żeby było śmieszniej postać wywodzi się od prawdziwej wieśniaczki, która całkiem niedawno stała się znana.

O autorze wpisu:

Piotr Marek Napierała (ur. 18 maja 1982 roku w Poznaniu) – historyk dziejów nowożytnych, doktor nauk humanistycznych w zakresie historii. Zajmuje się myślą polityczną Oświecenia i jego przeciwników, życiem codziennym, i polityką w XVIII wieku, kontaktami Zachodu z Chinami i Japonią, oraz problematyką stereotypów narodowych. Wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów w latach 2014-2015. Autor książek: "Sir Robert Walpole (1676-1745) – twórca brytyjskiej potęgi", "Hesja-Darmstadt w XVIII stuleciu, Wielcy władcy małego państwa", "Światowa metropolia. Życie codzienne w osiemnastowiecznym Londynie", "Kraj wolności i kraj niewoli – brytyjska i francuska wizja wolności w XVII i XVIII wieku" (praca doktorska), "Simon van Slingelandt – ostatnia szansa Holandii", "Paryż i Wersal czasów Voltaire'a i Casanovy", "Chiny i Japonia a Zachód - historia nieporozumień". Reżyser, scenarzysta i aktor amatorskiego internetowego teatru o tematyce racjonalistyczno-liberalnej Theatrum Illuminatum

4 Odpowiedzi na “Holandia według Marka Orzechowskiego”

  1. „Policjant holenderski nie musi wykonać polecenia jeśli nie czuje, że ma sens, niemiecki musi (s. 390).”

    A w Polsce jest jeszcze inaczej – policjant wykonuje polecenie tylko wtedy, gdy czuje, że nie ma ono sensu. Dotyczy to szczególnie wypisywania mandatów za przechodzenie na czerwonym. W tym celu polski policjant opanował do perfekcji trudną sztukę chowania się za słupem, albo za witryną. Wynika to po części z tego, że polski policjant jest wynagradzany podobnie jak pracownik call center (który, co warto podkreślić, również czuje, że w gruncie rzeczy to co robi nie ma sensu) – za tzw. „wyniki”. 😉

    A tak przy okazji, czytał Pan może „Barcelonę” Roberta Hughesa? Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to miasto jest trochę podobne do Poznania, kastylijski okupant nawet cytadelę tam pobudował, którą potem zburzono i przekształcono w park. Gdyby jeszcze tylko zamienić tę obskurną świątnicę koło Tesco na Sagrada Familia… 🙂

    1. Warto. Ale ostrzegam, że o Gaudim jest dopiero ostatni rozdział i prawdę rzekłszy to jeszcze do niego nie dotarłem. Na wysokości 340 strony brak Gaudiego już trochę podnosi człowiekowi ciśnienie. ^^

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

dziewięć + pięć =