Istnienie nierówności między ludźmi i społeczeństwami jest rzeczą oczywistą. Powodów jest wiele i ich omówienie zasługuje na tysiące opasłych tomów: każdy człowiek jest inny, rodzi się z innym zestawem umiejętności i talentów. Jedni są piękni, inni brzydcy. Jedni mają szczęście, innych pech zdaje się nie odstępować na krok. Jedne społeczeństwa w przeszłości wybrały drogi, które dzisiaj sytuują je na tzw. bogatej północy. Inne zaś miały nieszczęście znaleźć się w nieodpowiednim miejscu na mapie, w nieodpowiednim czasie. Dużą rolę gra tutaj przypadek – poza kontrolą jednostki. Kapitalizm, przynajmniej według jego obrońców (do których i ja należę) stara się dodać do tego równania charakter, upór i pracę naszych rąk – czyli coś, nad czym mamy kontrolę. Kapitalizm nie wyrósł w opozycji do socjalizmu, ale do feudalizmu. Był próbą, w znacznej mierze udaną, stworzenia merytokracji – systemu, w którym pozycja społeczna zależy nie od szczęścia czy urodzenia, ale od indywidualnej pracowitości, odwagi, siły charakteru. Oczywiście, nikt go nie planował – nie było spisku kupców włoskich czy flandryjskich mającego na celu rozbicie feudalnego porządku. Świat się jednak zmienił, trzeba to zaakceptować.
Skoro więc mamy kapitalizm (tak się przynajmniej mówi), to dlaczego nierówności miałyby być czymś złym? W końcu w merytokracji każdy dostaje to, na co zasłużył. Każdy jest kowalem własnego losu i nie może winić innych za swoje porażki. W kapitalizmie zazdrość i chciwość tunelowana jest ku dobru ogółu, ale (w teorii) i tak ten bardziej pracowity i uczciwy wygra. Każdy ma szansę, każdy może stać się Kimś. Nierówności między ludźmi są więc nieuniknione, a nawet dobre. Racjonalista jednak, zarówno ten lewicowy jak i prawicowy, powinien rozważyć parę problemów, które się pojawiają na horyzoncie…
1. Nierówności ekonomiczne generują koszty.
a) Wzrost przestępczości („Biedni sami sobie wezmą”) i związane z tym kradzieże, napady, rabunki, jak i większe przestępstwa finansowe. Zaznaczam, że ów „biedny” nie musi żyć na granicy nędzy ani głodować. Wystarczy, że pokusa będzie wystarczająco duża (np. „obrobienie” jednej willi z szansą wpadki ok. 10% umożliwi mu utrzymanie jego i jego rodziny przez rok). Problem w tym, że skradzione dobra są prawie zawsze przejadane. Brudne pieniądze, nawet „wyprane”, nie są efektywnie inwestowane w przedsięwzięcia realnie przyczyniające się do wzrostu zamożności ogółu. Wiadomo, że „kradzione nie tuczy”. Jedyną „korzyścią” jest napędzenie popytu (kiedy przestępca konsumuje), ale cel ten można osiągnąć prościej i bez narażania ludzi na niebezpieczeństwo.
b) „Koszt wysokich murów” to koszt ochrony przed rosnącą przestępczością. Nawet jeśli udaje się zachować porządek społeczny, wiąże się to z rozbudową aparatu przymusu, jak i prywatyzacją przemocy. Wybudowanie muru wokół osiedla, zatrudnienie i uzbrojenie stójkowych, postawienie wież strażniczych, wynajęcie ochroniarzy, którzy odwożą nasze dzieci do szkoły… Wszystko to kosztuje i nie przyczynia się zupełnie do wzrostu zamożności ogółu. Wszak w tym samym czasie, z tych samych materiałów, można by wybudować szkołę albo fabrykę gwoździ. Ochroniarz mógłby swoją sprawność fizyczną wykorzystać jako instruktor fitness albo trener trampkarzy. Pieniądze, które wydałem na swoją kolekcję karabinów szturmowych i sejf, w którym je trzymam, mógłbym zainwestować. Broń można by zutylizować i przekuć na lemiesze… No, może nie do końca – ale wiecie, o co chodzi.
c) Koszt wojska i wywiadu. Nierówności występują również między krajami i społeczeństwami. Jeśli stają się zbyt duże, mogą doprowadzić do wojny albo fali terroryzmu. Fundamentalizm religijny jest tu najważniejszym czynnikiem, ale uczciwy obserwator nie może pominąć kwestii ekonomicznych i społecznych.
d) Wyższe bariery wejścia na rynek, co może doprowadzić do wytworzenia się oligopoli, albo i monopoli. Jest to więc koszt jaki płaci ogół za brak konkurencji na rynkach (wyższe ceny, niższa jakość). Dlaczego nierówności ekonomiczne grają tutaj jakąkolwiek rolę? Z prostego powodu: bogatszy przedsiębiorca może sobie pozwolić na obniżanie cen do granicy dumpingu bez ryzyka, że nie będzie miał czego włożyć do przysłowiowego gara. Przedsiębiorca taki ma szansę opanować cały lokalny rynek (nawet ponosząc przez jakiś czas straty) i wyrosnąć na monopolistę. Człowiek bez żadnych aktywów, nawet jeśli jest pracowity i ma rewolucyjny pomysł, np. na produkcję gwoździ z tytanu, ma mniejsze szanse aby ruszyć z przedsięwzięciem. Trudniej jest mu też uzyskać kredyt (bo nie ma co dać pod zastaw).
Jestem pewien, że można by dodać do tej listy kolejne punkty. Są to jednak rozważania teoretyczne – w oparciu o jakiś model, wnioski wyciągnięte z pewnych założeń. Czy model jest adekwatny a założenia prawdziwe? Zachęcam do krytyki i uzupełnienia. Tymczasem racjonalista musi stale konfrontować swoje teorie (nawet te fotelowe) z empirią. W przypadku ekonomii (a tutaj jest to raczej pop-ekonomia bez wzorów i formuł) trudno jest wykonać eksperyment. Jesteśmy stale narażeni na mylenie kauzacji z korelacją (post hoc non ergo propter hoc), a procesy i zjawiska, które rozważamy są beznadziejnie poplątane i zależne od dziesiątków innych. To jednak nie oznacza, że trzeba się od razu poddawać. Z pomocą może przyjść historia.
2. Rozwarstwienie jest zwiastunem upadku (nie tylko demokracji).
Ostatnio wspominałem sobie czasy szkolne i te dłużące się, czterdziestopięciominutowe interwały pomiędzy kolejnymi papierosami „za garażem”. Nie powiem, trochę mi w głowie zostało, ale miałem wtedy tyle innych zajęć, że refleksja na temat nierówności sytuowała się gdzieś pomiędzy „co na obiad?” a sympatyczną koleżanką. Pamiętam, jak omawialiśmy schyłek Republiki Rzymskiej i walkę pomiędzy optymatami a popularami. Było coś o klienteli, o trybunach ludowych i takich tam. Mówiliśmy o późnym Cesarstwie i rosnących latyfundiach, o koncentracji bogactwa w rękach kilku senatorów i generałów. Mówiliśmy wreszcie o I Rzeczypospolitej, o rozwarstwieniu stanu szlacheckiego i postępującej polaryzacji (potężni magnaci i gołota, majątkowo na poziomie chłopstwa). Było coś o kupowaniu głosów na Sejmie i o magnatach opłacających ich zrywanie. Ponieważ należę do rocznika sprzed reformy, zdążyliśmy nawet omówić Wielki Kryzys lat trzydziestych, który nastąpił zaraz po „Szalonych Latach 20-tych”. Mało tego: profesor wspominał o innych depresjach, które pojawiały się regularnie od połowy XIX wieku.
U schyłku Cesarstwa Rzymsiego najbogatszy jeden procent populacji miał w posiadaniu 16% bogactwa (społeczeństwo przed-przemysłowe i oparte na niewolnictwie). U progu Wielkiej Depresji amerykański „jeden procent” był w posiadaniu ok. 23% bogactwa, po czym proporcja ta zaczęła spadać drastycznie (New Deal), aby wreszcie wzrosnąć do tego samego poziomu w 2007 roku – tuż przed pęknięciem „Bańki Kredytowej”. Jest to problem na tyle istotny, że CIA prowadzi regularne statystyki na temat nierówności ekonomicznych. Dlaczego powinno nas to interesować? Dlatego, że w zglobalizowanym świecie to co się dzieje w Ameryce wpływa też na nas. Kryzys lat trzydziestych wywrócił swego czasu cały Zachód, przyczyniając się do wybuchu krwawej wojny w sercu Europy. Polska poniosła w niej proporcjonalnie największe straty. Ponadto, funkcjonowanie instytucji politycznych kraju o największym potencjale militarnym na świecie, powinno interesować wszystkich.
A na naszym podwórku? Według danych z roku 2009: Polska plasuje się na 4. miejscu jeśli chodzi o rozwarstwienie płac wśród 30 krajów OECD (zaraz za USA). Jeśli brać pod uwagę współczynnik Giniego, obrazujący nierówność dochodów, nasz kraj znajduje się na piątym miejscu. Poziom ubóstwa był u nas powyżej średniej. Jeśli dodamy do tego problemy (delikatnie mówiąc) z funkcjonowaniem instytucji demokratycznych, obraz jest co najmniej niepokojący. Ostatnia afera podsłuchowa, pomijając już kwestie prawne, pokazała społeczeństwu głęboki problem – traktowanie przez polskie elity instytucji państwa jak prywatnych folwarków. Okazało się, że bogaci biznesmeni świetnie się czują na politycznych salonach.
Dzisiaj Polska ma światu do zaoferowania kilka ważnych lekcji z demokracji. Nie, nie jesteśmy ani przedmurzem chrześcijaństwa, ani obrońcą tradycyjnych wartości. Nasze szable wiele dziś nie zdziałają, a rzymski krzyż na nikim nie zrobi wrażenia. Jednak gdyby Amerykanie zechcieli przeanalizować historię I Rzeczypospolitej i tego, jak upadał system republikański największego państwa w Europie, dostrzegliby wiele analogii. Koncentracja bogactwa w rękach nielicznych zdaje się prowadzić do erozji instytucji demokratycznych, nawet tych najtrwalszych. Żadna republika nie może pozwolić sobie na zbyt duże rozwarstwienie – zwłaszcza nasza.
Wszystkie wyżej wymienione kwestie zasługują na rozwinięcie i dyskusję. Naszkicowałem je, aby przekonać Was, że problem nierówności ekonomicznych i społecznych musi znaleźć się w centrum debaty publicznej w Polsce. Na Zachodzie już się to dzieje. Nie jest to też temat lewicowych salonów, jak próbuje się go nieraz przedstawiać. Być może jesteś człowiekiem prawicy, wolnorynkowcem, konserwatywnym liberałem. Być może jesteś gotowa ponieść koszty z punktu 1. Być może nawet gotowa jesteś poświęcić demokrację i zgodzić się na jakaś formę autorytaryzmu. Możliwe przecież, że zwrot z tych poniesionych kosztów jest dla Ciebie ważniejszy (i nie jest to ironia z mojej strony). Nawet jeśli, czy nie powinnaś zadać sobie pytań: ile z tych nierówności wynika z pracy, inteligencji, odwagi i siły charakteru, a ile zależy od ślepego losu albo urodzenia? Czy wolne, nieregulowane rynki finansowe zawsze idą w kierunku merytokracji? Czy zyski z kapitału nie są przypadkiem nową wersją renty feudalnej? Jeśli sobie te pytania zadałaś oznacza to, że dostrzegasz wagę problemu.
https://www.cia.gov/library/publications/the-world-factbook/rankorder/2172rank.html
http://wynagrodzenia.pl/artykul.php/typ.1/kategoria_glowna.541/wpis.1778
Liberalizm wprowadził równość wobec prawa, socjalizm nieudolnie próbował z równością ekonomiczną, nieudolnie bo przesadził, zamiast korekty kombinował z urzędniczym planowaniem. Wystarczy korekta.
A mnie odpowiada model skandynawski.