Tym razem zacznę nietypowo, czyli nie od kompozytorów, ale od brzmienia orkiestry wrocławskiej, która 4 października zainaugurowała swój sezon 2019/20. Pod batutą swojego szefa artystycznego Giancarlo Guerrero NFM Filharmonia Wrocławska brzmiała subtelnie i precyzyjnie, sprężyście i barwnie, zdecydowanie i dynamicznie. Od kilku lat mam przyjemność bardzo dokładnie przysłuchiwać się ewolucji Wrocławskich Filharmoników i jestem pod ogromnym wrażeniem. Blacha obecnie zbliżyła się już do światowej czołówki orkiestr. Perfekcja łączy się z siłą wyrazu i doskonałą dynamiką. Drewno już od dawna jest niczego sobie, ale teraz miało okazję do wyjątkowego popisu. Smyczki pogłębiły swoją zdolność cieniowania muzycznych planów, jak i precyzję i siłę brzmienia. Z innych obserwacji mam taką, że Wrocławscy Filharmonicy brzmią coraz bardziej po amerykańsku – są konkretni, pełni dźwiękowej mocy, nie szerzą mgły tam, gdzie ma być brzmienie o konkretnym, starannie rzeźbionym kształcie. Zespół czekają niebawem kolejne podróże do USA, ciekaw jest opinii amerykańskich krytyków muzycznych, sądzę, że będą bardzo pozytywne.
Barry Douglas / fot. archiwum artysty
Na inaugurację sezonu składały się trzy dzieła. Uwertura koncertowa E-dur op. 12 Karola Szymanowskiego, Koncert fortepianowy a-moll op. 54 Roberta Schumanna i Koncert na orkiestrę Witolda Lutosławskiego, od dawien dawna patrona życia muzycznego Wrocławia.
Uwertura Szymanowskiego należy do pierwszego okresu twórczości kompozytora. Gwiazdą przewodnią tej muzycznej młodości był Ryszard Strauss, uwodzący większość twórców swoich czasów. W przeciwieństwie do twórcy Salome i Tako rzecze Zaratustra nie miał Szymanowski silnych doświadczeń z orkiestrą w swoich początkach. Jednak zdecydował się na gęsty od mnogości planów język muzyczny Straussa. Użył nawet asymetrycznego tematu bliskiego tematowi z Żywotu bohatera. Podobnie jak u Straussa dzieło Szymanowskiego przesycone jest wiarą w ludzką wolę i kreatywność, oraz w buntowniczy indywidualizm. Guerrero i Wrocławianie oddali znakomicie specyfikę Uwertury koncertowej. Grali dźwiękiem mocnym i nasyconym, nie unikając horror vacui a la Szymanowski, lecz starając się ukazać całą gęstwinę tej muzyki w sposób wyrazisty i nieskończenie precyzyjny. Świetnie się tego słuchało!
Koncert Schumanna należy do najbardziej kochanych przez melomanów romantycznych koncertów fortepianowych. Ma w sobie balladową narrację, dość pogodną jak na cienistą pieśń, jednakże skręcającą w doły zaniepokojonego serca. Koncertowi nie brakuje też wyjątkowej, obrazowej wyobraźni, podobnej do tej z koncertu Griega, z którym chętnie koncert Schumanna jest zestawiany na wielu płytach. Październikowe wykonanie koncertu było wyjątkowe. Guerrero zdecydował się na całkowitą rezygnację z romantycznej rozlewności i oparł się na brzmieniu precyzyjnym i ścisłym, uzyskując romantyczną aurę dzięki barwom i subtelnym odcieniom dynamicznym. Oryginalna warstwa orkiestrowa pasowała do śmiałej interpretacji pianisty Barry’ego Douglasa. Douglas pochodzi z Irlandii Północnej i po sukcesach na wielu konkursach pianistycznych podjął się nagrania wszystkich dzieł fortepianowych Schuberta i Brahmsa. W fonografii artysty dominują obecnie płyty brytyjskiego labelu Chandos, ale mamy też Naxos, RCA, a nawet radziecką Melodię. Choć pianista wielokrotnie sięgał po epicki I koncert fortepianowy Czajkowskiego, na koncercie zaproponował nam Schumanna filozoficznego. Grał szarym, kamiennym dźwiękiem, który z ogromną sprawnością cieniował i układał w muzyczne myśli i plany. Niektóre frazy kończył z wyzywającą wręcz prostotą, nie unikając przy tym niezwykle wolnych temp. Przy pewnej introwertyczności tej wizji koncertu Schumanna zadziwiające były wspaniałe, mocne i głębokie basowe pasaże, które u wielu innych pianistów wręcz znikają. Oryginalnej wizji pianisty towarzyszyła równie niecodzienna orkiestra – mocna, wyrazista, a jednocześnie zostawiająca wiele przestrzeni dla solisty. Na bis Douglas zagrał Intermezzo Brahmsa. Było to potwierdzenie głębi interpretacji artysty. Dzięki późnemu Brahmsowi świetnie oddanemu na białych i czarnych klawiszach poczułem się pomiędzy czasem a przestrzeniom, pomiędzy teraźniejszością a wiecznością, pomiędzy myślą a muzyką. Brytyjski pianista genialnie oddał piękno i mądrość tej muzyki.
Drugą częścią koncertu zawładnął Koncert na orkiestrę Lutosławskiego. Tu też doskonale precyzyjnemu wykonaniu nie towarzyszył nawet cień rutyny. Sądzę, że Lutosławskiemu podobałoby się to wykonanie, ukazujące strukturę i konstrukcję, a oddalające się od płynnego przebiegu porywających melodii, którego sam kompozytor nieco się wstydził. Podsumowując – Wrocławscy Filharmonicy otwarli sezon z rozmachem i wszystko wskazuje na to, że przez najbliższy rok będą zapewniać nam i Amerykanom wrażenia artystyczne najwyższej klasy.