Jedną z cech racjonalizmu jest i powinna być chęć ukazywania złożoności świata. Nie tylko bogactwa przyrody i dróg jej ewolucji, czy zagadek kosmosu. Chodzi też o wielowarstwowość ludzkiej historii, ludzkiej psychiki i ludzkich decyzji.
Nasz portal staje się powoli takim medium. W tym tygodniu pójdzie między innymi rozmowa o prawach zwierząt, w której brałem udział. Temat dla miłośnika zwierząt z pozoru całkiem oczywisty. Jednak jak wniknąć głębiej w problem dotyczący tego, jak tych praw bronić, zaczyna się robić całkiem wielowymiarowo.
Zwierzęta to dla nas nadal „kosmici”. Nie umiemy wczuć się w ich psychikę, ani też zrozumieć, że najpewniej każdy gatunek na tyle złożony, że posiadający psychikę, ma inną psychikę. Przecież my też nie mamy takiej samej psychiki co szympansy czy orangutany, choć jesteśmy z nimi bliżej spokrewnieni niż pies z kotem, a może nawet niż kot domowy z gepardem.
Niektórzy ludzie mają tendencję do zamykania się w prostym obrazie świata, pełnym haseł i manifestów. Niektórzy z nas zdają się ciągle prowadzić kampanię polityczną samych siebie, gdzie wątpliwość, zakwestionowanie swoich własnych pewników, są wręcz nie na miejscu.
Racjonalizm i idąca za nim chęć opowiadania o złożoności świata powinny być antidotum na takie zwapnienie myśli, sądów, ale też i opartych na nich emocji.
Z drugiej strony tropienie pięknej złożoności świata nie jest relatywizmem. Obok ideologicznej jednoznaczności relatywizm to druga skrajność. Druga metoda na zwapnienie myśli i uczuć. Pisząc o złożoności świata nie neguję jego istnienia, jak uczyniłby to relatywista, ani nie wymyślam sobie baśniowej złożoności. Złożoność, o której coraz częściej piszemy na tej stronie, to różne odcienie rzeczy oparte na ich obserwacji i na związanej z nią logice czynności poznawczych.
Wśród osób dyskutujących na naszych stronach dostrzegam też inne zjawisko. W momencie racjonalnego przedstawiania różnych zjawisk, opartego na argumentach, a nie na klanowych pewnościach (my lewica tak myślimy, my prawica tak mówimy itp. itd.), zanikają czasem podziały między dyskutującymi. Omawiane zagadnienie staje się na tyle ważne dla zawartej w nim zagadki, że ludzie z „przeciwnych obozów” razem zaczynają je rozwiązywać i zapominają, że przecież powinni się okładać po głowach epitetami i hasłami w formie bojowych okrzyków.
W trakcie takich rozmów i coraz częstszych lektur można też wyczuć u siebie rakowe komórki dogmatów. Coś w nas czasem mówi – „nie, o tym nie będę mówił, nie, co do tego nie mam zamiaru zmienić zdania, lepiej zachowam to z dala od tej dyskusji, bo jeszcze coś by zabrudziło mój dogmacik”…
Uczciwie prowadzone rozważania i dyskusje bywają też niebezpieczne. To prawdziwe igranie z ogniem, jeśli chodzi o nasze zwapniałe dogmaty. Bo choć część z nas sobie mówi – „tak, jestem otwarty, nie boję się mówić o niczym, wszystko przyjmuję na bazie racjonalnych przemyśleń”, to czasem okazuje się, że mamy całkiem spore białe plamy na naszej światopoglądowej mapie.
Wakacje to dla niektórych czas podróży. Ale jeszcze bardziej fascynującą podróżą od tej na Bali czy na Chiński Mur, jest ta wiodąca do sedna naszych przekonań, sądów, lęków i marzeń. Jeśli w tej wewnętrznej, myślowej przygodzie odnosimy sukces, wtedy zwykły trawnik przed naszą kamienicą wydaje nam się czasem bardziej niezwykły, niż najbardziej nawet ukryte w kambodżańskiej dżungli świątynie.
Sukcesem jest czasem porzucenie wiary w pewność własnych dogmatów, otworzenie się tam, gdzie wszystko już mieliśmy szczelnie dopięte na ostatni guzik. Nagle okazuje się, że leżąca odłogiem połać mózgu i wyobraźni to piękna łąka, pozwalająca na więcej niż sądziliśmy.
Cały czas mamy wrażenie, że większość ludzi uwielbia pewność, dogmatyzm i prostotę. „Jest tak i tak”, „to jest mądre, to jest głupie”, „to jest dobre, to jest złe”. Moda na internetowy hejt, podsycana
przez zbliżające się wybory, zdaje się potwierdzać tę tezę. Ale może nie jest z nami tak źle. Może zbyt rzadko czytelnik ma do czynienia z tekstami i programami nie stawiającymi kropki nad „i”, z gośćmi, którzy nie mają przekonania o własnej nieomylności, czy o konieczności uproszczonego przekazu?
W każdym razie, z pewnością im lepiej dostrzegamy złożoność świata, tym bardziej jesteśmy bogatsi. Wyobraźmy sobie, że codziennie chodzimy do pracy prostą drogą, na której jest biała linia zakończona strzałką. Możemy całe życie patrzeć tylko na tę linię i szarzeć, przygarbiać się do ziemi, powoli odchodzić mentalnie do „krainy wiecznych łowów”. A możemy unieść głowę i zobaczyć, że wokół tej linii są kamienice, ludzie, afisze, hałasy, zapachy, boczne uliczki i niebo nad tym wszystkim, pełne zagadek słońca, chmur i gwiazd.
Dyskutować też możemy albo trzymając się białej linii, albo podnosząc głowę. Wybór należy do nas…
[soundcloud soundcloudurl=”https://soundcloud.com/jacek-tabisz/dark-forest” ][/soundcloud]
Z tym trawnikiem, przypomniał mi się wierszyk Józefa barana…
„Można być w kropli wody Światów odkrywcą.
Można wędrując dookoła świata przeoczyć wszystko.”
Pamiętam też cytat z okładki jednej z książek Andrzeja Stasiuka: „lubię przyłapywać się na własnych kłamstwach”… Ludzi można by podzielić na dwie „grupy chęci”: grupę chęci posiadania racji i grupę chęci poznania prawdy. Ta pierwsza to ta dogmatyczna, ta druga to ta szukająca, pytająca i bezustannie weryfikująca. Ta pierwsza „klei się” do własnej wiedzy i się z nią utożsamia, i szuka sprzymierzeńców. Ta druga powtarza po łacinie: „Amicus Plato, sed magis amica veritas”. Dla mnie ta ostatnia sentencja była zawsze bardzo ważna. „Największą przyjaciółką prawda”! dyskusja nie powinna być wiecznym wzajemnym się dyskredytowaniem, ani też (bo i to stanowi zagrożenie dla prawdy) formowaniem kółek wzajemnej adoracji („amicus Plato…”). Chęć posiadania racji jest oczywiście czymś pozytywnym: chcę mieć rację, wiadomo, chcę być tym, który zna prawdę. Ale jeśli moja racja nie jest „veritas” (prawdą), wolę żeby „to on miał rację” 😉
Piękny ideał. Warto do niego dążyć, choć oczywiście niemal każdy ma czasem pokusę „drogi na skróty” i łatwego sycenia własnych ambicji. Ale uczymy się całe życie i marzy mi się, aby nasz portal czasem w tym pomagał 🙂
Przy wyborze idealnych systemów trzeba jednak pamiętać że każdy niesie z sobą pewne obciążenia Np demoliberalizm zawsze będzie mieć swoją faszystowską kikolską opozycję a najbardziej oświecona tyrania – zawsze będzie deptać ludzi.
Kikolska = kibolska? Amerykanie i Anglicy jakos sobie poradzili z faszystami i bandytami w sporcie i zawodach sportowych, mowie o publicznosci a nie samych sportowcach. Dlaczego Polska nie potrafi sobie poradzic?
W USA sport to hobby nie trzeba wygrać ale tylko USA wie że jest cool i bez celnego kopania. Inne narody mają Minderwertigkeitkomplex
W USA sport to hobby? Przeciez to wąasnie USA jest najwieksza forsa dla kopaczy, skakaczy do kosza, bejsbolaczy i hokeistow, golfistow czy tenisistow. Dla murzynow koszykowka to jedną z najwazniejszych form awansu materialnego.
Kibol-bandyta jest bandytą niezaleznie czy sportowiec walczy za kase czy za darmo, i inezaleznie od politycznych poglądow. Panstwo polskie jest po prostu nieudolne w walce z bandytami.
Chodzi mi o to że sport nie Jes tam religią napędzającą agresję
Ładne.