Muzyka kameralna ma wyjątkową moc przenoszenia w muzyczne światy wyobraźni. Siłą rzeczy jest intymna, płynie w słuchaczu na równi z jego własnymi myślami. Zdaje się nie potrzebować świata zewnętrznego, żadnych zewnętrznych tłumaczy czy kontekstów.
W muzyce kameralnej dominuje kwartet smyczkowy. To forma szczególnie wysublimowana i wyrafinowana przez swoją brzmieniową homogeniczność. W związku z tym niejeden kwartet smyczkowy ma niemal tyle samo wspólnego z muzyką co z filozofią. Jednakże nie samą filozofią żyje meloman i czasem dobrze się oderwać od doskonałego w swych proporcjach niczym grecka świątynia kwartetu smyczkowego w stronę – najczęściej – kwartetu fortepianowego lub – co już nie tak częste – w stronę innych układów z rodzaju „trzy smyczki i gość z innej instrumentalnej rodziny”.
Współwydana przez wrocławski NFM płyta FourTune przynosi nam utwory na flet, skrzypce, altówkę i wiolonczelę. Otwiera ją trzyczęściowe Capriccio per sei strumenti Krzysztofa Meyera, któremu dość często zarzucam zbytnie zapatrzenie się w Szostakowicza, w jego groteskowo – tragiczno – melancholijną poetykę, która posługiwała się językiem muzycznym możliwym do zaistnienia tylko pod wpływem samego talentu terroryzowanego przez reżim sowiecki geniusza. Szostakowicz to dla mnie księga zamknięta, podobnie jak Sibelius. Nie da się iść w ich ślady, gdyż oni sami balansowali na krawędzi muzycznej katastrofy, pod każdym względem znaczeniowym ją ujmując. Od strony estetycznej wymykali się przegranej, przekuwając pewne słabości w siłę. Ale tego efektu nie da się powtórzyć z wykorzystaniem podobnego języka muzycznego…
Bardzo się ucieszyłem, że w Capriccio, zapewne również pod wpływem brzmienia fletu, Meyer wypowiedział się inaczej niż w wielu swoich innych utworach. Z jednej strony bardziej nowocześnie, z innej sięgając daleko w przeszłość, gdyż niektóre frazy tej muzyki mogą się kojarzyć z Bergiem, Debussym a nawet z jakimś dalekim echem renesansowej harmonii równoległych głosów. Capriccio to utwór cudowny, mocno działający na wyobraźnię. Na płycie zyskał kongenialnych wykonawców. Jest oczywiście niestrudzony wirtuoz Łukasz Długosz grający na flecie, Radosław Pujanek który wysiadł na chwilę z wysokiego mostka liniowca wrocławskiej orkiestry symfonicznej by grać na skrzypcach w kameralnym kolektywie, Katarzyna Budnik-Gałązka grająca na altówce laureatka licznych nagród i związany również z Warszawą laureat między innymi Paszportu Polityki oraz licznych Fryderyków Rafał Kwiatkowski dzierżący największy w tym składzie smyczek wiolonczeli.
Po Krzysztofie Meyerze solowy wstęp fletu zapowiada nam Suitę dla Zamku Królewskiego – barokowe reminiscencje Władysława Słowińskiego. Początek to raczej zamkowy ogród, tchnący aurą wiosny. Barokowe stylizacje tlą się w gąszczu łagodnie, ledwie zauważalnie. Bardzo to delikatne i ciekawe! Do rzeczywistości budzi nas Scherzando alla polacca, gdzie zarówno neobarok jak i neoklasycyzm dochodzą śmielej do głosu, kojarząc się z muzyką neoklasyków francuskich, ale bardziej jednak po polsku zadumaną i refleksyjną. Przeradza się to wszystko w groteskowy polonez. Wszystkie te metamorfozy, tak hojnie obecne w muzyce Słowińskiego stanowią istny labirynt dla wykonawców, głównie od strony wyrazowej, czy też nastrojowej. Zespół FourTune (tak nazywa się nie tylko płyta, ale i ta kameralna formacja) świetnie odnajduje się w tym wielowymiarowym świecie, dosłownie zabarwiając przestrzeń.
Na koniec płyty uderza nas swoją ekspresją przepływających masywów brzmieniowych Krzysztof Penderecki. Jego Kwartetu na klarnet i trio smyczkowe słuchamy oczywiście w wersji na flet. Muzyka staje się wyraźnie bardziej asymetryczna niż w utworach poprzedników. Ruch muzyczny staje się bardziej wartki, zaś jego meandry bardziej kapryśnie, ocienione i groźne. Przypuszczam, że zamiana klarnetu na flet sprawia, że brzmienie Kwartetu Pendereckiego staje się bardziej chłodne i tajemnicze. Jest to neoromantyczne wcielenie kompozytora, nie pozbawione jednak pewnych modernistycznych kantów. Data powstania dzieła, które wykonano po raz pierwszy w Lubece w 1993 roku zgadza się z ogólną ewolucją stylistyki kompozytora.
Płyta FourTune to bardzo gustownie dobrany muzyczny pejzaż, w którym można się zadumać a nawet zagubić, wciskając wielokrotnie przycisk „play” po wybrzmieniu ostatnich dźwięków Kwartetu Pendereckiego. Mimo pewnych konotacji z neoklasycyzmem Meyera i Słowińskiego zanurzamy się raczej w (neo)romantycznych żywiołach. Zgromadzeni na płycie kameraliści przekazują nam tę ciekawą muzykę w sposób barwny, dojrzały i bardzo sugestywny. Polecam!
Okładka płyty wyborna!
Też chciałem pochwalić okładkę, ale muzycznie płyta jest na tyle dobra, że nie chciałem schodzić z głównego tematu