Wiek XIX był bez wątpienia stuleciem największej świetności nauk historycznych. Świadczą o tym choćby najpiękniejsze dworce kolejowe z tego okresu, udające budowle romańskie, bizantyjskie czy gotyckie. Jeśli wierzyć tezie, iż architektura bywa muzyką (ja w sumie wierzę…), oglądając wrocławski Dworzec Główny mamy w nim koncert muzyki dawnej, gdzie ówczesna współczesność styka się z ówczesnym marzeniem na temat nie tylko mitycznie, ale i naukowo opisanej historii danego okresu.
Muzykologia szła w ślady historii sztuki i architektury, dlatego jej pionierskie przełomy, jej wykopane z zapomnienia Troje trwały do lat 60ych XX wieku. Po tym okresie sprawność muzycznych archeologów, zarówno badaczy jak i wykonawców, znacząco wzrosła. Mimo to trudniej dodać im do opracowanego przez pionierów muzycznej archeologii panteonu geniuszów przeszłości nowe nazwiska.
Barok muzyczny to zatem z jednej strony wieli Monteverdi u jego progu, oraz Vivaldi, Haendel i Bach u jego kresu. Obok tych nazwisk bronią się wielcy twórcy tacy jak Corelli, Purcell, Biber etc. Lecz nawet o wielkim Buxtehude słyszałem niedawno, „iż to twórca niszowy” i to z ust szefa festiwalu muzyki organowej, który sam jest świetnym organistą.
Barok środka, pomiędzy Monteverdim a Bachem, wciąż słabo istnieje w świadomości przeciętnego melomana, zaś wykonawcy wciąż nie mają chyba swoich pełnych obrazów stylistyki tego okresu. Na przykład zespołom włoskim, które wybiły się na Vivaldim, bardzo często można zarzucić anachroniczne podejście do muzyki wcześniejszej niż Vivaldi. Z drugiej strony chóry wyrosłe na renesansie, który też jest niestety dla wielu „niszowy”, dojrzały barok poddają archaizacji.
Czy Antonio Maria Bononcini może być traktowany jako twórca wcześniejszy od Bacha czy Haendla? Urodził się podobnie, lecz żył krócej. Mimo to wydaje mi się, że gdyby u Bacha skupić się na jego utworach sprzed lat trzydziestych XVIII wieku, też mielibyśmy zupełnie inny muzyczny obraz, mocniej zakorzeniony w krainie środkowego baroku.
Moim zdaniem muzyka Antonio Maria Bononciniego jest znakomita. Wykonanie Collegio di Musica Sacra pod wodzą Andrzeja Kosendiaka jest doskonałe i godne tak dobrej muzyki. Słuchając tej płyty jednocześnie złoszczę się i cieszę. Złoszczę się tym, że wiem jak ciężko przebić się do współczesnej świadomości dziełom twórców nie odkrytych przez pionierów muzycznej archeologii. Cieszę się z podobnej rzeczy – oto dzięki pewnej powierzchowności pionierów muzykologii historycznej nadal możemy odkrywać rzeczy zapomniane i piękne. Muzyka Antonio Marii Bononciniego z pewnością do takich skarbów jeszcze nie w pełni znanych należy. Jego muzyka urzeka finezją i równowagą, staranna konstrukcja zapewnia jej głębię, która prowadzi nas w daleką estetyczną podróż. Stabat Mater Bononciniego nagrał także Rinaldo Alessandrini z Concerto Italiano. Zarówno płyta Kosendiaka, jak i Alessandriniego godne są najwyższej rekomendacji.
ech wielki niewielki niszowy a co Ci muzykolodzy wiedzą? przecież to kwestia gustu. Ja bym wymienił jeszcze Lully'ego, Pachelbela (moim zdaniem fajniejszego niż Buxtehude), Rameau i Telemanna
"…Wiek XIX był bez wątpienia stuleciem największej świetności nauk historycznych…" – może z historii sztuki, bo stopien znacjonalistycznienia i zideologizowania historiografii wtedy był potworny.