Jakiś czas temu, po ujawnieniu przez media kolejnego przypadku seksualnego wykorzystywania dziecka przez księdza, otrzymałem list od pewnej Amerykanki w średnim wieku, która wychowała się w religii rzymsko-katolickiej. Kobietę tę, gdy miała siedem lat, seksualnie wykorzystał ksiądz z jej parafii. W tym samym czasie jej zmarła tragicznie przyjaciółka poszła do piekła, dlatego tylko, że była protestantką – tak przynajmniej kazała jej sądzić oficjalna doktryna jej Kościoła. Obecnie moja korespondentka jest zdania, że z tych dwóch sposobów znęcania się nad dziećmi: fizycznego i umysłowego, znacznie gorszy jest ten drugi. W jej liście czytamy między innymi:
„Obmacywanie przez księdza w moim umyśle siedmiolatki pozostawiło wrażenie obrzydlistwa, podczas gdy myśl o mojej przyjaciółce znoszącej męczarnie w piekle rodziła we mnie paraliżujący lęk. Z powodu molestowania przez księdza nigdy nie miałam koszmarów sennych i nie budziłam się przerażona w środku nocy. Wiele bezsennych nocy kosztowała mnie natomiast myśl, że ludzie, których kocham, będą przez całą wieczność smażyć się w piekle. Koszmary te prześladowały mnie przez długie lata".
Z całą pewnością nie ją jedną. Fizyczne wykorzystywanie dzieci przez księży jest ohydne, podejrzewam jednak, że przynosi mniej cierpień i czyni mniej trwałych szkód niż psychiczne znęcanie się przez katolickich wychowawców.
Los oszczędził mi katolickiego wychowania (anglikanizm jest znacznie mniej szkodliwą odmianą religijnego wirusa). Obmacywanie przez nauczyciela łaciny było z pewnością nieprzyjemne, budziło we mnie zażenowanie i odrazę, zapewne jednak nie było tak dolegliwe, jak przekonanie, że ja lub ktoś z moich bliskich będzie po wsze czasy cierpiał w piekle. Gdy tylko udało mi się uwolnić z nauczycielskich objęć, pobiegłem opowiedzieć o tym swoim przyjaciołom. Wszyscy doskonale się ubawili. Można nawet powiedzieć, że nasza przyjaźń umocniła się dzięki wspólnym doświadczeniom z łacinnikiem-pedofilem. Nie sądzę, żeby ktoś z nas doznał trwałej szkody z powodu tego fizycznego nadużycia. Fakt, że w jakiś czas potem nauczyciel popełnił samobójstwo, zdaje się raczej świadczyć, że pedofilskie praktyki najbardziej zaszkodziły jemu samemu.
Oczywiście rozumiem, że jego występki – choć według dzisiejszych standardów wystarczające, by trafił on na długie lata do więzienia, a potem stał się ofiarą dożywotnich prześladowań ze strony samozwańczej straży obywatelskiej – były łagodne w porównaniu z tymi, jakich dopuścili się niektórzy inni księża, o których donoszą żądne sensacji media. Nie mam prawa lekceważyć koszmarnych przeżyć ich ofiar – ministrantów. Jednak pamiętać warto, że doniesienia o wykorzystywaniu dzieci obejmują grzechy cięższe i lżejsze – od stosunkowo łagodnego obmacywania, do gwałtów – i jestem pewien, że wiele z przypadków, które obecnie są tak kłopotliwe dla Kościoła, uznalibyśmy raczej za postępki mniej groźne. W wielu innych przypadkach oczywiście można mówić o drastycznej przemocy, w tym miejscu jednak chciałbym zwrócić uwagę na dwie rzeczy: Po pierwsze, że fakt, iż praktyki pedofilskie są czasem gwałtowne i bolesne, nie oznacza, że zawsze są takie. Dziecko zbyt małe, by zrozumieć, co się z nim dzieje w rękach łagodnego pedofila, nie będzie miało żadnych trudności w rozpoznaniu bólu zadawanego przez pedofila gwałtownego. Zwroty takie jak „drapieżny potwór” nie są dostatecznie precyzyjne i zdają się wyrażać raczej lęki dorosłych niż przeżycia dzieci. Po drugie (i od tego zacząłem) umysłowe znęcanie się, takie jak groźba wiecznych męczarni w piekle, jeśli dziecko szczerze w nie wierzy, może być bardziej szkodliwe niż wykorzystanie seksualne.
Być może ktoś zwróci mi uwagę, że w naszych czasach Kościół katolicki nie grozi już nikomu ogniem piekielnym ani innymi koszmarnymi karami. Nieprawda. Wiele zależy od tego, w jakiej dzielnicy mieszkamy i jak postępowy jest lokalny ksiądz. W każdym razie wiecznym potępieniem z całą pewnością straszono parafian, a wśród nich przerażone dzieci, w czasach, gdy wielu księży, którzy dzisiaj spodziewają się wydalenia ze stanu kapłańskiego lub sprawy sądowej, dopuszczało się seksualnych nadużyć wobec dzieci. Choć większość ofiar molestowania jest obecnie w wieku średnim, a zdarzenia, o których mówimy, miały miejsce dziesiątki lat temu, prawo umożliwia im ubieganie się o ogromne odszkodowania. Nikt oczywiście nie twierdzi, że fizyczne rany zadane przez sprawców nadużyć mogłyby trwać przez dziesięciolecia, tak więc wskazuje się na szkody dla psychiki poszkodowanych. Jeden z typowych oskarżycieli, liczący obecnie 54 lata, powiedział na przykład, że jego „życie było zepsute przez niewyjaśnione stany dezorientacji, gniewu, depresji oraz utratę wiary". (Nawiasem mówiąc, zadziwia mnie myśl, że życie może być zepsute przez utratę wiary. Być może chciał w ten sposób zyskać sympatię ławy przysięgłych.) Chodzi jednak o coś innego. Skoro możesz dochodzić odszkodowania za długotrwałą szkodę psychiczną spowodowaną fizycznym znęcaniem się nad dzieckiem, dlaczego nie można by domagać się odszkodowania za długotrwałą szkodę psychiczną spowodowaną psychicznym znęcaniem się nad dzieckiem? Tylko mniejszość księży wykorzystuje ciała dzieci oddanych w ich opiekę. Ilu jednak wykorzystuje ich umysły? Dlaczego katolicy i byli katolicy nie ustawiają się w kolejki, żeby dochodzić odszkodowań od Kościoła za trwające całe życie szkody psychiczne?
Nie zachęcam do takiego działania. Choć chciałbym, żeby Kościół rzymsko-katolicki popadł w ruinę, jeszcze bardziej nienawidzę oportunistycznych, retrospektywnych spraw o odszkodowania. Nie są moimi przyjaciółmi prawnicy, którzy obrastają tłuszczem, odgrzebując brudy o dawno zapomnianych złych uczynkach i zaszczuwają ich leciwych sprawców. Chodzi mi o tylko to, by zwrócić uwagę na oczywistą niekonsekwencję. Proszę bardzo, dołóżmy tej paskudnej instytucji, istnieją jednak lepsze sposoby niż sądowe dochodzenie odszkodowań, a obsesyjne skupianie się na seksualnymmolestowaniu dzieci przez księży może zamknąć nam oczy na inne formy przemocy.
Groźba wiecznych męczarni w piekle jest krańcowym przykładem psychicznego znęcania się, tak jak wymuszony gwałtem stosunek analny jest krańcowym przykładem przemocy fizycznej. Większość przypadków fizycznego maltretowania przyjmuje formy łagodniejsze, podobnie jak większość przypadków psychicznego maltretowania, nieodłącznego od edukacji religijnej. Ksiądz, który namawiał 14-letniego ministranta do seksu oralnego, „błogosławiąc ten akt, jako sposób otrzymania komunii świętej”, nie tylko nadużył zaufania, jakie należy się nauczycielowi – czerpał także korzyści z długich lat religijnego prania mózgu, jakie dziecko musiało znosić, ponieważ było katolikiem od kołyski. Ładna mi święta komunia! Ale to tylko krańcowy przykład tego, co Kościoły – a także meczety i synagogi – robią z umysłami powierzonych im dzieci w toku normalnego rozwoju zdarzeń.
„Co powiedzieć dzieciom?” to tytuł znakomitego artykułu na temat religijnego znęcania się nad umysłami dzieci, autorstwa wybitnego psychologa Nicholasa Humphreya. Przygotowany w formie wykładu dla uczestników ruchu Amnesty International, trafił potem, jako osobny rozdział, do książki The Mind Made Flesh, opublikowanej przez Oxford University Press. Książka dostępna jest także w sieci. Gorąco ją polecam. Humphrey twierdzi w niej, że w ten sam sposób, w jaki Amnesty pracuje niezmordowanie, by uwolnić więźniów politycznych, powinniśmy uwolnić dzieci od religii, która za rodzicielską zgodą wypacza umysły zbyt młode, by mogły zrozumieć, co się z nimi dzieje. Powinniśmy o tym pamiętać, gdy na światło dzienne wyjdą kolejne sprawki duchownych pedofili. Księżowskie obmacywanie dziecinnych ciał jest obrzydliwe, jednak na dłuższą metę jeszcze bardziej szkodliwe jest księżowskie deprawowanie dziecięcych umysłów.
Free Inquiry, 22 (4), 9-12, jesień 2002
" Księżowskie obmacywanie dziecinnych ciał jest obrzydliwe, jednak na dłuższą metę jeszcze bardziej szkodliwe jest księżowskie deprawowanie dziecięcych umysłów." – Dawkins niepotrzebnie wypowiada sie na temat co bardziej szkodliwe. To chyba sprawa indywidualna, dla jednego dziecka wiekszą traumą będą czyny seksualne, a dla innych trauma umysłowa. Ja nie pamietam abym kiedykolwiek sie przejmował "smażeniem sie w piekle". W ogole nie pamietam żadnych katolickich grozb, nawet jak takie były. Co prawda seksu z księdzem tez nie pamiętam, bo nie było. Ale pamiętam jak ksiądz zapraszał mnie do swojego pokoju "na czekoladki" i dziwiłem sie o co mu chodzi, po co on mi chce dac jakies czekoladki. Na czekoladki nie poszedłem.
Można by sie zastanawiac jak to wygląda wsrod dorosłych, czy wiekszą traumą jest zgwałcenie przez księdza czy jego religijne głupoty.
" Księżowskie obmacywanie dziecinnych ciał jest obrzydliwe, jednak na dłuższą metę jeszcze bardziej szkodliwe jest księżowskie deprawowanie dziecięcych umysłów." Jest tym bardziej szkodliwe im bardiej dziecko odbiere od ksieńciuniów i srodowiska okołókościółkowego staranną indoktrynacię o brudzie, obrzydliwstwie, potępieniu i nieczystosci zachowan seksualnych.
Znam jednego takiego co też nie pamiętał, aż sobie przypomniał:
https://www.youtube.com/watch?v=7Tu8Y5g8pXg
Ja miałam strasznie wyprany umysł, gdybym na prawie 10 lat nie wyjechała z kraju z pewnie nie uwolnolabym się od religii. Bogobojnie broniłam wiary frazesami: "Błogosławiony ten, który nie zobaczył, a uwierzył". Nawet teraz, łapię się czasem na wplatywaniu katolickiego myślenia w to co robię, mimowolnie, bo tak mnie nauczono, kto wie, może na stare lata znowu zwrócę się ku kościołowi? Mam nadzieję, że nie…
Dawkins otwiera puszkę Pandory.
Skoro rozważa tak drastyczną ingerencję w wolność poglądów, to musi paść pytanie, czy rodzic ateista nie wywołuje straszliwej traumy u dziecka tłumacząc synkowi, że zmarły właśnie ukochany dziadziuś zamieni się teraz w ścierwo i będzie pokarmem dla robaczków, i że nie ma już żadnych szans by kiedykolwiek jeszcze spotkał się z nim.