W środowy wieczór Wratislavii Cantans 56 (8.09.21) mieliśmy okazję posłuchać koncertu legendarnego Huelgas Ensemble, prawdziwej gwiazdy wykonawstwa muzyki renesansowej. Tytuł koncertu „Sublimacja brzmienia” zapowiadał szczególnie niezwykłe przeżycia i rzeczywiście, słynący z sublimacji brzmienia w dowolnym renesansowym repertuarze Huelgas Ensemble tym razem sublimował czas, przestrzeń oraz słuchaczy z pełną premedytacją.
Koncert składał się głównie z muzyki renesansowej wchodzącej w manieryzm, lub też z czystego manieryzmu. Manieryzm to ogromnie ciekawe zjawisko w sztuce, nie tylko muzycznej. Ludzie renesansu, w pełni nasyceni już harmonią i równowagą dojrzałego renesansu, zachcieli czegoś więcej. Pojawiły się zatem dzieła, malarskie, muzyczne, architektoniczne, literackie oraz rzeźbiarskie, gdzie harmonia oraz symetria celowo podlega niepokojącym a często po prostu zadziwiającym i szokującym zniekształceniom. Ciężko sobie dziś wyobrazić, jak ta sztuka była odbierana. Koncerty z pewnością nie były publiczne, lecz grupowały w kameralnym i prywatnym gronie arystokratycznych smakoszy ówczesnego muzycznego eksperymentalizmu.
Wrocławski koncert zaczął się jednakże od przypomnienia, że renesans w muzyce od manieryzmu wychodził i koniec końców do manieryzmu wrócił, w inny jednakże sposób. Usłyszeliśmy zatem wyzywająco dekonstruktywistyczne i śmiałe rondeau à 3 żyjącego w XIV wiecznej Francji Solage’a. Rondeau mówiło o zadumie, o bujaniu myślami w obłokach i ciężko wyobrazić sobie bardziej amorficzną i chmurzaście postrzępioną muzykę, niż ta Solage’a. Współcześni muzyczni rewolucjoniści mogą tylko pozazdrościć swojemu kolędze po fachu sprzed sześciuset lat. Solage działał rzecz jasna na dworze królewskim, gdyby pojawił się ze swoim repertuarem na jakiejś głębokiej prowincji, mógłby liczyć się z przykrymi doświadczeniami, podobnie pewnie jak Schönberg na chłopskim weselu w międzywojniu. Huelgas Ensemble, pod kierownictwem niestrudzonego Paula Van Nevela, dodało do Solage’a jeszcze jeden stopień dymorfizmu i muzycznego szaleństwa. Utwór był niemal mruczany, jego płynne, tracące kontur frazy zamieniły się w pełny impresjonizm muzycznych odcieni. Było to bardzo odważne i bezkompromisowe wykonanie, jedne z piękniejszych jakie słyszałem, ale też jedno z trudniejszych. Muzyka Ars Subtilior prosi się wręcz niekiedy o dzikie piętrzenie kontrastów, takich wykonań mamy wiele, w tym znakomite wczesne Marcela Peresa. Tymczasem Van Nevel wraz ze swoimi śpiewakami po prostu się zadumał. Muzyka zmieniła się w dym, we mgłę i w obłoki.
Utwór Cipriano de Rore (1515/16 – 1565) mówiący o smutku spowodowanym wyjazdem ukochanej osoby i posługujący się metaforą szumiących trzcin był jednym z najpiękniejszych dzieł zaprezentowanych na koncercie. Temat fletni z trawy skierował de Rore na myślenie o antyku i zachęcił go do próby odtworzenia w tym dziele oryginalnej antycznej skali, co dodatkowo spotęgowało śmiałość tonalną tego dzieła. Owym wyjeżdżającym był zapewne Alfonso, książe Ferrary, ciekaw zatem jestem, czy de Rore aż tak lubił swojego mecenasa, czy też potrafił nagiąć swoje emocje dla wyrafinowanego, muzycznego komplementu.
Wielkie wrażenie wywarły na mnie też motety à 4 – Sibylla Delphica i Sibylla Phrygia Orlanda di Lasso, a pochodzące z cyklu Prophetiae Sybillarum. W samym koncercie wprowadzały one też wątek innego, niż żal i melancholia, poetyckiego pretekstu do wyzywających eksperymentów muzycznych. Tym drugim pretekstem była niesamowitość, pozaziemskość, czy to proroctw Sybilli czy to czczonej wówczas mocno w całej Italii Matki Boskiej. Orlando di Lasso jest ciekawym przykładem najwybitniejszego obok Palestriny twórcy dojrzało renesansowej harmonii i równowagi, który, jakby zmęczony własną pracą zaczął sam od siebie odchodzić i to nie tylko w manieryzm, ale i w protobarok.
Następnie mieliśmy na koncercie fragmenty Missa „Ut re mi fa sol la” Antoina Brumela, ukazujące niezwykłe i bardzo subtelne eksperymenty z cantus firmus. Luca Marenzio, będąc oczywiście największych przedstawicielem czystego manieryzmu, w swoim madrygale Solo e pensoso wypadł wspaniale, choć ja osobiście wolę, gdy do zmysłowego świata Marenzia dołączają też instrumenty. Wydaje mi się, że sama struktura tej muzyki narzuca brzmieniowy przepych, który trudno uzyskać z pomocą jedynie ludzkich głosów.
Później usłyszeliśmy też dzieła Scipione Lacorcii, Giovanniego de Macque, Pierre’a de Manchicourt’a, zupełnie mi do tej pory nieznanego Giuseppe Palazzotto e Taglavia i znanego jak najbardziej Michelangelo Rossiego, który jako jedyny z przedstawionych kompozytorów urodził się i zmarł już w XVII wieku (1601/02 – 1656). Tym niemniej jego madrygał Per non mi dir wiernie nawiązywał do języka muzycznego Gesualda i Marenzia i jako taki był po prostu późnym przejawem muzycznego manieryzmu. Późnym, może już nie tak oryginalnym jak Solage czy de Rore, ale nad wyraz pięknym.
Koncert „Sublimacja brzmienia” był wspaniały, choć przypuszczam, że mimo frenetycznych oklasków (które Nevel nieco zgasił, tłumacząc, że jak wszyscy wiedzą nigdy nie daje bisów) był to bardzo trudny program. Całość koncertu utrzymana była w bardzo introwertycznym nastroju, wszystkie utwory zaprezentowane były w sposób możliwie jak najbardziej subtelny. Wszelkie kontrasty, których w tych dziełach nie brakowało, podkreślane były chromatycznie nie zaś dynamicznie. Ja uwielbiam renesans i manieryzm, byłem zatem w przysłowiowym siódmym niebie. Lecz żywa reakcja wrocławskiej publiczności nie współgra mi ze względnie niewielką ilością dostępnych na rynku nagrań muzyki renesansowej i manierystycznej. Mam nadzieję, że za oklaskami pójdą czyny i czy to w sklepach z płytami, czy to na platformach streamingowych renesans zajmie należne sobie miejsce. To była niezwykła muzycznie epoka, gdzie wielcy artyści występowali tak tłumnie jak w żadnej innej, często mogąc liczyć na naprawdę wspaniałych odbiorców swoich dzieł, jakich mogą pozazdrościć wszystkie inne epoki znanej nam historii. Jakkolwiek by nie było Huelgas Ensemble z Paulem Van Nevelem są jednymi z najlepszych ambasadorów sztuki XVI wieku, czego dowiedli na tegorocznej Wratislavii, przedstawiając przy tym jeden z najbardziej bezkompromisowych programów, jaki w ich wydaniu słyszałem. Tu bisy rzeczywiście byłyby nie na miejscu, bowiem nie można bisować obłoków czy szumiących w skali lidyjskiej trzcin.