Muszę zacząć od końca, bo warto zapoznać się z tym, co stało się (oczywiście muzycznie) we Wrocławiu w NFM (10.10.2025). Jak pisałem już niejednokrotnie mamy orkiestrę, która jest jedną z trzech najlepszych w Polsce. Jak przyjeżdża do niej dobry dyrygent, robi się naprawdę ciekawie. I tak było tym razem.

Yutaka Sado/fot. Jun Yoshimu/ ze stron NFM
Przed Wrocławskimi Filharmonikami stanął Yutaka Sado. Dyrygent urodził się 13 maja 1961 roku w Kioto. Sądzę, że bezbrzeżne piękno tego miasta, słynącego między innymi z setek ogrodów zen, ukształtowało jego wyobraźnię. Jego międzynarodowa kariera nabrała tempa po zdobyciu prestiżowych nagród: Grand Prix na 39. Międzynarodowym Konkursie Młodych Dyrygentów w Besançon we Francji (1989 rok) oraz Grand Prix na Pierwszym Międzynarodowym Konkursie Dyrygenckim im. Leonarda Bernsteina w Jerozolimie (1995 rok).
Swoje umiejętności Yutaka Sado szlifował jako asystent takich mistrzów jak Leonard Bernstein (którego towarzyszył w trasie koncertowej po ZSRR i Niemczech) oraz Seiji Ozawa. Te mentorskie relacje zaowocowały między innymi stałą współpracą z założonym przez Bernsteina Pacific Music Festival w Sapporo, gdzie pełnił funkcję dyrygenta-rezydenta. Bernstein był mistrzem Ozawy, więc można powiedzieć, że obaj mistrzowie Sado należeli do tego samego muzycznego klanu. Choć byli inni – Ozawa zdyscyplinowany, zaś Bernstein demokratyczny. Wspólną cechą kunsztu dyrygenckiego obu panów jest między innymi dzielenie orkiestry na pięknie i homogenicznie grające grupy, co stwarza efekt pewnej wyrafinowanej kameralizacji symfonicznego brzmienia. U Ozawy ten efekt zaciera się poprzez jego skłonność do bardzo efektownego wprowadzania tematów przedstawianych dzieł, który może kojarzyć się z błyskiem samurajskiej katany. Jednakże, gdy zachwycimy się już mocnym, precyzyjnym cięciem miecz Ozawy, dalej mamy już światy kameralnych i wysmakowanych zdarzeń, nie tak znów odległe od tego, co prezentował słuchaczom Bernstein. Ta skłonność do kameralizacji brzmienia poprzez dzielenie orkiestry na grające bardzo precyzyjnie sekcje jest obecna także u Yutaki Sado.
Yutaka Sado pełnił i pełni wiele kluczowych stanowisk dyrygenckich, między innymi: Tonkünstler Orchestra (Austria): dyrektor muzyczny w sezonach 2015-2025; New Japan Philharmonic: dyrektor muzyczny od 2023 roku; Hyogo Performing Arts Center (PAC): dyrektor artystyczny i dyrektor muzyczny orkiestry PAC od 2005 roku; Orchestre Lamoureux (Paryż): dyrektor muzyczny w latach 1993-2010 i Siena Wind Orchestra (Japonia): dyrektor muzyczny od 2003 roku.
Swoje artystyczne osiągnięcia Sado udokumentował na ponad 50 płytach CD i DVD. Nagrywał dla wytwórni takich jak Avex, Erato/Warner Classics i Naxos. Jego dyskografia obejmuje bardzo różnorodny repertuar, od symfonii Mahlera i Brahmsa, przez utwory Ravela i Czajkowskiego, po dzieła Bernsteina. W 2025 roku, po zakończeniu swojej misji na czele Tonkünstler Orchestra, otrzymał tytuł jej pierwszego w historii dyrygenta-gościa honorowego.
Koncert w NFM rozpoczął się od akcentu japońskiego. Usłyszeliśmy Tryptyk autorstwa Yasushiego Akutagawy. Kompozytor jest synem sławnego prozaika Ryūnosukego Akutagawy. Skoro już mowa o dziedziczeniu talentów artystycznych, warto przytoczyć fragment słynnego opowiadania Mandarynki ojca kompozytora:
Kontekst jest tu taki. Narrator, zgorzkniały i pesymistyczny mężczyzna, jedzie pociągiem. Do przedziału wsiada uboga, wiejska dziewczyna. Kiedy pociąg wjeżdża do tunelu, ona, ku jego zdumieniu, otwiera okno i wyrzuca przez nie… mandarynki na pożegnanie dla swoich braci, którzy prawdopodobnie pracują przy torach.
„Zaglądałem w ową mrokiem spowitą dal, gdzie jak iskierki migały żółte owoce.
A wtem po tamtej stronie pociągu, znad szczytu nasypu, rozległo się przenikliwe: — Wiwat proszę pana!
I oto ujrzałem kilku chłopców, biednie odzianych, którzy podnosząc ręce, krzyczeli coś nieustannie. W tejże chwili dziewczyna, do połowy wychylona przez okno, wyciągnęła opaloną dłoń i mocno nią zamachała.
Wtedy właśnie, nie wiem dlaczego, odetchnąłem z ulgą. I poczułem, że na chwilę zapomniałem o znużeniu, o swej bezcelowej egzystencji, o tym wszystkim, co nieuchronne i smutne na świecie. A te owoce mandarynek, które popłynęły w jesienne słońce, wydały mi się tak piękne jak płomienie.”
Niestety, słynny pisarz popełnił samobójstwo gdy jego syn miał zaledwie dwa lata.
Yasushi Akutagawa był także dyrygentem. Jego dorobek kompozytorski obejmuje utwory orkiestrowe, balety czy operę Orfeusz w Hiroszimie. Dużą popularnością w jego ojczyźnie cieszyła się tworzona przez niego muzyka filmowa. Tryptyk powstał w 1953 roku i składa się z następujących ogniw: gwałtownego Allegro, lirycznego Berceuse i pełnego zaskakujących zmian metrum, żywiołowego Presto. Twórczość Yasushiego charakteryzuje się eklektyzmem oraz silnymi wpływami rosyjskiej szkoły kompozytorskiej.
I taki właśnie był tryptyk. Mógł się odlegle kojarzyć z symfoniami kameralnymi Szostakowicza, z ich pełnym brutalizmu pędem. Nie był jednak tak ponury, był rozjaśniony podążaniem w kolejne krainy muzycznej ewolucji, w czasy nam bardziej współczesne niż neoklasycyzm. Przypominało to nieco ewolucję polskiej szkoły kompozytorskiej po odejściu od zadekretowanego neoklasycyzmu. Oczywiście chodzi mi tylko o tych twórców, którzy nie podążali drogą Weberna. O, może Kilar jest tu najlepszą analogią.
Wrocławscy Filharmonicy zagrali Tryptyk rewelacyjnie. Ograniczeni do kwintetu smyczkowego olśniewali pięknym, wielobarwnym brzmieniem. Byli podzieleni na precyzyjne sekcje, tak jak w najlepszych nagraniach Bernsteina. Yutaka Sado okazał się być znakomitym ambasadorem japońskiego twórcy.
Kolejnym utworem był Peleas i Melizanda – suita op. 80. Tu barwy i nastroje jeszcze bardziej oplotły zgromadzonych słuchaczy, choć z drugiej strony trudno będzie kiedykolwiek zapomnieć przepięknie brzmiące smyczki z Tryptyku. Oby nasza orkiestra jak najczęściej tak właśnie grała!
Po przerwie usłyszeliśmy IV Symfonię Piotra Czajkowskiego. I to był prawdziwy triumf wrocławskiej blachy. Jeszcze nie słyszałem polskiej orkiestry (również na nagraniach) z taką blachą. Część pierwsza symfonii była ukazana nad wyraz oryginalnie. Yutaka Sado zróżnicował do granic jej tempa i wolumin brzmienia orkiestry. Mieliśmy zderzenie kameralistyki z potężnym symfonicznym brzmieniem, a wszystko to służyło śpiewnej ekspresji Czajkowskiego. Jaka szkoda, że Rosjanie są tak okrutni i niesprawiedliwi, że czasem mamy absolutnie dość owoców ich kultury, jakie by nie były. Jednak trzeba przyznać, że Czajkowski był jednym z największych symfoników w dziejach muzyki i sala filharmonii bez jego symfonii jest trochę inwalidką… Sado i Wrocławscy Filharmonicy nie spoczęli na laurach i w kolejnych częściach symfoniki bezlitośnie dowodzili geniuszu Czajkowskiego, jak i jego niebywałej, na tle innych symfoników, oryginalności. Przepiękna, liryczna część wolna i wstrząsający finał, gdzie od ataków tutti orkiestrach miałem ciarki. Wspaniała, potężna gra, przepiękny prezent dla wrocławskich (i nie tylko) melomanów. Mam nadzieję, że zobaczymy jeszcze w naszych progach Yutaka Sado!