Chopin i barok z polskich dworów

   Ten ciekawy koncert był organizowany we wrocławskim NFM z inicjatywy Centrum Historii Zajezdnia z okazji 60. rocznicy sławnego listu polskich biskupów do ich niemieckich odpowiedników. W listopadzie 1965 roku – pod koniec sławnego Soboru Watykańskiego II, który miał przynieść kościołowi katolickiemu znaczące zmiany i w obliczu tysiąclecia chrztu Mieszka I – biskupi polscy skierowali do biskupów niemieckich list. Padły w nim słowa: „Wir gewähren Vergebung und bitten um Vergebung” – ‘Przebaczamy i prosimy o przebaczenie’. Rocznicę tę uczcili muzycy Wrocław Baroque Ensemble pod batutą maestra Andrzeja Kosendiaka wraz z jednym z polskich półfinalistów tegorocznego XIX Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina – pianistą Piotrem Pawlakiem, który, z tego co widziałem, był wręcz faworytem pewnej części melomanów.

   W związku z łączonym programem koncert był bardzo długi, a poprzedziły go półgodzinne przemowy polityków. Całość moderował zdaje się szef CHZ i gdy mówił o muzyce, robił to w ciekawy i intrygujący sposób, z historią w tle. Natomiast przemowy polityków były nieco zbyt długie… No ale muszę się do nich odnieść w dwóch słowach, zanim przejdę do pisania o muzyce. W roku 1965 mieliśmy głęboki PRL. Władze komunistyczne wykorzystywały obecność RFN w bloku państw zachodnich do budowania silnego muru między NATO a Układem Warszawskim. Gest zainicjowany przez biskupa wrocławskiego Bolesława Kominka był odważnym wyłamaniem się z narzucanych okupowanej Polsce odgórnie ram. Przebaczanie też oczywiście ma wielką moc etyczną, nie tylko dla katolików i chrześcijan. W 2025 roku ta sytuacja wygląda niestety, moim zdaniem, zupełnie inaczej. Zirytowało mnie nieco przemówienie niemieckiego oficjela, który zachwycał się „wielopaństwowością” Wrocławia i przeciwstawiał „złe nacjonalizmy” światłej europejskości. Sęk w tym, że w roku 2025 owa europejskość została w dużym stopniu zawłaszczona przez coraz bardziej egoistyczną politykę najsilniejszego państwa UE jakim są Niemcy. Sprzyja temu całkowity bezwład polityczny Francji jak i wyjście z UE Zjednoczonego Królestwa. Niemcy, bez żadnej przeciwwagi w Europie, narzucają wszystkim pomysły służące głównie im, zaś szkodliwe dla wielu innych państw UE., takie jak choćby Mercosur. Angela Merkel, która swoją naiwną polityką migracyjną dyktowaną przez szukające tanich pracowników niemieckie korporacje (prasa niemiecka pisała o tym wtedy zupełnie otwarcie) najbardziej chyba ze wszystkich osłabiła Unię Europejską, nadal jest w swoich pamiętnikach dumna z siebie. Nie czuje się też winna w związku z budową wraz z Putinem rurociągów na Morzu Bałtyckim, które osłabiły znacząco pozycję Polski i Ukrainy wobec autorytarnej i zaborczej Rosji.

   Z drugiej strony, jako już od dawna członek zarządu PSR, a przez dłuższy okres jego prezes, we współpracy z Heinzem Klossem z Niemieckich Wolnomyślicieli zorganizowałem wydarzenia i współnapisałem niemiecko – polski tom o początkach ruchów wolnomyślicielskich w Niemczech, których kolebką było moje kochane miasto – Wrocław. Heinz był zupełnie innym typem Niemca niż na przykład Angela Merkel czy obecni politycy tego kraju. Starał się mówić łamaną, ale komunikatywną polszczyzną i rzeczywiście przyczyniał się do pojednania w piękny i humanistyczny sposób. A ja wraz z nim ze swojej strony. Dodam, że Niemieccy Wolnomyśliciele byli prześladowani zarówno przez pewnego ludobójczego Akwarelistę, jak i przez komunistów we Wschodnich Niemczech, gdzie znajdowały się dawniej ich główne ośrodki. Pamiętając zatem, że nadal istnieją tacy Niemcy jak Heinz przyjąłem koncert w rocznicę listu biskupa Kominka mimo wszystko z nadzieją. Heinza już niestety nie ma wśród nas, byłem na jego pogrzebie na berlińskim cmentarzu odzyskanym przez Niemieckich Humanistów i sypałem płatki róż na jego trumnę. Padał ulewny deszcz, co i dobrze, bo zmywał łzy żalu i wzruszenia z niemieckich i polskich twarzy.

   Od strony artystycznej szefem rocznicowego koncertu był maestro Andrzej Kosendiak. Przedstawił wraz z Wrocław Baroque Ensemble następujący program:

M. Zieleński Filiae regum in honore tuo (In festo S. Hedvigis Viduae; offertorium) ;Qui mihi ministrat (In festo Translatio S. Venceslai Martyris; communio); Feci iudicium (In festo S. Dorothae Virginis et Martyris; communio); Ortus de Polonia Stanislaus (Motetto de S. Stanislao)
M. Mielczewski Credidi; Currite populi
J.S. Bach Tönet, ihr Pauken! Erschallet, Trompeten! – kantata BWV 214
***
F. Chopin I Koncert fortepianowy e-moll op. 11 (oprac. na smyczki K. Kenner): II. Larghetto; III. Rondo – Vivace
Improwizacje na tematy z Niemej z Portici Daniela Aubera (Piotr Pawlak)

   Rzecz całą obserwowałem z samej góry, z trzeciego piętra balkonów, w tylnym rzędzie. Ledwo widziałem niewielkie sylwetki wykonawców, natomiast akustyka była nadal wspaniała. Nie mogę się nadziwić kunsztowi budowniczych NFM! Bałem się, że muzyka na instrumentach z epoki będzie z tak dużej odległości ledwie słyszalna, tymczasem dźwięk był czysty i całkiem mocny, niemal taki sam, jak z miejsc położonych dość blisko sceny. Naprawdę niesamowite!

   Od mówcy z CHZ dowiedzieliśmy się, że Andrzej Kosendiak, zapytany o to, jakiego kompozytora polskiej muzyki dawnej ceni najbardziej, po dłuższym namyśle odrzekł, iż Mikołaja Zieleńskiego. Cóż, ja też go uwielbiam. To piękna muzyka z przełomu renesansu i baroku. Teraz też usłyszeliśmy utwory korespondujące ze świętymi czczonymi we Wrocławiu, nawet ze świętą Jadwigą. Swoją drogą możemy bez trudu przejść się po schodach, po których i ona chadzała. Są one w fascynującym nowym wrocławskim muzeum o nieco zwariowanej nazwie Wrocławska Pieczęć. Muzeum to eksponuje wykopalisko archeologiczne pokazujące części piwniczne i dawne fundamenty lewobrzeżnego zamku książęcego we Wrocławiu. Co jednak ciekawe, tym razem znacznie ciekawiej zabrzmiał Marcin Mielczewski, którego wspaniała, wczesnobarokowa muzyka wypełniła całe NFM swoimi witalnymi pasażami. Andrzej Kosendiak i jego zespół jest prawdziwym mistrzem od „staropolskiej” muzyki i nie można się wręcz oderwać od jego płyt i interpretacji. Udało mu się zgromadzić doskonałych muzyków, którzy utrzymują najwyższy europejski poziom muzycznej opowieści o dawnych wiekach. Sądzę, że praca niedawnego szefa całego NFM przyniesie nam uznanie tak wielkich twórców jak Mielczewski i Zieleński jako tych drugich i trzecich po Chopinie, gdyż na to bezwzględnie zasługują. A jeśli chodzi o Szymanowskiego, któremu jakże chętnie wręcza się ów srebrny medal na polskim muzycznym podium, to w jego czasach działał przecież zepchnięty na margines przez zwolenników Karola z Atmy Eugeniusz Morawski. Warto zapoznać się z jego utworami przed wręczaniem muzycznych medali. Swoją drogą Mielczewski działał długie lata na królewskim dworze Wazów, dzięki którym Rzeczpospolita stała się prawdziwą stolicą baroku na północ od Alp. Biskup wrocławski Karol Ferdynand, u którego Mielczewski działał po dworze królewskim, był bratem króla Władysława IV. Warto zauważyć, że związek Mielczewskiego z Wrocławiem był zupełnie rzeczywisty, nie zaś symboliczny jak w przypadku Zieleńskiego. Co ciekawe, katolicką muzykę Mielczewskiego pokochali najwyraźniej ówcześni wrocławscy protestanci. Ich odpisy jego dzieł przyczyniły się dla ich zachowania, co ciekawe pochodziły one często z kościoła św. Marii Magdaleny, który był jednym z najstarszych protestanckich zborów w tej części Europy. Protestanci przejęli w tym celu od w zasadzie prawie już nie występujących we Wrocławiu katolików jedną z gotyckich far miejskich, zaś główną pamiątką po nich jest wspaniała, bezcenna kazalnica. Właśnie, jak sobie radzili Mielczewski i biskup z dynastii Wazów, skoro w mieście nie było w zasadzie katolików? Otóż Wyspa Katedralna, czyli Ostrów Tumski, czyli wrocławska La Cite, kolebka miasta, była wtedy traktowana jako zupełnie odrębny ośrodek miejski, do którego napływali zresztą liczni katoliccy duchowni z Polski i katolickich części Niemiec. Choć w samym głównym Wrocławiu ciężko znaleźć było wtedy katolików, to jednak na terenie zgodnym z zarysem współczesnego Wrocławia aż roiło się od wsi i miasteczek gdzie żyli głównie wyznający katolicyzm polscy Ślązacy. Do dziś wiele dzielnic Wrocławia nosi oryginalne nazwy ich dawnych wsi, z których wiele należało wtedy do biskupstwa lub katolickich klasztorów. Mamy więc Opatowice, Popowice, Osobowice i tak dalej. Dopiero pewien bardzo zły Akwarelista zmienił te nazwy na jakieś wydumane i niemieckie, ale po wojnie, jak wiemy, one wróciły…  

   Po polskim baroku przyszła kolej na niemieckiego kompozytora, który służył polskiemu królowi. Dobrze, że Jan Sebastian Bach zdecydował się wstąpić na służbę u króla Polski dopiero w 1736 roku, bo inaczej mielibyśmy dodatkowy problem z tym rozdawaniem medali polskim kompozytorom. Już nie tylko srebro, ale i złoto stałoby się oczywistym przedmiotem kontrowersji, bo jednak mało który polski meloman z pełnym przekonaniem stwierdzi, że Chopin był większym twórcą od Jana Sebastiana Bacha! A pamiętajmy, że narodziny współczesnych nacjonalizmów i narodów to dopiero XIX wiek. Dawniej liczyło się raczej to, któremu królowi się służy. Dlatego do końca istnienia I Rzeczpospolitej wielu było polskich Niemców i często były to osoby o szczególnie istotnym znaczeniu dla całej kultury niemieckiej. W tym sensie Józef Elsner, niemiecki Ślązak i nauczyciel Chopina, który do tego stopnia zanurzył się w polskości, że stał się ojcem naszej muzyki w XIX wieku, nie jest wcale taki odosobniony… Jedyne co go różni od innych rodaków, to fakt, że jego przejście do Polski dokonało się, gdy nasz kraj istniał w sposób fantomowy, pod postacią Księstwa Warszawskiego i Królestwa Kongresowego.

   Kantata Bacha Tönet, ihr Pauken! Erschallet, Trompeten! powstała na okazję urodzin królowej Polski Marii Józefy. Piękne chóry i arie z tej kantaty odnajdziemy też w Oratorium Bożonarodzeniowym. Komentator z Centrum Historii Zajezdnia uświadomił mi, że była to kantata napisana dla ostatniej królowej Polski, bowiem Stanisław August Poniatowski nie raczył był mieć małżonki. Wrocław Baroque Ensemble i związani z nim soliści wykonali to efektowne arcydzieło w rewelacyjny sposób, przynosząc nam sporo słońca w dość już zimowy wieczór. Słuchaliśmy ja Polacy i Saksończycy chwalą władczynię, chwali ją Atena i Bellona, dwie bogini wojny, każda w swoim stylu. Atena pojawiała się też jako mądrość i rzeczywiście, Bach nadał szczególną erudycyjność jej ariom. Jest sporo rokoko w tym utworze, to późny Bach i Andrzej Kosendiak znakomicie wyczuł tę estetykę.

   Po przerwie i baroku nadszedł czas na romantyzm. Piotr Pawlak, obok wielu innych sukcesów, zdobył II nagrodę na drugiej edycji Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego na Instrumentach Historycznych, pierwsze miejsce zajął wtedy Kanadyjczyk Eric Guo, który ku zaskoczeniu wielu, podobnie jak Piotr Pawlak nie dostał się do finału tegorocznego XIX Konkursu Chopinowskiego. Ciężko mi w to było uwierzyć, gdy słuchałem tym razem Pawlaka grającego na historycznych Pleyelach, ale z drugiej strony świadczy to też o wyjątkowym poziomie tegorocznego Konkursu Chopinowskiego, w którym nawet zupełnie znakomici pianiści odnajdywali godnych siebie rywali i, oczywiście, rywalki.

   W koncercie, który usłyszeliśmy, chodziło o rekonstrukcję historycznego wydarzenia, które miało miejsce w pruskim wtedy Wrocławiu. Joseph Schnabel, ważny dla ówczesnego życia muzycznego wrocławian, zaproponował Chopinowi koncert i ten się o dziwo zgodził. Polski kompozytor odwiedził w swoim życiu stolicę śląska kilka razy i najwyraźniej ją mówił. Jednakże o gustach muzycznych wrocławian pisał w listach z dużym pobłażaniem, co pokazuje, że Prusacy sprowadzili miasto do parteru. Niewiele odnajdziemy we Wrocławiu ważnej muzyki z czasów Bacha czy Telemanna komponowanej przez lokalnych twórców… To kolejny klucz do „święta listu Pojednania”. Są różni Niemcy. Byli polscy Niemcy, byli Saksończycy, byli związani przez wieki z Austrią i zgermanizowanym Królestwem Czech śląscy Niemcy. Gdyby królowie Polski i Saksonii wygrali wyścig militarny z Prusakami, mogłoby nie być rozbiorów i Warszawa oraz Wrocław, każde miasto z innego powodu, kwitłyby nieprzerwanie. Akurat o takich rzeczach Chopin raczej nie myślał wyjeżdżając, jak się okazało na zawsze, z Polski. Był przejęty Powstaniem Listopadowym, ciężko się temu dziwić. Ostatecznie minął wszystkie państwa niemieckie, łącznie z austriackim Wiedniem i dotarł do Paryża. Miały być Włochy i Londyn… Do tego ostatniego dotarł pod koniec życia, już niemal konający. Jednak w 1830 roku Chopin był jeszcze w pełni sił i jak widać zgadzał się nawet na spontaniczne koncerty. Nie był jeszcze wtedy znany, dlatego, jak pisał w liście, niemieccy wrocławianie drapali się po głowach, nie wiedząc co powiedzieć o jego koncercie. Słyszeli, że to genialne, ale z drugiej strony nie chcieli wyjść na naiwniaków zachwalających pod niebiosa nieznanego jeszcze twórcę… Taki dylemat prowincji. Pierwszą rzeczą, jaką Fryderyk Wielki zrobił po wkroczeniu do zdobytego Wrocławia było zgaszenie latarń…

   Koncerty w pierwszych dekadach XIX wieku były dziwaczne. Większe utwory, takie jak symfonie czy koncerty często niemiłosiernie szatkowano, przytaczano we fragmentach i przeplatano je improwizacjami i ariami z oper. Dopiero chyba Wagner i jego współcześni nauczyli publiczność słuchania muzyki w skupieniu i w całości. Dlatego też we Wrocławiu Chopin zaprezentował drugą i trzecią część I Koncertu fortepianowego e-moll i improwizacje na tematy z oper. Piotr Pawlak, barokowcy i Kosendiak powtórzyli ten scenariusz. Koncert został zagrany na kopii Pleyela z 1830 roku, zaś przygotowane w pięknym wczesnoromantycznym stylu przez Pawlaka improwizacje na temat Niemej z Portici Daniela Aubera zostały zagrane na oryginalnym Pleyelu z 1827 roku. Pawlak grał wspaniale, doskonale wykorzystując naturę historycznych instrumentów. Lubię wykonania na historycznych fortepianach, jednak często brzmią one nieco sztywno i klinicznie. Tu tak nie było, muzyka była żywa, pełna energii i romantycznej metafizyki. Wady dawnych Pleyeli w stosunku do współczesnych fortepianów (można jednak tak o tym mówić) tu stały się interesującymi aspektami wyrazowymi. Byłem szczerze wzruszony! Co ciekawe, oryginalny instrument, choć mający nieco rozmyty dźwięk z uwagi na metrykę, będący jakby poświatą wokół właściwego „jądra brzmienia” pokazał znaczni więcej niż brzmiąca jędrnie i bez usterek kopia. Jak widać nie jest łatwo odgadnąć tajemnice dawnych konstruktorów fortepianów i klawesynów i zachowane oraz sprawne instrumenty są naprawdę na wagę złota…

O autorze wpisu:

Studiował historię sztuki. Jest poetą i muzykiem. Odbył dwie wielkie podróże do Indii, gdzie badał kulturę, również pod kątem ateizmu, oraz indyjską muzykę klasyczną. Te badania zaowocowały między innymi wykładami na Uniwersytecie Wrocławskim z historii klasycznej muzyki indyjskiej, a także licznymi publikacjami i wystąpieniami. . Jacek Tabisz współpracował z reżyserem Zbigniewem Rybczyńskim przy tworzeniu scenariusza jego nowego filmu. Od grudnia 2011 roku był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, wybranym na trzecią kadencję w latach 2016 - 2018 Jego liczne teksty dostępne są także na portalach Racjonalista.tv, natemat.pl, liberte.pl, Racjonalista.pl i Hanuman.pl. Organizator i uczestnik wielu festiwali i konferencji na tematy świeckości, kultury i sztuki. W 2014 laureat Kryształowego Świecznika publiczności, nagrody wicemarszałek sejmu, Wandy Nowickiej za działania na rzecz świeckiego państwa. W tym samym roku kandydował z list Europa+ Twój Ruch do parlamentu europejskiego. Na videoblogu na kanale YouTube, wzorem anglosaskim, prowadzi pogadanki na temat ateizmu. Twórcze połączenie nauki ze sztuką, promowanie racjonalnego zachwytu nad światem i istnieniem są głównymi celami jego działalności. Jacek Tabisz jest współtwórcą i redaktorem naczelnym Racjonalista.tv. Adres mailowy: jacek.tabisz@psr.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

osiemnaście + 19 =