Minione święta – dla chrześcijan to w zależności od denominacji bodajże najważniejsze, lub jedno z najważniejszych, ze świąt w ich kulcie i liturgii (będące jednak echem dawnych wierzeń a wywodzące swą genezę sięgającą tradycji głęboko pogańskich) – niosąc sobą m.in. symbolikę uniwersalną przejawiającą się w życzeniach, wpisaną na stałe do tradycji i kultury ogólnoeuropejskiej, są jak najbardziej akceptowalne dla środowisk ateistycznych, agnostycznych, laickich, humanistycznych. Dla wszystkich komu drogie są takie pojęcia jak pokój (w skali makro i mikro), wzajemny szacunek, admiracja dla godności każdej jednostki, atencja dla osoby drugiego człowieka uosabiającego zawsze (za Protagorasem z Abdery, ok. 480-410 p.n.e.) „miarę wszechrzeczy”, estyma wobec innych poglądów (co nie oznacza jednoczesnej ich akceptacji), uznanie dla INNEGO broniącego swych sądów (ale w granicach przyzwoitości – cokolwiek w tym względzie rozumie cywilizowana wspólnota), oświeceniowy kult dla właśnie tego INNEGO, często – obcego (nam się może tylko tak wydawać iż on jest obcym) itd. Bo jak sądzę lepiej być kulturalnym i zachowywać cywilizowane interakcje między-ludzkie, niż niekulturalnym chamem, prostakiem i intelektualnym pętakiem. W Internecie klasycznym tego przejawem jest tzw. hejt.
Szlachetny człowiek wymaga od
siebie, prostak – od innych.
Parmenides z Elei (ok. 540-470 p.n.e.)
Chrześcijanin gdy nagrzeszy, gdy naobraża wokoło wszystkich, gdy hejtuje „z pianą na ustach” i w palcach na klawiaturze (bo jest anonimowy, nie stoi ze swą ofiarą „twarzą w twarz” – bo wtedy często jest cichym, małym, skromnym trolikiem) idzie w Wielkanoc do spowiedzi. Spowiedzi od wieków wtedy właśnie obowiązkowej (w czasie poprzedzającym te święta) ! Rodzi się bowiem nowe życie, zaczynamy wszystko nie jako od początku (symbolicznie czego żywym przejawem są owe jajka wielkanocne). Zmartwychwstanie, na którym zasadza się m.in. kult Jezusa i istota tych świąt, to religijny znak owych narodzin.
Duchowny daje mu rozgrzeszenie i ów chrześcijanin, do wczoraj grzesznik, jest już „free”. Nowonarodzony (Born Again Christian). I może grzeszyć od nowa. W Polsce miejscowi ober-katolicy, katolicy urzędowi, kato-talibowie czynią to nagminnie, pospolicie, kilka razy dziennie. Często w mega-skali.
Ta praktyka, przepraszania za swe popełnione w minionym czasie grzechy i przewinienia, oczyszczenie i zrzucenie z siebie symbolicznie win rzeczywistych (czy domniemanych) obecna jest też w naszych kręgach. Agnostyków, ateistów, ludzi dalekich od wiary religijnej, humanistów i sekularnych laików. I to jest nawet wzniosłe, humanistyczne, człowiecze i uniwersalne.
Mnie osobiście nurtuje jednak refleksja poparta właściwie tezą o wszechobecności wierzeń religijnych (w różnej formie) w najskrajniejszych, ateistycznych i anty-religijnych umysłach. Obecności na zasadzie memów, wdrukowanych w kulturę, w gesty, w symbolikę (nawet diametralnie wrogą i pozostająca na antypodach religii), ukrytą w tożsamości zbiorowej i świadomości indywidualnej. Nawet przestając wierzyć, wypisując się z Kościoła, nie uczestnicząc w całym katolickim sztafażu liturgicznym, cień wychowania i obcowania na co dzień z otoczeniem głęboko zanurzonym w tej kulturze, pozostaje w nas i wywiera przemożny (często nieuświadomiony) wpływ na nasze zachowania i postawy.
Tu widzę więc potrzebę ludzi z naszych środowisk do takiego gestu „wyciągania ręki”, skruchy, ekspiacji wobec tego którego (może ?) skrzywdziliśmy, obraziliśmy, podeptaliśmy jego godność, naraziliśmy na szwank dobre jego imię. Pospolicie mówiąc – opluliśmy go. INNEGO człowieka. Innego od nas, z innymi poglądami, ale też czującego, empatycznego, może wrażliwego, może kruchego wewnętrznie i nie pewnego swego JA. Przyjęcie takiego gestu jest dla grzesznika nie posiadającego tzw. „daru łaski bożej” tym co chrześcijaninowi – u nas: katolikowi, członkowi Kościoła katolickiego – daje kapłan. Symbolicznym rozgrzeszeniem.
Nie krytykuję takiego stanu rzeczy ani nań się nie oburzam. Nie zgłębione są bowiem pokłady ludzkiej świadomości, podświadomości ([za]: Pierre Janetem) i nad-świadomości ([za]: Kenem Wilberem).
Mam tylko taki racjonalny i empirycznie (chyba uzasadniony) pogląd, że racjonalizm winien na ludziach zaliczających siebie do tych właśnie środowisk wymuszać – zgodnie z oświeceniowym intelektualnym entourageem – iż zawsze lepiej jest powiedzieć dwa słowa za mało niż jedno za dużo. Wykonać kilka gestów mniej, ograniczyć wygłaszanie gróźb i kalumnii, nie stosować wspomnianego hejtu. Z tytułu zarówno trzymania afektów bądź namiętności „na wodzy” (to jeden z aksjomatów moim zdaniem racjonalizmu) jak i tych, wspomnianych imponderabiliów humanizmu, immanentnego pryncypiom środowiskowym, w jakich się tutaj winniśmy poruszać. „Budujcie mosty od człowieka do człowieka, oczywiście zwodzone” – pisał Stanisław Jerzy Lec. Obowiązuje ta zasada jak sądzę w obie strony przedstawionych tu relacji: grzesznik – pokrzywdzony jak i pokrzywdzony – grzesznik.
Bo lepiej zawsze jest zapobiegać, niż leczyć.
Dobry tekst Radku. Myślę, że każdy rozumie o co w nim chodzi…
Wielu z nas eseistow ma tendencje napisania wszystkiego pod jednym tytulem.Zbyt wiele watkow i odgalezien od glownej mysli.Eksperci literackiej kompozycji twierdza ze trzeba miec focus to znaczy jeden punkt skupienia wokol ktorego obraca sie caly tekst.
Inaczej mowiac esej to nie encyklopedia lecz jeden strzal do wybranego celu.
Trudno uchronic sie od „wszystkoizmu”.Wiem o tym bo sam czesto walcze z naturalna checia napisana zbyt wielu rzeczy zamiast konstrukcji z jednym centralnym tematem.
Na plus mozna wymienic styl zdan i bogactwo slownictwa.