Nazistowska polityka historyczna wobec okupowanej Holandii

Oto tekst o tym jak wielki naród starał się ideologicznie wtłoczyć mniejszy naród w tryby własnej wizji historii Europy.
Dnia 10 maja 1940 roku oddziały Wehrmachtu przekroczyły granicę Królestwa Niderlandów. Opór przeciw górującemu technicznie agresorowi trwał pięć dni. Królowa Wilhelmina i członkowie rządu ewakuowali się do Londynu. Bezpośrednią władzę w imieniu Führera nad Holandią objął Komisarz Rzeszy Arthur Seyss-Inquart (1892-1946), były polityk austriacki, zwolennik Anschlussu i członek NSDAP od maja 1938 roku.
Arthur Seyss-Inquart
W swoim inauguracyjnym przemówieniu Seyss-Inquart zapewnił, iż III Rzesza nie będzie pozbawiać Holendrów wolności (życie codzienne tego narodu rzeczywiście nie zmieniło się zbytnio pod okupacją) ani zmuszać ich do zaakceptowania nazizmu jako programu politycznego, jednocześnie jednak naziści starali się zintegrować gospodarkę holenderską z gospodarką Rzeszy, tak by ta pierwsza zaspokajała potrzeby drugiej. W rezultacie pozbawianie holenderskich przedsiębiorstw owoców jej pracy nazywano „eksportem” do Niemiec, a około 530,000 Holendrów (cywilów, gdyż jeńców wojennych zwolniono w geście pojednawczym) pracowało pod przymusem dla III Rzeszy.
Jakby na przekór obietnicy Seyss-Inquarta Holendrów dość intensywnie urabiano pod względem ideologicznym, by zaakceptowali swą rolę jako narodu satelickiego Niemiec przywiązanego doń tysiącznymi więzy kulturalnymi, gospodarczymi, historycznymi i rasowymi. Nie brakowało wśród holenderskiej elity ludzi niechętnych Francji i Wielkiej Brytanii, którzy rzeczywiście wierzyli w możliwość odniesienia wzajemnych korzyści ze związków z Rzeszą, lub udawali pod presją sytuacji. Swoista propaganda „przyjaźni” niemiecko-holenderskiej nie ominęła historiografii. Próbowano wykazać na przykładach historycznych jak wielkie szanse daje współpraca między obu krajami i narodami, oraz eksponowano historyczne przykłady takiej współpracy.
Pod patronatem komisarza Rzeszy powstała w 1941 roku wspólna publikacja kilkunastu naukowców holenderskich i niemieckich pod tytułem: Die Niederlande im Umbruch der Zeiten – „Niderlandy w czasach przełomu ”. Redaktorem naczelnym był baron Maximilian du Prel (1904-1945), oficer SS i dziennikarz pracujący od 1933 roku w redakcji Völkischer Beobachter. Do lipca 1940 Generalgouverneur für Presse und Propaganda. W 1941 roku założył Union Nationaler Journalistenverbände (UNJ).
We wstępie omawianej publikacji wspomniano o kulturowych związkach Niderlandów z Niemcami i o „szczególnie wartościowej roli jaką niderlandzka kultura może odgrywać w ramach wielkogermańskiego gmachu kulturowego (großgermanisches Kulturbau). Następnie w owym mglistym wstępie napotykamy na pochwałę holenderskiego drygu do handlu, zapewne jako o kolejnym pozytywnym aspekcie holenderskiej kultury nieodzownym dla wspólnoty germańskiej.
Honor bycia głównym i pierwszym autorem przypadł doktorowi Bernardowi Vollmerowi reprezentującemu wówczas państwowe archiwa III Rzeszy. Vollmer opisał bardzo ogólnikowo dzieje holenderskie podkreślając to co zbliżało je do Niemiec. Już na początku wspomniał o roli Holandii w handlu reńskim, zręcznie przechodząc do epoki wczesnonowozytnej kiedy Holandia przeszła w orbitę oceanicznego handlu, co ostatecznie odbiło się na jej niekorzyść wskutek dominacji ambitnych Anglików.
Vollmer wspomniał o germańsim pochodzeniu Holendrów, choc przyznał iż ludność prowincji Zelandii miałą pochodzenie celtyckie. Jednak Substanz der Bevölkerung pozostawał jego zdaniem germański, to zaś miało zdecydować o buncie przeciw Hiszpanom. Chodziło mu oczywiście o powstaniu założycielskim Republiki Zjednoczonych Prowincji Niderlandów w 1581 roku. Vollmer łączył to zdarzenie w przedziwny sposób z poczuciem germańskości u Holendrów i ubolewał nad historiografią holenderskiego „kosmopolitycznego mieszczaństwa”, które nie doceniało należycie germańskości Holendrów i wniosków z tego płynących. Tekst jest pisany bardzo ostrożnie, ale widać wyraźnie tendencję do wyjaśniania zdarzeń historycznych czynnikami rasowymi. Czego w ogóle brakuje w tym miejscu to podkreślenia znaczenia czynnika religijnego. Powstanie Republiki Niderlandzkiej tłumaczy się zwykle bowiem sprzeciwem wobec niepopularnej katolicko-kontrreformacyjnej polityki hiszpańskiego namiestnika Fernando Álvareza de Toledo, księcia Alby (1507-1782).
Bernard Vollmer cytował najwybitniejszego chyba historyka holenderskiego Johana Huizingę (1872-1945), któremu w 1942 naziści zabronią wykładać, że: „w narodzie holenderskim nie istnieje pojęcie germanów” (In unserem Volk liebt kein Begriff Germanen). Huizinga miał na myśli fakt, że Holendrom bycie germanami nigdy nie było potrzebne w kształtowaniu ich charakteru narodowego ani własnej mitologii państwowej. Przypomina to nieco przykład francuski. Francuzi traktują za swych przodków przede wszystkim celtyckich Gallów, choć w ich żyłach płynie więcej krwi frankijskiej (a wiec germańskiej) i romańskiej.
Chcąc podkreślić germańskie pochodzenia Holendrów Bernard Vollmer przytacza holenderski cytat z 1535 roku, gdzie mowa o tym, że cos zostało pięknie „wyniemczone” (wyrażone) w naszym niderlandzkim języku – in onze nederlandsche sprache verdeutsch. Takie wyrażenie mogło być użyte zapewne dlatego, iż przymiotnik thiutisk/deutsch/teutsch (po łacinie: theodiscus po niderlandzku: duits) oznaczało pierwotnie „ludowy”. Vollmer najprawdopodobniej rozmyślnie udał, iż nie rozumie tej subtelności.
Interesujące jest to, ze nie odwołał się na przykład do słów hymnu holenderskiego skomponowanego jako jedna z wielu pieśni patriotycznych między 1568 i 1572 rokiem opowiadająca o przywódcy antyhiszpańskiego powstania Wilhelmie I Orańskim (1533-1584): Wilhelmus van Nassouwe/ben ik, van Duitsen bloed/den vaderland getrouwe/blijf ik tot in den dood. („Jam Wilhelm z Nassau/z niemieckiej krwi/wierny Ojczyźnie/pozostanę do śmierci”). Oczywiście to, że Wilhelm był niemieckim księciem z Nassau nie pozbawia historii Holandii jej wyjątkowości i oryginalności. Vollmer wykorzystał niemieckość księcia i jego rodziny, oraz fakt, iż poświęciła ona trzech mężczyzn sprawie niepodległości Holandii, omijając fakt, iż jako książęta Orange należeli oni również do francuskiej arystokracji.
Bernard Vollmer pisał, iż „Rzesza wspierała Holandię”, a Hanza przyczyniła się do wzrostu gosp. Holandii, co jest przekłamaniem, ponieważ Holendrzy (już pod panowaniem burgundzkim w XV wieku) rozwijali swój handel morski i przybrzeżny wbrew silnej konkurencji hanzeatów i Anglików. Zapewne Vollmerowi było niewygodnie wspomnieć o tych drugich konkurentach by nie naruszyć mitu o współpracy hanzeatów z Holendrami. Podobnie nie wypadało mu podkreślać zasług znienawidzonych przez Hitlera Habsburgów, choć zauważył pewną ich rolę cywilizującą (Order Złotego Runa i życie dworskie).
Widzimy tu kolejny przykład niekonsekwencji wywodów Vollmera, ci sami Habsburgowie są źli gdy reprezentują Hiszpanię, jak i dobrotliwi gdy reprezentują Cesarstwo czyli Niemcy. Oczywiście Vollmer nawet nie wspomina nazwiska znienawidzonej przez austriackiego nacjonalistę i wodza Rzeszy, dynastii. Podobnie przewrotna jest interpretacja znaczenia reformacji; Vollmer stwierdza, że wielka szkodą był fakt wybrania przez Holendrów kalwinizmu, ponieważ utracili oni możliwość uzyskania pomocy z luterańskich Niemiec, które oparły się drugiej fali reformacji.
By nie popaść w myślenie ahistoryczne wystarczy tu stwierdzić, że trudno sobie wyobrazić pomoc któregoś z niemieckich państewek dla powstańców holenderskich w 1581. Pewnej pomocy udzieliło wówczas inne protestanckie państwo – Anglia Elżbiety I. Jak widać Anglikom nie przeszkadzały różnice między kalwinizmem holenderskim a anglikanizmem, ale oczywiście trudno wymagać od nazistowskiego autora by wydobył na pierwszy plan jakikolwiek pozytywny aspekt dawnych stosunków miedzy Holendrami a przodkami Churchilla. Zapewne autorzy nazistowskiej publikacji nie sądzili, ze ktokolwiek odważy się skrytykować „oficjalną” historiografię i mit o odwiecznej współpracy niemiecko-holenderskiej, dlatego czasem nie starali się nawet zbytnio zadbać o spójność swojego wywodu historiograficznego. Na wszelki jednak wypadek nie-nacjonalistyczni historycy tacy ja Huizinga musieli pożegnać się z salami wykładowymi.
Następnie Vollmer sięga po przykłady wybitniejszych jednostek pochodzących z Niemiec, a zasłużonych dla Niderlandów. Do wymienionych należeli: baron Gustaaf Willem Baron van Imhoff (1705-1750) z dolnosaksońskiego miasta Leer, leżącego kilka kilometrów od granicy holenderskiej. Baron rozpoczął w 1725 roku służbę w holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej (VOC-Vereenigde Oostindische Compagnie), a 23 lipca 1736 roku został holenderskim gubernatorem Cejlonu. W marcu 1740 zastąpił go na tym stanowisku rodowity Holender Willem Mauritiz Bruininck. Od 1743 roku do śmierci van Imhoff był generalnym gubernatorem Wschodnich Indii Holenderskich i wsławił się wieloma udanymi reformami.
Trudno jednak uznać van Imhoffa za Niemca, ponieważ w sensie kulturowym Wschodnia Fryzja z jej feudalną szlachtą istotnie przypominały ówczesne Niemcy, ale jej przedstawiciele z pewnością uważali się za szlachtę niderlandzką i mówili językiem niderlandzkim. Warto pamiętać, że nie we wszystkich prowincjach dawnej Republiki Zjednoczonych Prowincji górne piętro drabiny społecznej zajmowali regenten – kupcy i mieszczańscy rentierzy. W prowincjach pozbawionych dostępu do morza o zdecydowanie rolniczej gospodarce ich rolę grała typowa ziemiańska szlachta, podobna do niemieckiej. Ponieważ jednak kupieckie prowincje „morskie” Holandia i Zelandia zapewniały ponad 50% dochodów budżetu Republiki (sama Holandia – nieco ponad 40 %), badacze często pozostawiają na marginesie swoich zainteresowań, jak to ujął brytyjski historyk C.R. Boxer, „owych dziedziców z Geldrii, dzierżawców z Overijssel i ziemiańską szlachtę Fryzji ”.
Kolejną postacią wymienioną przez Vollmera był baron Joachim Ammena van Plettenberg (1739-1793) urodzony co prawda w niderlandzkim Leeuwarden, ale wywodzący się ze szlachty westfalskiej. Von Plettenberg był gubernatorem holenderskiej Kolonii Przylądkowej od 11 sierpnia 1771 do 14 lutego 1785.
Podobne przykłady niemiecko-holenderskiej współpracy i braterstwa broni eksponował holenderski germanofil Jac van Essen w swojej pracy napisanej w okupowanej przez hitlerowców Holandii. W armii Republiki Zjednoczonych Prowincji, której stan po 1713 roku, kilkakrotnie zmniejszano, panował niski etos oficerski, co jednak nie zniechęcało od służby w nim wielu cudzoziemców, zwłaszcza pochodzących z Niemiec. J.C. Rademacher (1741-1783) w 1782 roku jako komisarz floty umacniał Batawię (dziś Dżakarta w Indonezji) przed spodziewanym atakiem brytyjskim. Wśród niemieckich oficerów armii holenderskiej nie brak członków rodów arystokratycznych; jak Carl Heinrich Anthing (1766-1823), czy nawet książęcych.
Nie ujmując niczego wyżej wymienionym wybitnym jednostkom, wypada przypomnieć, że w nieznającym nacjonalizmu wieku XVII i XVIII wieku zatrudnianie oficerów, a nawet dyplomatów pochodzących z obcych państw. Wystarczy przywołać tu list jednego nie-Austriaka, księcia Eugeniusza Sabaudzkiego z 6 lipca 1709 roku do drugiego nie-Austriaka księcia Filipa von Hessen-Darmstadt w sprawie przeniesienia z armii hiszpańskiej do austriackiej niejakiego płk. Isola, Hiszpana rekomendowanego przez heskiego księcia by zrozumieć zjawisko.
Podobnie było z dyplomatami. Heski dyplomata Johann Jakob Wolff von Todenwarth (1585-1657) reprezentował zarówno Hesję-Darmstadt, jak i wolne miasto cesarskie Ratyzbonę na rokowaniach pokojowych w Münster i Osnabrück (1645-1649). Abraham de Wicquefort (1598-1682) reprezentował Rzeczpospolitą w Hadze w latach 1665-1670. Później pełnił analogiczną funkcję wobec Księstwa Brunszwik-Lüneburg. Friedrich Ernst von Fabrice (1683-1750) był holsztyńskim (1711-1715) posłem w Szwecji, a w roku 1716 był hanowersko-brytyjskim delegatem na kongres w Brunszwiku. Inny holsztyński dyplomata Kasper von Saldern (1711-1786) przeszedł w 1763 roku na służbę rosyjską. Genueński patrycjusz Antonietto de Botta-Adorno (1688-1774) był w latach 1762-1764 był ambasadorem Austrii w Petersburgu.
Friedrich Heinrich von Seckendorff (1673-1763) pochodzący z Bawarii w 1713 przeszedł z armii austriackiej w służbę w saskiej dyplomacji. W 1713 roku podpisał w imieniu Elektoratu Saksonii pokój w Utrechcie, a w 1717 powrócił na służbę w armii i dyplomacji Austrii. Genarał Johann von Pretlack prowadził w 1735 roku w Kassel i w Wiedniu negocjacje w imieniu Hesji-Darmstadt i cesarza Karola VI.
Listę tych dyplomatycznych najemników można by ciągnąc w nieskończoność; niektórzy reprezentując kraje chwilowo sobie nieprzyjazne miewali poważne problemy. Nawet u niechętnych najmowania cudzoziemców do służb dyplomatycznych Brytyjczyków znajdziemy Szwajcara z pochodzenia, Sir Luke’a Schaub (1690-1758), ambasadora brytyjskiego w Wiedniu (1715-1716) i w Paryżu (1721-1724). W Danii po obaleniu niepopularnego ministra niemieckiego pochodzenia hr. Johanna Friedricha Struensee (1737-1772), nowy minister rodowity Duńczyk Ove H?egh-Guldberg (1731-1808) wprowadził w 1776 roku ustawę o obywatelstwie, która wykluczała cudzoziemców ze sprawowania wysokich funkcji publicznych. Dania i Wielka Brytania były jednak zupełnymi wyjątkami.
Narodowość nie miała znaczenia dla ludzi XVII i XVIII wieku, co jednak nigdy nie przeszkadzało nacjonalistycznym historykom XIX i XX wieku manipulować historią. Vollmer kończy swą listę Niemców zasłużonych dla narodu holenderskiego przykładem Księcia Karla Bernarda von Sachsen-Weimar-Eisenach (1792-1862), który jako dowódca holenderskiej armii walczył z Belgami w 1830 roku. Najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem dlaczego Niemcy tak często przechodzili na służbę holenderską są podobieństwa językowe i bliskość geograficzna.
Francja i Anglia w artykule Vollmera mogą jedynie grać role negatywne. Przypomniał on francusko-angielską inwazję 1672 roku na Holandię, nie wspominając, iż taki sojusz angielsko-francuski był dość egzotyczny i jako taki wkrótce się rozpadł.
Charakterystyczne jest tu traktowanie przez Vollmera obu agresorów jako jednego wspólnego świata czyli – „Zachodu”, na którym nie wolno nigdy polegać, ponieważ gotów jest zaatakować by zaspokoić swe ambicje. Również Jac van Essen uważał Francję i Anglię za Zachód, z którym Holandia zbyt długo i zbyt często pozostawała w kulturowym i cywilizacyjnym nienaturalnym (widernatürlich) związku. Związek ten był rozumiany jak najszerzej – jako udział w zachodniej cywilizacji handlowo-kapitalistycznej, zamiast w gospodarce niemiecko-reńskiej. Van Essen widział w okupacji hitlerowskiej szansę powrotu Holandii na właściwe tory – współpracy z Rzeszą.
Bardzo silne ostrze antykapitalistyczne widoczne jest u Vollmera także przy omawianiu buntu mieszczan przeciw najwyższemu urzędnikowi prowincji Holandii (najsilniejszej z siedmiu prowincji współtworzących Republikę Niderlandzką) – wielkiemu pensjonariuszowi Johanowi de Witt (1625-1672). Został on zamordowany w Hadze wraz z bratem przez tłum oranżystowski, tj. sprzyjający powołaniu kolejnego księcia Orańskiego – Wilhelma III na stanowisko namiestnika Republiki Niderlandów i naczelnego wodza jej sił zbrojnych. Według Vollmera hasło: Oranje boven, de Witten onder! („Niech żyją Orańczycy, precz z de Wittami”) było skierowane przeciw władzy holenderskich i zelandzkich regentów nie tylko jako zwolenników decentralizacji i osłabienia siły Domu Orańskiego, ale także jako łapówkarskim kapitalistom.
Widać tu wyraźnie kolejne błędy w rozumowaniu Vollmera. Nie rozumie on zupełnie polityki XVII i XVIII-wiecznych Niderlandów, gdzie polityka toczyła się wokół haseł decentralizacyjnych i centralizacyjnych. Regenci rzeczywiście byli nielubiani, jako warstwa mająca monopol na wysokie stanowiska w Holandii i Zelandii. Regenten – byli to członkowie potężnych wzbogaconych na handlu, bądź produkcji (traffieken – manufaktury) rodów. Tak pisał o nich w 1740 roku pewien Anglik od dawna zamieszkały w Republice:
„…Rządy mają arystokratyczne, przeto nie należy rozumieć owej tak bardzo zachwalanej wolności Niderlandczyków w znaczeniu powszechnym i absolutnym, lecz cum grano salis. Burmistrzowie i senat stanowią władzę; jeśli wskutek czyjejś śmierci otworzy się wakans, burmistrz poczytałby sobie za wielką obrazę, gdyby jakiś rozdrażniony mieszczanin ośmielił się szemrać przeciwko osadzeniu na tym stanowisku jednego z synów lub krewniaków onegoż burmistrza …”.
Ich sposób życia był w XVII wieku typowy dla zamożnych mieszczan (skromne jadło, mieszkanie w kamienicach, najwyżej jeden sługa podający posiłki i napoje), by z czasem coraz bardziej upodabniać się do stylu życia cudzoziemskiej szlachty (nabywanie majątków ziemskich, wykwintne dania, francuskie surduty i peruki). Spośród 24 regentów zajmujących w latach 1718-1748 stanowisko burmistrza Amsterdamu, tylko 2 było czynnymi kupcami. Zamach oranżystowski z 1748 roku, zmienił nieco te proporcje, aż 13 z 37 burmistrzów z lat 1752-1795 było albo czynnymi kupcami, albo ludźmi dopiero co porzucającymi profesje kupca (np. w związku z obowiązkami burmistrza).
Regenci byli oskarżani zarówno przez współczesnych im oranżystów, jak i przez późniejszych historyków o brak patriotyzmu i egoizm, choć zdarzali się także regenci-centraliści, jak Simon van Slingelandt (1664-1736), który w 1716 roku zaproponował utworzenie rządu centralnego rządzącego całą Republiką, jednak jego propozycje odłożono ad acta. Drukowano za to bez przeszkód dzieła obrońców władzy regentów. Choć nienawidził Orańczyków, po 1748 orańska propaganda przedstawiała go jako oranżystę.
Pegenci to ulubione kozły ofiarne na których kilka pokoleń holenderskich historyków zrzucało winę za utratę przez Republikę Zjednoczonych Prowincji Niderlandów mocarstwowej pozycji w ciągu XVIII wieku. Kilka słów w obronie „Czasu perukowego” – Pruikentijd – jak często pogardliwie określa się holenderski XVIII wiek, wypowiedział najsłynniejszy holenderski historyk Johan Huizinga (1872-1945), który diagnozował, że holenderski wiek XVIII, „czas peruk i tabaki, mieszczański i sentymentalny: miał w sobie niezaprzeczalną ukrytą wielkość, polegającą na przejrzystości myśli ludzi tamtej epoki. Żałował, iż o walce oranżystów z „patriotami” zbyt często pisano w konwencji komedii i wskazywał, ze holenderskie cechy narodowe; umiłowanie porządku, spokojny nie-ostentacyjny patriotyzm, mieszczańskość, tolerancja (do przesady) ukształtowały się właśnie w wieku XVIII.
Stosunek ludu do regentów był złożony, lecz na pewno niechęć do nich nie wynikała z niechęci do kapitalizmu, zresztą monopolizacja władzy i decyzji ekonomicznych w rękach regentów jest akurat zjawiskiem sprzecznym z wolnym rynkiem.
W XVIII wieku część regentów (zwłaszcza po 1754 roku) nazywających siebie „patriotami”, przyswoiła sobie republikańskie hasła oświecenia, które potem przejmowali skromniejsi mieszczanie nadając ruchowi coraz bardziej demokratyczne oblicze. Ruch ten był oryginalną niderlandzką koncepcją, choć do niedawna jeszcze wielu historyków uważało go za emanację idei rewolucji amerykańskiej i radykalnego skrzydła francuskiego oświecenia, lub wręcz francuskiego rewolucyjnego jakobinizmu.
Wszystkie te ruchy były w XIX wieku pojmowane jako jedna całość, dlatego np. Bismarck promował dokonanie rewolucji „od góry” zamiast „francuskiej” rewolucji od dołu, tak też pojmował rewolucję niderlandzką Vollmer pisząc o frankofilskich „patriotach”, nie zauważając, że rewolucjoniści francuscy, po wkroczeniu do prześladowali co bardziej umiarkowanych, gdy 27 stycznia 1798 świeżo utworzona Republika Batawska została włączona w strefę francuskiego rewolucyjnego eksperymentu ustrojowego.
Zmiany jakie odtąd zachodziły nie miały wiele wspólnego z rewolucją holenderską 1787 roku, z którą walczyły wojska pruskie. Vollmer opisując ten fragment historii Holandii przeskakiwał z tematu na temat pisząc o pruskiej „pomocy” dla Holandii (w końcu rewolucja „od dołu” jest francuskim błędem) i o tym, że Napoleon obrabował Niderlandy z ich wolności, a Brytyjczycy z kolonii zamorskich. Znów widzimy tu mityczny zły „Zachód” działający niemal ręka w rękę na zgubę Holandii, o wiele lepiej ta ostatnia wychodzi na współdziałaniu z Niemcami, czego dowodzić miały wystąpienia roku 1848 rozgrywane; in gunstiger Verbindung mit Deutschland.
Vollmer chwali konserwatywnego polityka holenderskiego Guillaume Groena van Prinsterera (1801-1876) za zwalczanie idei rewolucyjnych jako szkodliwych społecznie i prowadzących do niekończącego się przelewu krwi, cytuje przy tym zdanie Prinsterera: ins ons isolement ligt onze kracht – „w naszej izolacji leży nasza siła”. Następnie przechodzi do kwestii Traktatu Wersalskiego (dosł: Vergewaltigung von Versailles – „gwałtu wersalskiego”) by stwierdzić, że Holandia podła kilkakrotnie ofiarą oszustw brytyjskich w XIX i XX wieku, dając się wciągnąć w brytyjską politykę imperialną, zamiast trwać przy organizowaniu handlu w ramach Rzeszy.
Po rozdziale autorstwa Vollmera następował artykuł niejakiego profesora H. Krekela z Lejdy zajął się holenderską historią mentalności. Temat jaki obrał sobie Krekel pozwolił mu na ominięcie retoryki narodowej, nacjonalistycznej czy narodowo-socjalistycznej. Wychodząc od dogodnego położenia kupieckiej i kolonialnej Holandii XVII i XVIII wieku, przez uwolnienie od okupacji napoleońskiej (1813), XIX-wieczną egzystencję w cieniu Wielkiej Brytanii (Krekel też uważał, że Holandia prowadziła politykę, w której interes brytyjski przeważał często nad holenderskim) i XIX-wieczną nową mentalność związaną z poczuciem Holendrów, że już nie żyją w państwie potężnym, lecz w państewku będącym raczej przedmiotem niż podmiotem polityki europejskiej (Dasein des kleinen Staaten). Interesująca jest teza Krekela, iż XX-wieczna socjaldemokratyzacja miała ten pozytywny aspekt, że głosiła nienawiść do tego co mieszczańskie i do kapitalizmu.
Następny rozdział napisany został przez Holendra H.C. Maasdijka i dotyczył polityki, którą wówczas można by nazwać najnowszą. Znów napotykamy tu nawiązanie do retoryki nazistowskiej przy omawianiu „dyktatu Wersalskiego” (Friedendiktat von Versailles), a następnie przy stwierdzeniu, że angielska polityka: balance of power doprowadzała do wojen, bez podania jednak żadnych konkretów. Kolejnymi stwierdzeniami jakie napotkamy w tym rozdziale są slogany typu: „liberalny kapitalizm nie jest dobrą odpowiedzią na problemy gospodarcze. Przy okazji nasuwa się pytanie jakie problemy skoro w innym rozdziale była mowa o zdumiewająco niskim bezrobociu i kwitnącej gospodarce międzywojennej Holandii. U Maasdijka napotkamy też agresywne propagowanie kartelizacji, podkreślanie znaczenia pokrewnego narodu niemieckiego (Stammvervandte deutsche Volk) i niechęć do „demokratycznego Zachodu” – znów Francja i Wielka Brytania stanowić tu mają jedną cywilizacyjną całość.
Współredaktor całej publikacji Willi Janke wziął na siebie zadanie kształtowania nowego ducha politycznego w narodzie holenderskim. Omawiając rozwiązanie parlamentu przez nazistów, Janke skontrastował demokratyczny bałagan partyjny (tylko 150 miejsc w parlamencie przy aż 50 ugrupowaniach politycznych w nim reprezentowanych. Stosunek ten często doprowadzał do sytuacji patowych) z „ładem” jaki miał nastąpić pod rządami jedynej legalnej od 1940 roku partii NSB (Nationaal-Socialistische Beweging – Narodowo-Socjalistyczny Ruch Holenderski) założonej w 1931 roku przez Antona Musserta (1894-1946) i Cornelisa van Geelkerkena (1901-1979). Janke określił tą partię jako „ruch gwarantujący dobrą przyszłość” – zukunftsprechende Bewegung. Następnie pochwalił pozbawienie Żydów możliwości nauczania i, co ciekawe, kroki przeciw niechcianym organizacjom, do których nacjonaliści holenderscy i naziści niemieccy zaliczali loże masońskie, a także Armię Zbawienia, jako „zbyt zależną od Londynu”.
Po omawianych rozdziałach następuje opis kampanii Wehrmachtu w Holandii określonej zresztą jako prewencyjną, gdyż propaganda niemiecka głosiła, że gdyby nie zajęto kraju, to uczyniłaby to Wielka Brytania. Kampania została także przedstawiona jako walka z rządem wysługującym się Brytyjczykom, ale nie przeciw narodowi holenderskiemu, który został w pewnym sensie wyzwolony. Następne artykuły dotyczyły holenderskiej gospodarki i krajobrazu, a więc nie było tu miejsca na rozwijanie tez propagandy nacjonalistycznej. Przy omawianiu dzieł dawnych mistrzów malarstwa holenderskiego podkreślono rolę Hansa Memlinga (1435-1494) malarz niderlandzkiego niemieckiego pochodzenia, a dr Wentholt omawiający rozwój i upadek holenderskiego imperium kolonialnego wspomniał Johannesa Thedensa (1680-1748), Niemca rodem z Friedrichstadt, gubernatora Batawii i poprzednika na tym stanowisku, omawianego już van Imhoffa. Znów wypada jedynie przypomnieć o znacznym podobieństwie językowym między Niemcami a Holandią, co do dziś ułatwia komunikację i podejmowanie pracy u sąsiada i o XVIII-wiecznym internacjonalizmie, by zrozumieć, że fakt uczestniczenia Niemców w życiu politycznym dawnej Holandii nie świadczył jeszcze o ociepleniu stosunków między obu krajami. Wspólną publikację kończy artykuł Hansa van Böckha dotyczący zmiany orientacji handlu holenderskiego będącej wynikiem połączenia z Rzeszą.
Pozostając przy sprawach gospodarki i historii gospodarczej Holandii, warto wspomnieć o innej publikacji pt: Die Stellung der Niederlande innerhalb der wirtschaftlichen Neuordnung Europas z 1942 roku. Jej autor, Robert van Genechten stworzył dość rzetelną syntezę historii gospodarczej swojego kraju, choć warto tu zwrócić uwagę na jakie kwestie kładł nacisk w swych wywodach. Gdy van Genechten stwierdza, że VOC, czyli holenderska Kompania Wschodnioindyjska była pierwszą spółką akcyjną, którą zawiązano w celu zmniejszenia ryzyka inwestycyjnego, pisze o tym w taki sposób jakby chciał udowodnić istnienie pewnego rodzaju antykapitalistycznej świadomości i sceptycznego wobec wolnorynkowego ryzyka nastawienia w dawnej Holandii, zapominając, iż kapitalistyczna Anglia wyprzedza Holandię np. w tradycji wielkich firm ubezpieczeniowych (choćby londyński lokal Edwarda Lloyda powstały ok. 1688), o tym jednak nie wypadało wspominać pod niemiecką okupacją.
Dość standardowo omawia autor korupcję panującą wśród regentów w XVII i XVIII wieku, stawiając kolejne zarzuty wolnemu rynkowi. Van Genechten podkreśla, iż w XVII-wiecznej Antwerpii mieszkało wielu Niemcow i Skandynanwów, o Anglikach nie wspominając. Jeśli chodzi o zadania Holandii w ramach niemieckiego systemu politycznego, autor dość odważnie stwierdza, iż Holandia zawsze miała większe ambicje niż tylko bronienie ujścia Renu (nicht nur die Verteidigung der Rheinmündung ), jak romantycznie określali historyczną rolę holendrów, naziści.
Powróćmy na koniec do wspomnianej już publikacji Jaca van Essena pochodzącej z 1944 roku, a więc z okresu klęsk III Rzeszy. Projekt van Essena miał na celu, jak już powiedzieliśmy, odsunąć Holandię od „nienaturalnych i zgubnych” związków z Zachodem i odciągnąć ją od naśladowania zachodnich kapitalistycznych wzorców. Autor pisał we wstępie, ze jego książka jest „pierwszym projektem napisanym przez Holendra, który postawił sobie za cel umieszczenie historii Holandii na szerszym (ogólno)germańskim tle”.
Celem van Essena było tez przekonanie swojego narodu do powrotu do Rzeszy, który teraz w okresie prawdziwego zjednoczenia jej przez Hitlera (przy czym jej pierwsze zjednoczenie w roku 1870 jest tu traktowane jako niepełne, choć wynikające z podjęcia kroków w dobrym kierunku), będzie mógł Stanowic coś w rodzaju kulturowo-gospodarczego mikrokosmosu, w którym Holandia mogłaby zająć poczesne miejsce. Dość interesujące jest tu podkreślanie siły kulturowej Niemiec wynikającej ze zjednoczenia, choć przecież najsilniejsze kulturowo Niemcy były, jak się zdaje w okresie rozbicia w czasach wczesno nowożytnych, by wspomnieć tu Memlinga, Dürera, Bacha, Händla, Beethovena, Goethego czy Schillera. Dla wszystkich jednak nacjonalistów niemieckich i germańskich kraj podzielony musi być a priori nieszczęśliwy.
Praca van Essena jest bardziej zbiorem luźnych esejów niż rozdziałów spełniających kryteria pracy naukowej, co zapewne ułatwiało nadania książce odpowiedniego nachylenia ideologicznego. Omawiając morskie i kolonialne osiągnięcia dawnej Republiki Zjednoczonych Prowincji Niderlandów, van Essen wysuwa absurdalną tezę, jakoby już pod koniec XVII wieku, Anglia dyktowała warunki na oceanach do tego stopnia, iż przedsięwzięcia kolonialne kupców holenderskich były wówczas tak samo skazane na niepowodzenia jak kolonialny epizod brandenburski (afrykańska kolonia Groß-Friedrichsburg i flota dalekomorska istniały w latach 1683-1717), co prawdziwe mogło być jedynie w drugim przypadku, z powodu braku tradycji dalekomorskich w północnych Niemczech. Van Essen próbował w tym miejscu na siłę zsynchronizować dzieje holenderskie z pruskimi. Z drugiej strony nieco dalej wspomina dawno już udowodniona tezę, że handel Holandii upadł w XVIII wieku, z powodu narastającej konkurencji handlowej innych krajów i stosowania przez nie polityki zdecydowanie protekcjonistycznej, nie wymienia jednak, że najważniejszym z tych państw-konkurentów były Prusy, ale protekcjonizm Napoleona jest tu podkreślony w całej pełni.
Jednym z najciekawszych rozdziałów pracy van Essena dotyczy wyobrażeń i stereotypów o Holendrach na przestrzeni dziejów. Omawiając je niezwykle barwnie, porównuje angielskie stereotypy o narodzie holenderskim jako zgrai pijaków, skrajnych indywidualistów na których nie można polegać i prymitywów z francuskimi równie negatywnymi stereotypami (cytuje tu Voltaire’a i nazwanie przezeń Holandrów motłochem – canaille) oraz z pozytywnymi wyobrażeniami Niemców, rzekomo zawsze dumnych z osiągnięć pobratymczego germańskiego narodu. Wiadomo iż Voltaire w rzeczywistości podziwiał Holandię i choć podczas jego pierwszego pobytu w tym kraju w roku 1713 zajmowały go głównie miłostki, w przyszłości Holandia, gdzie (choć zamieszkują ją wyznawcy „dwudziestu religii” gł. sekt protestanckich), nie dochodzi do sporów na tle religijnym, stanie się jednym z ulubionych krajów genialnego pisarza.
Van Essen podkreśla również życzliwe przyjęcie w Zelandii protestanckich wygnańców z Salzburga, ale tego rodzaju gesty wynikały raczej z solidarności protestanckiej, a nie germańskiej. Van Essen nie mógł, a pewnie i tak by nie chciał, przecież wspomnieć o podobnych gestach ze strony Anglików, na przykład gdy gdy pod koniec 1701 roku korowód 38 karet poselstwa pruskiego z ambasadorem Ezechielem von Spanheim (1629-1710) na czele przetaczał się przez ulice Londynu, tłum powitał ich entuzjastycznymi okrzykami: „Welcome, Prussians, you are good Englishmen” („Witajcie Prusacy, dobrzy z was Anglicy”). Było to ze strony ulicy londyńskiej także dowód najwyższej sympatii do Prus jako sojusznika w wojnie przeciw Ludwikowi XIV, lub gdy między majem a czerwcem roku 1709 do Londynu przybyło ponad 12.000 luterańskich Niemców z Palatynatu i rząd brytyjski roztoczył nad nimi opiekę.
Następnie van Essen twierdzi w swej pracy, że naród niemiecki ze swą liczną szlachtą zapobiegał przekształceniu się narodu holenderskiemu w kraj ludzi o drobnomieszczańskiej mentalności, co czyta się nieco dziwnie znając anty-arystokratyzm nazistów i podległych im nacjonalistów holenderskich. Następnie autor wymienia cały szereg wybitnych Holendrów mających poczesne miejsce w historii, nauce i kulturze Niemiec i odwrotnie – wybitnych Niemców mieszkających w Holandii.
Ostatni rozdział pracy van Essena jest chyba najbardziej interesujący dla badacza propagandy. W rozdziale tym, zatytułowanym: Kurs Ost, van Essen próbuje udowodnić, że Niderlandy, Hanza i całość Niemiec od średniowiecza prowadziły ekspansję wschodnią, nierzadko nawzajem sobie w tym dziele pomagając. Autor opisuje to, jakby nie zauważając, ze przez całe wieki Holandia ciążyła ku Zachodowi, i to zarówno pod władaniem Burgundczyków, Habsburgów czy jako państwo niepodległe.
By zdać sobie sprawę z ogromu nazistowsko-nacjonalistycznych przeinaczeń dokonywanych w historiografii holenderskiej czasów okupacji nazistowskiej, warto sięgnąć po znacznie późniejsze dzieło cytowane już w tym artykule, a mianowicie po książkę Niemca Horsta Lademachera pt: Geschichte der Niederlande. Politik-Verfassung-Wirtschaft, wydaną w Darmstadt w 1983 roku. Lademacher na każdym kroku podkreśla specyfikę i oryginalność rozwoju historycznego, gospodarczego i politycznego Holandii oddając w ten sposób należny hołd temu małemu, a przecież wielkiemu krajowi i zamieszkującemu go dzielnemu narodowi.

O autorze wpisu:

Piotr Marek Napierała (ur. 18 maja 1982 roku w Poznaniu) – historyk dziejów nowożytnych, doktor nauk humanistycznych w zakresie historii. Zajmuje się myślą polityczną Oświecenia i jego przeciwników, życiem codziennym, i polityką w XVIII wieku, kontaktami Zachodu z Chinami i Japonią, oraz problematyką stereotypów narodowych. Wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów w latach 2014-2015. Autor książek: "Sir Robert Walpole (1676-1745) – twórca brytyjskiej potęgi", "Hesja-Darmstadt w XVIII stuleciu, Wielcy władcy małego państwa", "Światowa metropolia. Życie codzienne w osiemnastowiecznym Londynie", "Kraj wolności i kraj niewoli – brytyjska i francuska wizja wolności w XVII i XVIII wieku" (praca doktorska), "Simon van Slingelandt – ostatnia szansa Holandii", "Paryż i Wersal czasów Voltaire'a i Casanovy", "Chiny i Japonia a Zachód - historia nieporozumień". Reżyser, scenarzysta i aktor amatorskiego internetowego teatru o tematyce racjonalistyczno-liberalnej Theatrum Illuminatum

73 Odpowiedzi na “Nazistowska polityka historyczna wobec okupowanej Holandii”

    1. No czytałem ten komentarz 😉
      Moim zdaniem niepotrzebnie go skasowałeś. Trzeba było napisać osobny tekst polemiczny do zarzutów w nim postawionych (także tych ad persona). Miałeś niezłą okazję. Ale nie wszystko jeszcze stracone. Kopie komentarza masz w swojej skrzynce email, bo WordPress zawsze wysyła kopie.

  1. I znów się Napierała zakłamał, bowiem mój komentarz nie dotyczył Jerozolimy (tak po polsku nazywa się to miasto), nie dotyczył Izraela, nie dotyczył Żydów. Pozostawiam czytelników z domysłami, czego dotyczył.

    1. hmmm faktycznie antysemityzm nie ma nic do Żydów… Wpis był jednym wielkim rzygiem agresji wobec mnie i – nie wiedziec czemu – pzzy okazji też Mariusza Agnosiewicza, a wszystko dlatego, że ktoś wleił wielmożnemu panu Adrzejowi link do mojej polemiki: http://racjonalista.tv/o-racjonalna-ocene-hitlera-i-polityki-izraela-odpowiedz-andrzejowi-koraszewskiemu/. Oczywiście wielmożny pan Andrzej nawet nie próbuje polemizowac tylko wydycha z gniewem powietrze… Nie chciałem tych obelg nie związanych z Holandią ani z okupacją nazi w tym kraju pod moim nowym artykułem. Dzięki serdecznie.

      1. „Mein Kampf” jest książką nieznaną większości osób, które o niej piszą. Zamiast dyskusji są tylko achy i ochy jaki ten nazizm straszny. A przecież holocaust to ani pierwsza, ani ostatnia masakra w dziejach, i wszystkie ideologie popełniały zbrodnie. Czy mówienie „to strrrrraszne” zamiast czytania i oceniania na chłodno wróci komuś życie? Czy Marx odpowiada za totalitaryzm Stalina? Czy Lenina można uznać za zbrodniarza i złego człowieka na podstawie „Szto dziełat?”. Chyba nie. Słowa, podobnie jak karykatury Charlie Hebdo nie zabijają, idee pozostają zwykle niezrozumianymi nawet w elementarnym stopniu przez typowych katów, więc o co to całe darcie szat? Hitler nie jest zły, bo napisał „MK”, lecz dlatego, że zrealizował to co tam pisał i jeszcze o wiele, wiele więcej. Dziennikarze często podkręcają efekt jaki wywierają słowa, i przyczyniają się do zaniku racjonalnej dyskusji oraz do faktycznej cenzury czy to w postaci poprawności politycznej czy innej. Przyczyniają się też do manicheizacji sporów przez kult słów-kluczy. Andrzej Koraszewski nie jest tu wyjątkiem. Mam racjonalne podejście do drania Hitlera, toż przecież muszę być nazistą…

  2. Jak już się Napierała przyznał tak ładnie do jednego kłamstwa, próbując je zamazać kolejnym, to może jednak opowiemy, co było w tym komentarzu. Otóż była tam analiza Standardowego Zestawu Argumentów Współczesnego Antysemity na przykładzie jego „polemiki”. Standardowy Zestaw używany jest powszechnie, więc nie był to w żaden sposób atak na Napierałę, bo on tylko powtarza co usłyszał. Ponieważ jego zestaw był dokładnym powtórzeniem argumentów Agnosiewicza (oczywiście też w żaden sposób nie oryginalnych, taki intelektualista to Agnosiewcz nie jest) więc odesłałem Napierałę do miejsca gdzie na Standardowy Zestaw Argumentów Antysemity Agnosiewiczowi odpowiadam.
    Zestaw składa się z pytania, czy wolno krytykować Izrael i zarzutu, że krytyków Izraela próbuje się zakrzyczeć oraz twierdzeń, że wszelka krytyka krytyki jest obroną wszystkich decyzji Izraela. Fakt, że krytyka krytyki dotyczy tylko rozpowszechnianych kłamstw i że prawdziwa polemika byłaby z konieczności dyskusją o faktach i konkretnych zarzutach powielania nieprawdy jest oczywiście pomijany. Czasem pojawiają się pytanie, co ma wspólnego krytyka krytyki z racjonalizmem? Bardzo wiele, racjonalizm nie polega na przekazywaniu kłamstw. Gdyby Napierała chciał dyskutować, to dyskutowałby z konkretnymi zarzutami. Zamiast tego posługuje się Standardowym Zestawem.
    Sam zestaw jest znany powszechnie od czasów występków Guntera Grassa (chociaż on też sam tego nie wymyślił tylko uwiecznił w poemacie). Umieszczenie reakcji na „polemikę” Napierały pod tym artykułem było poniekąd niesłuszne (sam zwalczam komentarze nie związane z treścią komentowanych artykułów) wszelako alternatywą było pisanie całego artykułu, a na to Napierała nie zasługuje. (Przepraszam zatem, że tą droga poinformowałem iż „polemika” Napierały do mnie dotarła, rozumiem, że do mnie była pisana, więc wymagała odpowiedzi.)

    1. Ale to są stare sprawy i stare dyskusje. W mojej polemice piszę tylko o tym czego jestem pewien. Że Hitler nie byl wcale oryginalny w swoim antysemityzmie i że demonizuje się islam. Cytuję Lutra, Staszica, Dmowskiego a pan co? Tylko obelgi i fukanie. Taki z pana intelektualista jak z koziej d..y trąba

      1. Myślę że najbardziej wkurzyły Koraszewskiego moje sugestie że niezłym pomysłem byłoby przeniesienie Izraela do slabo zaludnionych stanów usa. Nieźle może też byłoby w Brazylii może wtedy islamy odczepili by się od zachodu. Facet cale życie broni skrawka pustyni a nie ludzi więc się oburza. A już stwierdzenie faktu że i dziwo Hitler umiał pisać hoho! Hańba! Pokazuje to tylko jak bardzo nieracjonalny jest dialog i Izraelu i antysemityzmie zarówno po stronie koraszewskich jak wrogów Izraela Np. Antosiewiczów czy innych wolnopalestynowcow

  3. No to jedziemy dalej, po kolejnych wykrętach. Więc co było w tym komentarzu obok Standardowego Zestawu z pana „polemiki” (bo ów zestaw jest punktem wyjściowym owej „polemiki”, prawda)? Kolejny element owej 'polemiki” to było zaprzeczenie, że jest jakiś islamizm i że stanowi on problem w świecie islamu (co z mojej strony było powodem do stwierdzenia całkowitego braku kompetencji autora owej „polemiki”) i dalej był ów sympatyczny Hitler oraz garść soczystych przykładów antysemityzmu, z którymi każdy powinien się zapoznać. A co było w moim komentarzu? Przypomnienie, że dzieło Hitlera było po wojnie wydane w milionach egzemplarzy, że jest głównym wkładem Zachodu do współczesnej kultury islamu, że to nie Staszic, Luter czy Dmowski są filarem muzułmańskiego antysemityzmu a „Mein Kampf” właśnie i że narcyz zazwyczaj jest tak głęboko przekonany o swoim fizycznym, moralnym i intelektualnym pięknie, że nie umie dostrzec popełnianych błędów. (A tę propozycję przeniesienia Izraela na księżyc to już też inni przedstawiali więc ją zlekceważyłem.)

    1. I kto tu manipuluje? Islamizm musi mieć miejsce gdy jest 1,5 mld muzułmanów, i musi być widoczny, podobne ruchy w obrębie 20 mln judaistów sa niewidoczne ze względu na skalę – TO pisałem. Nigdzie nie piszę, że Hitler był sympatyczny, Lenin też był gnidą i też ładnie pisał, natchnione mowy wygłaszał Savonarola. Nigdzie też nie piszę, żeby więcej osób brało antysemityzm od Luthera czy Staszica niż z MK, tylko TO że antysemityzm zawarty w MK nie jest tak bardzo różny zapalczywością czy rozmachem od antysemityzmu L czy S. I nie na księżyc tylko do USA – jedynego kraju, który łączy skutecznie różne kultury. Proszę nie kłamać panie sędzio rzetelności dziennikarskiej dzisiejszej BBC…

    2. „… narcyz zazwyczaj jest tak głęboko przekonany o swoim fizycznym, moralnym i intelektualnym pięknie, że nie umie dostrzec popełnianych błędów…” – znakomicie to panuje ale do Pana. Zazwyczaj fiksacje na tle jakiejś osoby i jej domniemanych cech, kiedy się właściwie nie zna tej osoby (widzieliśmy się w naszych żywotach tylko kilka minut), wynikają z tego, że samemu się te cechy posiada. Nie wstyd Panu tak ciągle adpesronować? Nie jestem narcyzem, nie uważam, że wiem na przykład na tyle dużo o ewolucji czy fizyce by kogoś pouczać, ale historię znam, i rozpoznaję zaangażowanych dziennikarzy przeinaczających rzeczywistość. Ale i tak jest postęp przynajmniej pan dyskutuje zamiast się wydzierać. Nie wiem co panu pani Łopatniuk o mnie nagadała (znienawidziła mnie za obronę Freuda przed wypocinami Onfraya), ale miej pan swój rozum. I proszę tego nie traktować jako wyraz wywyższania się czy niechęci do Pana, nigdy nie odczuwałem przesądów związanych z różnica wieku, z każdym rozmawiam tak samo. Pozdrawiam mimo wszystko.

  4. I znów kłamstwo na kłamstwie, ale rozumiem, że trzeba się bronić (polecam zainteresowanym ową „polemikę” tego autora. Nie jest również prawdą, że polemizuję, do rozmowy trzeba dwóch, a tu nie ma drugiej osoby. Informuję tylko czytelników, co było w pierwszym komentarzu. Zaś ironiczna trawestacja antysemickiej propozycji Żydzi na Madagaskar, czy Izrael do USA, na Żydzi na księżyc jest raczej uzasadnione, to jest sposób myślenia tego środowiska. Niektórzy posuwają się odrobinę dalej: Zamknąć Guantanamo otworzyć ponownie Auschwitz.

    1. Andrzeju, Piotr nie jest antysemitą. Uważam, że poważnie przesadzasz. Ja traktuję Twoje projekty bardzo życzliwie i z przyjaźnią. Pomagam. Tymczasem Ty insynuujesz ostry antysemityzm jednemu z moim redaktorów, który nie jest antysemitą. Owszem, Piotr wyraża czasem tezy kontrowersyjne, z którymi czasem się nie zgadzam, ale nie mają one podtekstów antysemickich. Twoje książki i publicystykę będę wspierał niezależnie od Twojego nastawienia do polemiki z uczestnikami projektu RacjonalistaTV, bo mają wartość, ja zaś nie jestem małostkowy i odróżniam czyjąś pracę od niedobrego czasem charakteru. Tym niemniej jest mi bardzo przykro i jednocześnie cieszę się, że Czytelnicy Twoich książek raczej nie śledzą tej żenującej dyskusji. Z Piotrem nagrałem trochę materiałów. W dwóch odnosi się do kwestii Izraela i czarno na białym wypowiada się w sposób przyjazny wobec Żydów i tego kraju. Być może chciałby nawet, aby Zachód stanął mocniej po stronie Izraela w tamtym rejonie, ale zdaje sobie sprawę, że USA na przykład nie stać na zrobienie tam rzeczywistego porządku. Na moją recenzję Twojej książki na tym portalu (Wszystkie winy Izraela) Piotr zareagował pozytywnie. Więc nie szukaj antysemitów tam, gdzie ich nie ma. Jestem całkowicie przekonany, że część osób, z którymi współpracujesz na Listach z naszego sadu jest bardziej „antysemicka” niż Piotr w jakiejkolwiek znanej mi wypowiedzi. Owszem, Piotr nie jest tak gorąco zaangażowany w obronę Izraela jak Ty, ale chyba zdajesz sobie sprawę, że takich osób bardzo wiele nie ma. Dodam na wszelki wypadek, że też jestem jedną z nielicznych takich osób w Polsce, o czym być może świadczyć będzie kiedyś film, do którego scenariusz, na zlecenie laureata Oskara, kiedyś współtworzyłem.
      Proszę bardzo, tu jest materiał z Piotrem, gdzie wprost poruszamy kwestię antysemityzmu. Jeśli jacyś Czytelnicy śledzą ten Wasz spór, mogą się wprost przekonać o tym, jakie treści na temat antysemityzmu wyraża Piotr na naszym portalu. Są one krytyczne.

      1. „…Być może chciałby nawet, aby Zachód stanął mocniej po stronie Izraela w tamtym rejonie, ale zdaje sobie sprawę, że USA na przykład nie stać na zrobienie tam rzeczywistego porządku…” – dokładnie. Myślę, że jedyna szansa by zakończyc konflikt żydowsko-arabski to albo na nowo podbić arabów, albo przenieść Żydów do słabo zaludnionych rejonów USA, gdzie mogliby żyć w pokoju. Skoro żadna ziemia nie jest święta, bo nie jest, to nie wiem skąd takie oburzenie Andrzeja. Być może się mylę, ale sądzę, że Europa patrzy na Izrael tylko jako na problem który utrudnia stosunki z islamem, i po prostu sądzę, że samym Żydom wyszłoby to na dobre. Moim motywem jest uchronienie Żydów przed gniewem arabów i antysemityzmem Europejczyków. Andrzej woli demaskować antysemityzm, a ja sądzę, że większym problemem jest kompletna obojętność wobec problemów Izraela, własnie 40 panstw wymogło ustępstwa na Iranie, które tylko Izrael torpeduje. I co? I nic. Kraj wielkośi Albanii nie jest i nie może być miarą wszystkiego.

        1. Ja, jak wiesz, nie zgadzam się z tym, że Żydom będzie bezpieczniej na Zachodzie. Zobacz co się dzieje we Francji. Nie sądzę też, aby USA chciało oddać słabo zaludnione tereny komukolwiek. Andrzej też z pewnością ma rację wskazując na to, że w świetle rezolucji ONZ Izrael jest bardziej wart potępienia niż Korea Północna, Jemen, Pakistan, Somalia etc. Jest to ocena kompletnie niezgodna z prawdą!! W każdym państwie muzułmańskim łamie się prawa człowieka znacznie mocniej niż w Izraelu, łącznie z Turcją, Indonezją czy Tunezją. Te oceny są chore. Wskazuje to na nadmiernie negatywny stosunek do Izraela wielu zachodnich polityków i niemal wszystkich muzułmanów, wśród których skala zbrodni na tle religijnym i religijnego fanatyzmu jest znacznie wyższa w mojej ocenie niż w Twojej. Poza wszystkim oczywiście Żydzi mają pełne prawo decydować, gdzie chcą żyć i Izrael daje im ważne podłoże historyczno – prawne, a nie tylko religijne. Swoją drogą w XVIII i XIX wieku Jerozolima wcale nie uchodziła za istotne miejsce dla muzułmanów. Renesans kultu „Meczetu na Skale” ma znaczenie czysto propagandowo – polityczne. A kto o tym mówi głośno? Praktycznie nikt.

          1. „…W każdym państwie muzułmańskim łamie się prawa człowieka znacznie mocniej niż w Izraelu, łącznie z Turcją, Indonezją czy Tunezją…” – oczywiście, no moze z Tunezją już wielkiego kontrastu nie ma, ale racja. Żydzi mają prawo bronić swojego kraju, ale pamiętajmy, że ruch syjonistyczny nigdy wszystkich Żydów nie przekonał. Nie ma też żadne państwo obowiązku uważać tej obrony za zasadną. Widze jedynie obowiązek etyczny – zachowania równowagi w osądzie np. Izr i palest. Choć widze i trudność, interesy w świecie islamu łatwiej robić potępiajac Izrael, i na codzień Izraelkie władze nawet to rozumieją. Meczet Al-Aksa chyba ma jednak nie tylko znaczenie propagandowe, ale ok. Żydzi na pewno byliby bezpieczniejsi w USA. Francja to kraj europejski, nacjonalistyczny jak wszystkie kraje europejskie nie ma tu porównania.

  5. Jeśli ktoś posługuje się arsenałem argumentów antysemitów (włącznie z tymi zapewnieniami o nie byciu antysemitą) to bardzo przepraszam, ale koń jest jak każdy widzi. Wszystko jedno czy kropka w kropkę ten sam zestaw głupstw serwuje wielki Gunter Grass, czy mały Agnosiewicz efekt i zamiar jest jeden i ten sam. Ja osobiście uwielbiam krytykę, bo dzięki niej mogę się pozbyć błędów, Napierała żadnych błędów nie znajduje, bo do konkretów się nie zniża.
    Pan Napierała od kilku lat zachowuje się jak troll i bardzo się dziwi, że człowiek traktuje go jak trolla. Nie, Jacku,. bardzo trudno by mnie było przekonać, że to tylko brak rozeznania i całkowita nieświadomość jak wysoko idzie brunatna fala i kto tu serfuje. Oczywiście znacznie bardziej interesują mnie ludzie tacy jak Paweł Smoleński, czy kilku innych dziennikarzy, ale jak już ktoś chce za mną polemizować, to musi się liczyć z tym, że odpowiem.

    1. Niby jaki argument antysemitów? A nawet jeśli są zbieżne tu i ówdzie to co z tego? Ja chcę Żydów uchronić a nie załatwić a ty grzeszysz upraszczaniem. To po upraszaniu można poznać trolla. A więc raczej ty się kwalifikujesz na trolla. Nie pomyślałeś Andrzej że nie morzeszpo prostu sypać oskazeniami o nazizm na prawo i lewo? Z Antosiewiczem też tak gadasz?

  6. Pańską rolą jest uprawianie trollingu. Dumni antysemici to byli przed wojną. Poznań był twierdzą dumnych antysemitów. Czasem kogoś zatłukli na śmierć, czasem tylko pobili, czasem skopali profesora, który przeciwstawiał się ławkowemu gettu, czasem rzucili cegłę w okno (a że wpadała do kołyski z dzieckiem to już nie ich wina). Byli to dumni antysemici, łagodni jak Hitler w „Mein Kampf”, głosili, że chcą tylko skłonić Żydów do emigracji do Palestyny. Teraz już dumnych antysemitów nie ma, teraz są wyłącznie obrońcy praw człowieka (tylko tego człowieka, który głosi, że będzie zabijał Żydów). Lubią powielać niestworzone opowieści, lubią narzekać, że ktoś to zauważa, kochają uprawiać internetowy trolling i ogólnie udawać humanitarnych i kulturalnych ludzi. A teraz młody człowieku, myślę że mi wystarczająco cennego czasu nosiciel szacownej tradycji zabrał.

    1. A to pyszne muszę być antysemitą bo jestem z Poznania jakie to proste. Już pan naobrazal mnie to teraz się bierzesz za moje miasto. Toż to wręcz kwintesencja klasy… Wiedz staruchu jeden ze dziś Poznań ma jako jedyne duże miasto w Polsce postępowego i liberalnego burmistrza który nie wsydzi się iść w paradach lgbt. Więc odpierdol się od mojego miasta i zajmij tą twoją warszawą czy skąd tam się wziąłeś!

    2. Zgadzam się z Panem, że pisanie, iż Mein Kampf jest ”niewinna książeczką” nie jest zbyt mądre. Zgadzam się także, że pomysł ”przeniesienia” Żydów z Izraela np do USA też nie jest delikatnie mówiąc zbyt mądry i może zostać różnie zrozumiany. Faktycznie Piotr czasami pisze ”różne rzeczy”, ale chyba antysemitą czy neonazistą to on jednak nie jest.

      1. Dzięki. Nazistą nie jestem. Ale serio jak zakończyć inaczej konflikt bliskowschodni? MK nie jest niewinna ale nie należy widzieć zla w książce w której nie ma mowy o 98% tego co nazioke faktycznie robili

  7. Szanowny panie Napierała, są ludzie, są koty, są psy i są trolle, te ostatnie raczej nie kwalifikują się do rozmów. Jest pan magog w Studio Opinii, jest Arminius w Racjonaliście, jest Leonid i całą sforą trolli u pani Zagner, jest Napierała w Racjonalista TV, wszyscy twierdzą, że mówią ludzkim głosem wydając podobne nieartykułowane dźwięki i oczekując, że będę z nimi konwersował (i to na ich warunkach). NB, pochodzę z Poznania (a urodziłem się w Szymbarku przypadkowo (widzi troll to była wojna i ruchy ludności), w Poznaniu mieszkali różni ludzie. Uniwersytet był zdominowany przez antysemitów, ale i tam zdarzali się studenci i profesorowie, którzy nie podzielali ich poglądów. Powracam do rozmów z kotem, który umie składać logiczne zdania.
    @Piotr Browarski – konflikt arabsko -izraelski w żaden sposób nie może skończyć się z pomocą świata (bez tej pomocy skończyłby się bardzo dawno). Obsesja świata (tak muzułmańska antyjudaistyczna) jak i zachodnia lewicowo-prawicowo-chrześcijańska oparta na oświeceniowym antysemityzmie podbudowanym tradycją chrześcijańskiego antyjudaizmu uniemożliwia rozwiązanie tego konfliktu. Więcej na ten temat może Pan przeczytać w mojej najnowszej książce „Wszystkie winy Izraela”, w której pokazuję do jakiego stopnia świat utrwala ten konflikt.

    1. sa też wredne stare kozły, króre nie umieją odróżnić antysemity od nieantysemity, . Ale pojechałeś z tym „oświeceniowym antysemityzmem”. W oświecenie owszem zdarzali się ludzie mający do Żydów pretensję o zaprzaństwo i dogmatyzm (Voltaire, Chatelet), ale i ich wielcy orędownicy (Lessing), oraz sami żydowscy oświeceniowych (Moses Mendelssohn), więc nie wiem o czym pan bełkocze. Bez zainteresowania świata Izrael po prostu by wyrżnął palestyńczyków i tyle. Rozumiem, że dla pana to opty-ekhm-alne rozwiązanie, co nie panie Korash?

    2. Piotr Napierała nie jest antysemitą, a Ty Andrzeju nie rozmawiasz z nim, tylko go obrażasz w oparciu o nieprawdziwe przesłanki. Co jest przykre, bo RacjonalistaTV wspiera Twoją działalność i ma życzliwy stosunek do Ciebie, do Twojej działalności. To jest chyba jedyny portal, na którym istnieje tyle osób umiejących oddzielić bardzo niefajne zachowania danej osoby od szacunku dla jej działań. Gdybym miał mentalność a la szef RacjonalistaPL, LewicaPL, czy coś tak jakiejś Stefańskiej wyruszyłbym na jakąś mściwą krucjatę. A tak liczę na to, że przestaniesz atakować Piotra i to w karczemny, niegodny sposób za rzeczy, z którymi on nie ma nic wspólnego. Piotr nie jest antysemitą i nie stanie się nim nawet mimo hańbiących i niesprawiedliwych ataków niektórych zwolenników Izraela. Ja też jestem zwolennikiem Izraela dodam na marginesie. Obecnie spieram się z Piotrem o coś innego, ale szanuję go. Nie nazywam go po faszystowsku zwierzęciem, nie chcę go zniszczyć, nie wmawiam mu rzeczy, z którymi nie ma nic wspólnego, nie zaśmiecam mową nienawiści portalu który mi sprzyja, który mi pomógł, który jest życzliwy. A Ty Andrzeju Koraszewski? (dodałem nazwisko, bo inny Andrzej tu aktywnie pisze, więc chcę uniknąć błędu).

  8. Jacku, tu masz jak w soczewce antysemickie (tak, czysto antysemickie) uprzedzenia p. Napierały. To jedno zdanie: „Bez zainteresowania świata Izrael po prostu by wyrżnął palestyńczyków i tyle.” powinno ci wyjaśnić o czym rozmawiamy i do jakiego stopnia masz do czynienia nie tylko z nieukiem, ale ze zdecydowanym, ogłupiałym, pełnym wściekłych uprzedzeń antysemitą. Rzeczywiście, czas skończyć z tą zabawą i rozmowami o człowieku, którego zdolności poznawcze i głęboka wiedza wikipedyczna prowadzą do wniosków, że człowiek urodzony w samolocie pochodzi z samolotu.

      1. To jest trochę antysemickie. Zakładasz że Żydzi są podludźmi w stosunku do Hiszpanów. Hiszpanie za Franco nie wyrżnęli Basków, choć Franco nie był miłym panem, Hiszpanie wcieleniem tolerancji, zaś Baskowie bezkrwawą opozycją.

          1. To jest cholernie poważne oskarżenie. „Izrael wyrżnąłby wszystkich Palestyńczyków, gdyby świat na to nie patrzył”. Równie dobrze można by stwierdzić, że Polacy wyrżnęliby całą mniejszość Białoruską w czasach międzywojennych, gdyby świat na to nie patrzył. Tymczasem żaden cywilizowany naród poza Niemcami nie wyrżnął całkowicie swojej mniejszości, czy swoich sąsiadów w ostatnich dwóch wiekach. Tylko naziści. Pisząc co napisałeś zrównujesz Izraelczyków z nazistami, na co nie ma żadnych podstaw. Można to uznać za antysemityzm.
            Skoro napisałeś takie zdanie: „Bez zainteresowania świata Izrael po prostu by wyrżnął palestyńczyków i tyle.” – tak to muszę skomentować. Tylko Niemcy nazistowscy wyrżnęli swoją mniejszość „i tyle”.

          2. Teraz rozumiem o co ci chodzi z tymi Baskami… Basków Franco nigdy by nie zlikwidował bo go popierali. „…żaden cywilizowany naród poza Niemcami nie wyrżnął całkowicie swojej mniejszości…” – nieprawda – po pierwsze mieli poparcie innych narodów, np. Petain wydał im wsyztskich Żydów niefrancuskich. Po drugie Turcja i ormianie, po trzecie Rosja i ludy syberyjskie, po czwarte USA i niektóre ludy indiańskie, po piąte zejdź ze mnie i czytaj historię, zamiast podlizywać zię koraszewskiemu.
            Gdyby świat nie patrzył co robi mały słaby Izrael to wtedy co by powstrzymało izrael przed surowym rozprawieniem się z Palestyńczykami? To w OGÓLE nie jest oskarżenie. O co ci chodzi?

          3. W Izraelu prawie nie ma osób, które chciałyby „wyrżnąć Palestyńczyków”. Są Arabowie Izraelscy, mają swoją reprezentację w Knesecie. Miałem żal do Radka, że zrównuje Putina z Obamą etc. Nie zrównuj proszę obywateli Izraela z jakąś dziczą lub nazistami. Nic Cię nie upoważnia do tak surowych ocen. Żydzi to nie Turcy, którzy rzeczywiście chcieli zlikwidować wszystkich Ormian i prawie to im się udało. Żydzi to nie Niemcy, którzy wymordowali swoich Żydów i Cyganów, swoich i z całej Europy. Francuzi zachowali się podczas II Wojny Światowej haniebnie jeśli chodzi o pomoc w mordowaniu Żydów, ale rząd Francuski sam z siebie nie szedł w stronę ludobójstwa. To im narzucili Niemcy. Wątpliwości można mieć wobec Słowaków na przykład. Sugerując, że Izrael miałby wyrżnąć Palestyńczyków, gdyby świat na to nie patrzył, dokonujesz zrównania mieszkańców Izraela z nazistami, może też z Turkami. Podobnie można porównywać Putina z Obamą, albo Kopacz z Łukaszenką. Zrównywanie Putina z Obamą uważam za amerykanofobię, zrównywanie Izraelczyków z nazistami uważam za antysemityzm. Gdyby świat nie patrzył na Izrael, Izraelczycy z pewnością nie wymordowaliby Palestyńczyków. Tak samo jak międzywojenni Polacy nie wymordowaliby Ukraińców. Żydów czy Białorusinów.

          4. To nie chodzi o mówienie. Po prostu widać, że mamy Arabów w Izraelu i nie wyżyna się ich.

          5. Piotrze, zdanie, które przytoczył Andrzej brzmi w tonie pewności. „Świat nie patrzy, Izraelczycy wyrzynają Palestyńczyków”. Putin to nie Obama, naziści to nie Żydzi. Nie jestem amerykanofobem, aby twierdzić pierwsze, nie jestem antysemitą, aby twierdzić drugie.
            Twoje zdanie: „Izrael wyrżnąłby wszystkich Palestyńczyków, gdyby świat na to nie patrzył”.
            Jeszcze raz – Obama to nie Putin, Izrael to nie naziści.

          6. Gdybyś tak to ujął, to ok. Mogłoby tak być. Ale nie uprawnia to zdania: „Izrael wyrżnąłby wszystkich Palestyńczyków, gdyby świat na to nie patrzył”. Możliwe, że gdyby świat dał spokój z czujnym obserwowaniem Izraela, Izrael po nasileniu terroryzmu ze strony Palestyńczyków spacyfikowałby ich. Ale po osiągnięciu spokoju nie byłby zainteresowany „wyżynaniem wszystkich Palestyńczyków”. Wszystko wskazuje na to, że spokój byłby szybko osiągnięty bez stałej propagandy i korekt obserwatorów z zewnątrz. Sądzę, że na dłuższą metę Palestyńczycy też by na tym skorzystali, wiodąc normalne i spokojne życie w Izraelu zapewne. Sami niestety nie dojrzeli do niepodległości – rządzą nimi terroryści, są wychowywani do przemocy. Koleś przejeżdżający samochodem zwykłych ludzi, czy rzucający się z nożem na przypadkowe osoby, czy wysadzający się w autobusie pełnym dzieci to zbrodniarz, a nie „partyzant”, czy „wojownik o niepodległość Palestyny”. Prawa kobiet w Palestynie to tragedia, podobnie prawa opozycji Palestyńskiej.

          7. Jestem zapewne wkurzony tym ciagłem ujadaniem Korasza, sorry, wiec napisałem zbyt mocno, ale myślę, że też jesteś przedrażliwony. Wysyłam ci zaraz gotowych freireligioesen

          8. Skoro uważasz, że napisałeś zbyt mocno, to ok. To nie chodzi o Andrzeja. On może być taki czy owaki. Z uwagi na to, co pisze nie powinieneś pisać za mocno o innych, na przykład o Izraelu, bo Izrael i jego mieszkańcy nie mają wpływu na nasze dyskusje. Żadnego. Będą mieli jak się w nie włączą, niektórzy znają polski. Ale póki co się nie włączyli 😉

          9. „…Sądzę, że na dłuższą metę Palestyńczycy też by na tym skorzystali, wiodąc normalne i spokojne życie w Izraelu zapewne. Sami niestety nie dojrzeli do niepodległości –…” – najlepiej byłoby jakby powędrowali spokojnie do Jordanii

          10. Im by było najlepiej, jakby uznali rząd Izraela i stwierdzili, że nie chcą żadnej Palestyny, a islam uważają za świecką tradycję. Gdyby stali się Izraelczykami, byłoby im lepiej niż jakimkolwiek Arabom poza tymi, którzy są obywatelami Izraela. A Palestynkom? Człowieku! To by było przejście z gułagu do pięknego ogrodu. Przecież islam, trzymanie w domu i powszechne gwałty w rodzinach czynią z Palestynek jedne z najnieszczęśliwszych kobiet na Ziemi. Poziom przemocy domowej w Palestynie ma iście himalajski rozmach. Niestety… I to nie z uwagi na Izrael. Izrael nie każe bratu gwałcić brutalnie siostry a rodzicom tego akceptować. Izrael nie nakazuje Palestynkom siedzieć w domu.

          11. no pewnie tak, tylko czy aż tak wielka mniejszość byłaby dobra dla Izraela, oni mają już swoich świrów ortodoksów, których szeregi rosną i rosną…

  9. A swoją drogą wręcz na artykuł zasługuje zdumienie p. Napierały, że jest antysemityzm oświeceniowy. Ten człowiek nie jest w stanie zrozumieć, że antysemityzm jest wyłącznie oświeceniowy, że wcześniej był chrześcijański i muzułmański antyjudaizm, który nie rościł sobie żadnych pretensji do racjonalizmu i naukowości (sam termin antysemityzmu nie istniał). Antyjudaizm służył w obu wielkich religiach, które wyrosły z judaizmu jako idea integrująca wiernych w oparciu o nienawiść do religii matki i ideę antybliźniego. Dopiero oświecenie przyniosło próbę racjonalizacji, oparcia starej nienawiści na pseudonauce społecznego darwinizmu, bzdurnych teoriach o rasach ludzkich i społecznej szkodliwości Żydów. Napierała cytuje Staszica i Lutra obok siebie, zupełnie nie umiejąc zrozumieć jak różne są punkty wyjścia Lutra i jednego z najważniejszych (jeśli nie najważniejszego) pisarza polskiego oświecenia Stanisława Staszica. Fakt uznania rzeczywistości nie oznacza odrzucenia oświecenia Oświecenia to nie religia, ani nawet ideologia polityczna. To historyczny trend, który ma również swoje czarne strony. Ale to inna historia i do szerszego omówienia w innym miejscu.

    1. Wybitni badacze antysemityzmu, tacy jak Poliakow, stosują ten termin od kiedy istniała programowa nienawiść do Żydów. Wiele terminów powstało później, niż dane zjawisko. Czasem wiele, wiele wieków później.

      1. antysemityzm w jakimś stopniu był już w starożytnym Rzymie, nie lubiano Żydów za to że się nie myją, i uważają swego Boga za lepszego. W sumie się nawet nie dziwię, w średniowieczu było gorzej. Moim zdaniem najlepszym określeniem jest po prostu ksenofobia, termin a-zm sugeruje że Żydzi są kimś wyjatkowym i moim zdaniem tylko nakręca antysemityzm

        1. Ale istnieje nienawiść skierowana do Żydów z przyczyn zupełnie ideologicznych. Większość muzułmanów nienawidzi Żydów, choć większość nie miała z nimi w życiu żadnej styczności. Wielu współczesnych polskich antysemitów nie spotkało w życiu ani jednego Żyda. Poza tym antysemita może kochać imigrantów arabskich, może badać z fascynacją kulturę Chin etc. Antysemityzm nie jest ksenofobią. Raz, że jest zwrócony w kierunku jednego narodu/wyznania, dwa, że nie ma związku z migracją, z rzeczywistą obecnością Żydów w danym państwie. Więc nie masz racji. Poprzez nienawiść do nich Żydzi są rzeczywiście kimś wyjątkowym jako materiał do nienawiści (niestety!). Biblia nie pisze, że buddyści albo Chińczycy ukrzyżowali Jezusa ściągając klątwę na siebie i wszystkie pokolenia. Koran nie pisze o triumfalnym rozprawach Mahometa z czcicielami wudu i mieszkańcami Jamajki. Islam i chrześcijaństwo nie opierają się na taoizmie, ale na judaizmie, co jak widać wzbudza w wyznawcach tych religii chęć gnębienia „starowierców”.

          1. ksenofobia jest zbiorczym określeniem dla niechęci do rożnych ludów i narodów, znowu ustawiasz pojęcia jak ci się podoba. Ksenofob moze obcych znać, nie musi by być ksenofobem; może być ideowa, może być np. stereotypowa

          2. Ale jak ktoś jest ksenofobem tylko wobec Żydów, to jak to nazwać? „Ksenofobia wobec Żydów” zamiast „antysemityzm”? A co z podłożem religijnym, co z Biblią i Koranem, które nie osądzają Chińczyków czy Japończyków ale Żydów? Co z historią wieków prześladowań Żydów na tle religijnym?

          3. jestem bardzo zawiedziony tym, że ciągle mnie się podejrzewa o antysemityzm, i że też zdajesz się tak uważać, temat uważam za zamkniety. Żydów lubię, ale nie zamierzam Izraela traktować wyjątkowo, bo to jeszcze jedno państwo a nie raj na ziemi. Mazel tow!

  10. Panie Piotrze, spróbujmy raz spojrzeć na to poważnie, zdanie, które Pan napisał (nie po raz pierwszy w tym stylu), jest pełnowartościowym równoważnikiem zdania „Żydzi zabijają chrześcijańskie dzieci na macę” i pokazuje głębokie (być może nieuświadomione) uprzedzenia. To zdanie wyjaśnia dlaczego wszystkie bez wyjątku Pana komentarze pod artykułami na temat antysemityzmu noszą znamiona trolliongu. Proszę sobie uświadomić swoje okrzyki: „A kogo to interesuje , po co to, niektórym zdaje się, że świat zajmuje się tylko Izraelem” i dziesiątki podobnych. Niechęć do faktów, odmowa zainteresowania się faktami,odmowa normalnej rozmowy, nieustanna irytacja, że temat wraca. Dziwi się pan odpowiedzią agresją na agresję. Proszę się nie dziwić, Proszę spojrzeć wstecz. Tak, to jest forma antysemityzmu. Kiedy świat (ONZ) wydaje więcej rezolucji potępiających Izrael niż wszystkie inne kraje świata łącznie, to jest antysemityzm. Jeśli agenta ONZ stwierdza, że Izrael jest krajem najbardziej na świecie łamiącym prawa kobiet, to jest nie tylko antysemityzm, ale groteskowy antysemityzm. Oczywiście wszyscy są natychmiast urażeni kiedy pada to słowo. Mamy tu jednak pewne miary – jeśli uprzedzenia daje się zmierzyć i zważyć, to nic tu nie pomogą zapewnienia „lubię” Żydów, czy „kocham Izrael”, „nie jestem antysemitą”. Uprzedzenia są uprzedzeniami i głębokie przekonanie, że ci żydzi to nic tylko zabijają palestyńskie dzieci, przy niechęci do informacji, że są dowody na to, iż broniąc swojego życia, robią co w ich mocy, żeby te palestyńskie dzieci miały dostęp do oświaty, opieki zdrowotnej i żywności to antysemityzm (oświeceniowy antysemityzm, racjonalizowany, a nie usprawiedliwiany teologicznie antyjudaizm), który może być nieuświadomiony, ale jest dla postronnego obserwatora zupełni oczywisty. Nie ma najmniejszego powodu kochać czy bronić Izraela. Wystarczy być przyzwoitym.

    1. Nie ma we mnie ani odrobiny antysemityzmu, natomiast chętnie się przyznaję do niechęci wobec obsesyjnego tropienia śladów antysemityzmu. Odchrzań się pan ode mnie , ok? Na następny bełkot z pana strony w ogóle nie będę reagować, póki pan nie przeprosi za tego nazi.

    2. Piotr już napisał, że zdanie, które napisał wyszło mu z uwagi na zdenerwowanie Twoim stylem prowadzenia dyskusji. Jeśli chodzi o nieproporcjonalny nacisk Zachodu na Izrael, Piotr zwrócił uwagę na kwestie ekonomiczne i czysto cyniczno-polityczne. Być może – zdaniem Piotra – część lobby przedsiębiorców uważa, że warto potępić Izrael, niezgodnie z prawdą, jeśli wpłynie to na lepsze warunki handlu z państwami muzułmańskimi, które jednak są dużym rynkiem zbytu, choć w większości biedne i zacofane. Ja nie twierdzę, że tak jest, ale jest to pewien głos w dyskusji. Piotr nie jest antysemitą, naprawdę nie ma żadnych uprzedzeń wobec Żydów i Izraela. Nawet ten niefortunny wpis napisany w emocjach wynika z tego, że Piotr czasem przesadza obserwując różne procesy historyczne. Równie dobrze mógłby napisać to samo o Francuzach czy Belgach. Piotr nie rozumie, że skupiasz się po części w swojej działalności na śledzeniu ogromnie przesadnej krytyki Izraela, która jednak często ma podstawy również antysemickie. Ja uważam, że to jest ważny temat. Ten temat nie musi wszystkich interesować, osoby nim nie zainteresowane nie są z uwagi na ten brak zainteresowania żadnymi antysemitami! W normalnej sytuacji Piotr nie powinien mieć żadnych pretensji wobec tego, że specjalizujesz się w tropieniu współczesnego antysemityzmu. Ja uważam, że to ważne, Piotr ma to za mniej istotne. Jego prawo. W tej konkretnej sytuacji rzuciłeś się na Piotra w tym temacie pod artykułem nie zawierającym treści ocennych wobec Żydów czy Izraela, w ogóle nie będącym na ten temat. Więc Piotr ma prawo uznać, że trochę przesadzasz w Twoim tropieniu antysemitów tam, gdzie ich nie ma. To, że uznałeś Piotra za nazistę uważam za nikczemne i wymagające przeprosin. Abstrahując od tego, Piotr ma swój styl, który irytuje niektórych, czasem słusznie, czasem nie. Ale ma też cenne uwagi na wiele tematów. Na przykład zwrócenie uwagi na to, że niesprawiedliwość w międzynarodowej ocenie Izraela (z tym zjawiskiem Piotr się zgadza, że istnieje!!) może mieć podłoże pragmatyczno-polityczno-ekonomiczne jest cennym tropem. Część bezmyślnie zatwierdzonych rezolucji ONZ przeciwko Izraelowi może mieć też podłoże zupełnie niezwiązane z Izraelem, a będące tylko cyniczną grą na polepszenie relacji z dużymi rynkami zbytu takimi jak Pakistan czy Indonezja, lub płynące z chęci zapewnienia sobie lojalności państw muzułmańskich w strefach konfliktów. Takie działania też są paskudne, ale ciężko je nazwać bezpośrednim i czynnym antysemityzmem. W jakimś sensie są antysemickie, ale może warto rozważyć te zależności, aby pogłębić jeszcze temat.

        1. No właśnie – i to jest być może cenny trop mogący pogłębić refleksję na temat krytyki Izraela, w której jest oczywiście wiele czynnego antysemityzmu, ale nie tylko. Czasem jest to pragmatyzm, czysty egoizm, traktujący przedmiotowo nie tylko Izrael, ale każdą rzecz, każdą sprawę, każdą społeczność, którą można doraźnie i bez większej szkody dla egoistycznych i partykularnych interesów poświęcić. Muzułmańscy antysemici mogą często znajdować sojusznika w tym pragmatyzmie, a nie tylko w czynnym antysemityzmie Zachodu, który jest ewidentny w wielu środowiskach lewicowych i prawicowych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *