Festiwal Musica Polonica Nova zakończył się w sobotę, 28 kwietnia 2018 roku, oczywiście w gmachu Narodowego Forum Muzyki we Wrocławiu, gdzie odbywał się w całości jeśli chodzi o koncerty i skąd niekiedy wychodził na miasto, jeśli chodzi o wydarzenia towarzyszące. Ostatni wieczór koncertowy nie zawiódł moich oczekiwań. Był bardzo udanym zwieńczeniem tego wartościowego festiwalu. Wartościowego po dwakroć, bo przecież nie tylko słuchaliśmy pięknej muzyki, ale też wspieraliśmy swoją obecnością kompozytorów tworzących ją na naszych oczach. Nie byłoby genialnej muzyki Beethovena, gdyby w jego czasach wszyscy słuchali tylko muzyki powstałej sto, dwieście i trzysta lat przed jego urodzeniem, jak to się dzieje często dziś.
Ponownie o jakości koncertu przesądzili nie tylko kompozytorzy, ale i wykonawcy ich dzieł. Na muzykach grających podczas prapremiery ciąży dodatkowy obowiązek. Słabym wykonaniem mogą pogrzebać na wieki dobry utwór, zaś dobrym wybronić nawet średniaka. Historia donosi nam o wielu przypadkach, gdy arcydzieła, takie jak oratoria Händla ponosiły na początku klapę z uwagi na słabych wykonawców. W co ciężko uwierzyć, nawet Traviata Verdiego, największy chyba operowy przebój, spotkał się na początku ze słabym odbiorem publiczności (choć tu też mogły szokować prewerystyczne zapędy kompozytora w tym dziele, przynajmniej jeśli chodzi o libretto). Na szczęście ostatni koncert Novej był w rękach znakomitych i zaangażowanych wykonawców. Doskonale się odnajdującego w muzyce współczesnej dyrygenta Szymona Bywalca mieliśmy już okazję podziwiać na pierwszym koncercie Novej. Natomiast pierwszy i ostatni raz na tegorocznej Musica Polonica Nova pojawiła się założona w 1996 roku przez Aleksandra Lasonia Orkiestra Muzyki Nowej. Słychać było od pierwszego dźwięku, że zespół ten z pasją się odnajduje we współczesności, grając nowe kompozycje z żarem, bardzo precyzyjnie i z ogromną troską o jak najbardziej plastyczne, pełne i atrakcyjne oddawanie wszelkich niekonwencjonalnych pomysłów kompozytorów jeśli chodzi o dobycie dźwięku ze znanych i nieznanych instrumentów. Zespół od 2014 roku w siedzibie Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach realizuje własny cykl koncertowy, w ramach którego każdego roku prezentuje dziesięć programów z muzyką współczesną.
Orkiestra Muzyki Nowej / fot. materiały zespołu
Koncert rozpoczął się od Jerzego Płonki i jego Stalkera na orkiestrę kameralną. Dzieło zaimponowało mi wspaniałym rozwojem formy, zaczynającej się od prostych, niemal szmerowych dźwięków, które przechodziły w pełne ekspresji krótkie motywy melodyczne. Pięknie wykorzystany był fortepian oraz klarnet, grający naprawdę karkołomne łamańce, ale pasujące do całości.
Później wreszcie mieliśmy okazję posłuchać kompozycji samego szefa artystycznego festiwalu, czyli Pawła Hendricha. Dzięki zamiłowaniu do nauk ścisłych, oraz muzyki metalowej za młodu kompozytor stworzył złożony system muzyczny, który wykorzystuje przy komponowaniu swoich dzieł. Tej ścisłości brakuje wielu współczesnym kompozytorom, zaś gra w metalowym zespole nauczyła chyba Hendricha komunikatywności, gdyż jego złożony język jest mimo wszystko przystępny. Dzieło Hordiaver było też wybitnie wirtuozerskie, zwłaszcza partie skrzypiec. W jakimś sensie momentami przypominało concerto grosso, choć oczywiście nie było stylistycznie neobarokowe, ale duch wspólnego koncertowania na najwyższym poziomie był w bardziej ogólnym sensie podobny. Matematyczność polegała w tym dziele na mówieniu poprzez formę, a nie wczuwaniu się w dźwięki, którym jednak nie sposób było odmówić intrygującego napięcia. Piękny utwór, jeden z najciekawszych wśród zaprezentowanych na festiwalu.
W trakcie przerwy mogliśmy podziwiać w położonej obok Sali Czerownej Sali Czarnej streaming nagrania kompozycji Wojciecha Błażejczyka #NetworkMusic na głos, zespół instrumentalny i elektronikę. Był to ciekawy obraz sieci w świecie dźwięków i miło było się przechadzać pomiędzy głośnikami.
Przestrzeń dźwiękowa wokół nas i zasłonięte oczy tradycyjnie już towarzyszyły kolejnemu utworowi Marcina Stańczyka, kompozytora – rezydenta festiwalu. Było to tym razem dzieło zatytułowane Blind Walk, znacznie bardziej ostre brzmieniowo i szmerowe od poprzednich. Zanim założyłem opaski zauważałem, iż muzycy mają dodatkowo na nogach opaski z muszelkami, co sprawiało, że obok dźwięków z konwencjonalnych i niekonwencjonalnych instrumentów, które rozlegały się z ustawionych wokół całej widowni pulpitów, słychać też było szum muszli, gdy muzycy przechodzili od pulpitu do pulpitu. Aby nie słychać było ich kroków byli natomiast na bosaka. Utwór przypominał mi późne kompozycje Stockhausena, jego swoisty zwierzyniec wyrosły z rozległej krainy jego baśniowych wierzeń. Ogarnęło nas wrażenie obecności przeróżnych form, jak w jakimś deszczowym lesie na innej niż nasza planecie. Te muzyczne byty krążyły wokół nas i żyły swoim własnym życiem. Jednocześnie te quasi zwierzęce odgłosy dobiegały z gąszczów mających swoją dość ścisłą, wywodzącą się z dziedzictwa Antona Weberna konstrukcję. Bardzo polubiłem twórczość Stańczyka dzięki tej Novej i cieszę się oczywiście, że była tak mocno obecna na festiwalu.
Ostatni utwór był dziełem Artura Zagajewskiego, który w młodości grał w punkowej kapeli. I rzeczywiście, była to po części jakby scena z rokowo – punkowo – death metalowej opery. Brutalizm i ostra ekspresja brzmienia, jego celowy prymitywizm były całkiem ciekawe. Wielkie brawa należą się też Arkadiuszowi Jakubikowi, który znakomicie wykrzyczał treść dzieła w stylu punkowo – metalowym. Treścią (i tytułem dzieła) zaś był hymn Kasprowicza Święty Boże, Święty Mocny, pełen malowniczej ekspresji i bogatego symbolizmu. Dzięki muzyce i świetnej recytacji Kasprowicz ożył, aby w swych słowach ociekać krwią, cmentarną ziemią i z trudem skrywanym dualistycznym manicheizmem. Choć w mojej innej działalności jestem człowiekiem oświecenia, zdecydowanie po przeciwnej stronie niż były fascynacje Kasprowicza, chciałbym, aby kiedyś to dzieło przełożone na francuski zabrzmiało w Paryżu czy w Brukseli. Wydaje mi się, że tamtejsi (post)moderniści nieco zastygli w swym własnym sosie i jędrna wyobraźnia Kasprowicza otoczona godnymi jej ramami muzyki mogłaby im się wydać znacznie bardziej egzotyczna i otwierająca wyobraźnię (również polityczną) szerzej niż wszelkie raje, rubajaty, malufy, makamy i azany. Zagajewski wraz z Kasprowiczem mogliby, jak sądzę, wywołać całkiem twórczy skandal w ojczyźnie nieodżałowanego Bouleza.