W mglisty październikowy piątek, 19 czerwca 2018 roku, odwiedził z koncertem wrocławskie Narodowe Forum Muzyki legendarny polski dyrygent – Jerzy Maksymiuk. Maestro Maksymiuka pamiętam jeszcze z dziecięcych lat mojego odkrywania muzyki. Prowadził zazwyczaj orkiestry kameralne i czynił to w sposób przejrzysty, pełen zadziornej energii i budującej eleganckie struktury dźwiękowe wyobraźni. Szczególne wrażenie wywarła na mnie w dziecięctwie płyta, która prawdopodobnie nie jest brana za kamień milowy w fonografii Maksymiuka – Bacewicz Koncert na orkiestrę smyczkową, Górecki Trzy utwory w dawnym stylu, Jarzębski Tamburetta, Chromatica, Canzona Quatra, Anonim XVI w. Duma, Polska Orkiestra Kameralna- Polskie Nagrania, SX 1254 LP (1977) i SX1256. Szczególnie Jarzębski, grany w sposób niezbyt historycznie poinformowany, zawładnął moją wyobraźnią i po dziś dzień w niej pozostał. Wiele lat po odsłuchaniu tej płyty szukam podobnej energii i wyobraźni wśród wykonawców muzyki barokowej i nie zawsze ją znajduję.
—————————————————————————————————————————————————————————————————–
————————————————————————————————————————————————————————————————————————————————————————————————————————————————————
Październikowego, mglistego dnia Maksymiuk zjawił się przed Wrocławskimi Filharmonikami wraz ze związaną z Poznaniem sopranistką Iwoną Hossą i akordeonowym Motion Trio. Dyrygent przedstawił swoją kompozycję o rysach autobiograficznych, zatytułowaną Arbor vitae II, czyli Drzewo życia nr. 2. Orkiestra pod jego batutą zabrzmiała fantastycznie – soczyste smyczki, starannie przenikające się plany orkiestrowe. W kompozycji Maksymiuka słychać było ogromną znajomość orkiestry i jej możliwości, co jest oczywiste u wybitnych dyrygentów, którzy też komponowali, a czasem ich komponowanie stawało się ważniejsze od dyrygentury. Melomani cenią zwłaszcza dwóch taki panów – Gustava Mahlera i Richarda Straussa. Poza tym kompozycja Arbor vitae przywodziła mi na myśl współczesną muzyką brytyjską za wyjątkiem rewolucji wprowadzanej obecnie między innymi przez Adesa. Drzewo życia okazało się kompozycją niechcącą epatować nowością, czy odkrywaniem nowego języka. Nie było to też dzieło neoromantyczne. Po prostu solidna dawka muzyki, do której trzeba wracać, aby z nią się zżyć i zacząć w niej spacerować jak po brytyjskim ogrodzie (jednak!) romantycznym. Sądzę, że owocne w wiele sukcesów lata spędzone na kierowaniu BBC Scottish Symphony Orchestra zaraziły Maksymiuka spokojem w tworzeniu muzyki, niechęcią do efektowności czy bycia modnym. To dobrze, ja uważam, że brytyjskie spojrzenie na muzykę w XX i w XXI wieku ma dużą wartość, którą dopiero teraz osoby z spoza Wysp odkrywają.
Wielkim zaskoczeniem była IV Symfonia Beethovena zaprezentowana w drugiej części koncertu przez australijskiego dyrygenta Matthew Cooreya. Ten urodzony w 1973 artysta ma jeszcze niewiele nagrań, choć współpracował z całkiem znanymi anglosaskimi zespołami. Najbardziej istotną pozycją w jego fonografii jest chyba muzyka Georga Lentza nagrana dla firmy Naxos w serii „Klasyka XXI wieku”. Choć Coorey przyjechał, aby wspomóc Maksymiuka, który pierwotnie sam miał dyrygować całym koncertem, to Czwórka Beethovena z tym nieoczekiwanym zastępcą była dla mnie prawdziwym odkryciem. Nie wiem, jaki wpływ miał na całość Maksymiuk, może pracował wcześniej z całym zespołem nad tym utworem. Ale wizja Cooreya była na wskroś oryginalna, elegancka, pełna wspaniale ukazanych detali i finezyjnych smaczków. Australijski dyrygent nie miał przed sobą nut i prowadził arcydzieło Beethovena z pamięci. Zarówno otwarcie symfonii, jak i jej zwieńczenie były ukazane oryginalnie i zaskakująco. Dynamika orkiestry była dopracowana z ogromnym pietyzmem, przez co odbyliśmy fascynującą podróż przez mieniące się w dziele Beethovena nastroje, emocje, myśli. Symfonia żyła jak las, szumiała, przenikały ją cienie chmur i blask uciekającego im słońca. To była wielka interpretacja, nie sądzę, aby wiele orkiestr w naszym kraju było w stanie udźwignąć ciężar artystyczny tej wizji. Wrocławscy Filharmonicy wywiązali się z tego zadania perfekcyjnie.