Jak być szczęśliwym Sokratesem?

Lepiej być szczęśliwą świnią czy nieszczęśliwym Sokratesem? Jak wybrać pomiędzy własnym szczęściem a innymi wartościami, takimi jak mądrość, moralność lub pobożność? Gdy na jednym ramieniu nosimy anioła, a na drugim diabła, – kogo powinniśmy słuchać?

Badania nad szczęściem dowodzą, że są to pytania, na które nie musimy szukać odpowiedzi. Chociaż dążenie do szczęścia może czasem kolidować z innymi ideałami, zaskakująco często idą one ze sobą w parze. Nie musimy na przykład wybierać pomiędzy szczęściem a dobrocią. Nie musimy, gdyż jesteśmy stworzeni w ten sposób, że takie proste akty dobroci, jak przekazanie jakiejś sumy na cele dobroczynne lub wyrażenie komuś wdzięczności mają trwały i pozytywny wpływ na nasz nastrój. Kluczem do życia szczęśliwego jest życie „dobre” – życie w stałym związku, wykonywanie ciekawej pracy i dobre relacje z ludźmi. Naprawdę można być szczęśliwym Sokratesem!

Jak w takim razie potraktować przyjemności „krótkotrwałe”, takie jak zjedzenie ciasta, wypicie piwa lub orgazm? Tu często dochodzi do kolizji. Ciasto, piwo i seks smakują bardzo dobrze, jeśli jednak twoim celem długoterminowym jest schudnięcie, zachowanie trzeźwości lub „czystości seksualnej”, możesz żałować, że uległeś pokusie. Stajemy więc przed następującym dylematem: czy lepiej wieść życie dobre i szczęśliwe, czy natychmiast zaspokajać swoje zachcianki? Czy lepiej być szczęśliwym Sokratesem, czy może szczęśliwym Homerem Simpsonem?

Na problem ten można spojrzeć jak na wewnętrzną walkę pomiędzy dwiema osobami zamieszkującymi w tym samym ciele: jedna chce być szczupła, trzeźwa i czysta, a druga chce jeść, pić i cudzołożyć. Tekst ten czyta zapewne twoje „ja” długoterminowe – to samo „ja”, które decyduje się pójść do terapeuty, czyta książki psychologiczne i stara się krzyżować plany „ja” krótkoterminowemu, które budzi się w nas najczęściej wtedy, gdy pojawia się pokusa.

Czy to krótkoterminowe „ja” jest po proste głupie i czy zawsze powinniśmy je ignorować? Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. „Ja” krótkoterminowe nie zawsze jest złe i niekoniecznie głupie. Czasami to „ja” długoterminowe powinno ustąpić mu z drogi.

Nie ma wątpliwości – ludzie, którzy łatwo poddają się impulsom krótkoterminowym, zachowują się czasem bardzo niedobrze: prowadzą samochód po pijanemu lub biją swoje dzieci. Dla wszystkich byłoby lepiej, gdyby ich „ja” długofalowe miało nad nimi lepszą kontrolę i umiało blokować te impulsy. Jednak czasem jest odwrotnie i to ja długoterminowe popełnia grube błędy. Może na przykład oddać się na służbę wierzeniom, które mają fatalne konsekwencje moralne lub praktyczne. Terroryzm i ludobójstwo na przykład są zazwyczaj skutkiem przemyślanych, „długoterminowych” wyborów, a nie zbrodniami popełnianymi w afekcie. Winne w takich przypadkach jest „ja” długoterminowe. Niektórzy fanatyczni wyznawcy religii lub ideologii wręcz zmuszają się do popełniania strasznych czynów, tłumiąc naturalne dobre impulsy, które rodzą się w ich „ja” krótkoterminowym.

W wielu innych przypadkach w wyniku presji „ja” długoterminowego odmawiamy sobie przyjemności całkiem niewinnych, związanych na przykład z pragnieniem miłości lub upodobaniem do życia towarzyskiego. Pomyślcie na przykład o pracoholiku, który nigdy bawi się ze swoimi dziećmi, lub o anorektyczce, która odmawia sobie przyjemności z jedzenia.

Czym jest motywowane „ja” krótkoterminowe? Niektóre z jego „przyjemności” są dość łatwe do wyjaśnienia: seks, jedzenie i przyjaźń ukształtowane są ewolucyjnie. Lubimy je, ponieważ motywują nas w sposób, który jest użyteczny adaptacyjnie. Jednak niektóre inne przyjemności są bardziej zagadkowe.

Jedną z najbardziej tajemniczych wydaje mi się motywacja do odczuwania bólu i przykrości, coś, co psycholog Paul Rozin nazwał skłonnością do „łagodnego masochizmu." Najlepszymi przykładami tego rodzaju skłonności są „rozkosze wyobrażone”. Miliony ludzi wydają niemałe pieniądze, aby zobaczyć filmy, które ich przerażają scenami okrucieństw. Inni wolą smutek od strachu. Płacą za bilety, żeby obejrzeć opowieść o księciu, który planuje samobójstwo, historię młodej matki, która umiera na raka, lub spadający z wysokiej skały autobus szkolny. Już kilkaset lat temu David Hume dziwił się tej „niepojętej przyjemności”, jaką widzowie teatralnych tragedii czerpią ze smutku, lęku i przerażenia. "Im silniej i im głębiej to nimi wstrząsa, tym bardziej przedstawienie im się podoba" – pisał ten szkocki filozof.

Dlaczego czerpiemy przyjemność z takich okropności? Czy jest to wynik błędu w centralnym układzie nerwowym, jakiejś perwersyjnej mutacji w uzwojeniu naszych mózgów? Niektórzy uczeni wierzą w katharsis. Sądzą oni, że nasze negatywne doświadczenia kumulują się, w wyniku czego dochodzi do wybuchu, po którym czujemy się oczyszczeni i uspokojeni. Ale to marna teoria. Ciśnienie wody to słaba metafora silnych emocji. Co więcej nie jest prawdą, że emocjonalne odreagowanie oczyszcza naszą psychikę. Większość ludzi, wychodząc z kina po obejrzeniu filmu grozy, wcale nie jest spokojna i nie czuje się bezpiecznie. Oglądanie tragedii nie podnosi nas na duchu, a negatywne emocje nie opuszczają nas po wybuchu agresji – dusimy je dalej w sobie.

Lepszym wyjaśnieniem, jak myślę, jest koncepcja, w myśl której przyjemności tego rodzaju związane są z pewną bezpieczną praktyką, lub mówiąc po prostu – z zabawą. Niektóre zabawy są przede wszystkim fizyczne: każde zwierzę, również człowiek, powinno umieć się bronić lub atakować w razie potrzeby, a umiejętność tę kształtuje się i doskonali w praktyce. Jednak prawdziwe walki są ryzykowne i bywają bolesne, a więc niektóre zwierzęta, w tym ludzie, nauczyły się czerpać przyjemność z zabawy w walkę, zadając komuś, kogo lubią, pozorowane ciosy i wykonując inne typowe dla walki ruchy, kontrolując je jednak tak, aby nikt z uczestników zabawy nie doznał poważnych obrażeń.

Istnieją również zabawy w wyobraźni. Bawiąc się w ten sposób, używamy umysłów do analizowania i oceniania alternatywnych światów – umiejętności niezbędnej, gdy obmyślamy plany na przyszłość. Z tej perspektywy rola, jaką odgrywają horrory i tragedie jest niespecyficzna. Nie musimy przecież przygotować się do ataku żywych trupów! Horrory i tragedie pociągają nas, gdyż są kreatywnymi przedstawieniami najgorszych możliwych scenariuszy życiowych – sytuacji, w których naprawdę jest się czym martwić, takich jak napad w ciemnym zaułku, zdrada przez przyjaciół lub ból po śmierci tych, których kochamy.

Nadal nurtuje mnie pytanie, jak szerokie zastosowanie może mieć ta teoria „bezpiecznej praktyki” – czy może na przykład wyjaśnić inne masochistyczne zachowania, w tym społeczne i seksualne. Nie potrafię tymczasem odpowiedzieć na to pytanie, jeśli jednak koncepcja bezpiecznej praktyki jest słuszna, to wynika z niej, że zachowania hedonistyczne są o wiele bardziej skomplikowana, niż się na ogół sądzi. Na jej gruncie sensu nabierają nawet pozornie perwersyjne przyjemności ukształtowane w drodze doboru naturalnego, by rozwiązywać problemy, których możemy nie być świadomi. Proste przyjemności nie są wcale takie proste, jak może się wydawać. Nie oznacza to, że musimy im się oddawać. Być może masz dzisiaj lepsze rzeczy do zrobienia, niż pójście do kina na film grozy. Oznacza to jednak, że powinniśmy się dobrze zastanowić zanim odrzucimy takie zachcianki jako niepoważne lub egoistyczne. Dobre życie nie potrzebuje ciągłej walki z samym sobą. Być może będzie lepiej dla ciebie (i dla nas wszystkich), gdy twoje różne „ja” ułożą się ze sobą, respektując wzajemnie swoje mocne strony i współpracując w dążeniu do realizacji wspólnych celów.

 

Artykuł pochodzi z portalu humanizm.net.pl

O autorze wpisu:

  1. "Lepiej być szczęśliwą świnią czy nieszczęśliwym Sokratesem?" – to pytanie, w innej nieco szacie stylistycznej, zadał już J. S. Mill.

    .

    "Czasami to „ja” długoterminowe powinno ustąpić mu z drogi." To wie każdy. Kiedy konkretnie, w jakich sytuacjach powinno mu ustąpić?

    .

    "Jak myślę…" – tę teorię w odniesieniu do snów (koszmarów sennych) głosi od lat Antti Revonsuo. 

    .

     Szczęście nie polega na długofalowym zadowoleniu, tylko (co najwyżej) na moralnie właściwym, tzn. zasłużonym długofalowym zadowoleniu. Naturalnym celem człowieka jest szczęście, ale to jeszcze nie znaczy, że powinniśmy dążyć do szczęścia. Warto przypomnieć stanowisko I. Kanta, wedle którego naszym celem powinno być dążenie do zasługiwania na szczęście. Dla autora artykułu szczęście jest tylko kwestią pewnej techniki życiowej (tak się akurat składa, że pewne czyny wzbudzaja nasze niezadowolenie), jest niczym wypiek, który może się udać (lub nie) jeżeli zastosuje się (lub nie) pewne składniki w odpowiedniej ilości i kolejności. By jeszcze skorzystać z tej piekarniczej analogii: szczęście to wypiek uzyskany nie po prostu z pewnych skladnikow, ale ze składników legalnie nabytych. Ciasto upieczone ze skladników kupionych i ciasto wypieczone z takich samych skladników ukradzionych smakować bedzie tak samo, ale wielka jest między nimi różnica, nieuchwytna atoli za pomocą pojęć, jakimi posługuje się autor artykułu. A więc: powinniśmy nie tyle wypiekać ciasto, co wypiekać ciasto z legalnie kupionych składników, nawet jeżeli te dwa nie różnią się smakiem. Tylko w tym drugim przypadku zasługujemy na jego smak.        

  2. O, Elaps…   …Bo Ty oczywiście twierdzisz, że istnieje jakiś właściciel tych składników, od którego albo można je nabyć legalnie albo ukraść…

    Rzeczywistość jednak wygląda tak, że owe składniki po prostu są na świecie, a ich istnienie można różnie interpretować lub wcale nie interpretować.

    Opowieść o tym, że one należą do jakiegoś właściciela, że ten właściciel oczekuje, by mu płacić za te składniki – to tylko jedna z wielu możliwych interpretacji naszych wewnętrznych zmagań.

    1. Sądzę, że nie zrozumiała Pani użytego przeze mnie porównania. Jest właściciel środków spożywczych (sprzedawca), ale nie chodzi o to, że analogicznie jest jakiś właściciel w domenie przedmiotów, którymi interesuje się etyka. Chodzi o to, że moralność polega na pewnym sposobie zdobycia pewnych rzeczy, a nie na ich zdobyciu po prostu. 

      1. Można również przyjąć, że zrozumiałam dobrze, ale metafora była "zła".

        Niech jednak będzie, biorę "winę" na siebie, źle zrozumiałam.

        Jednak Twoje objaśnienie niczego nie wyjaśnia w sprawie, w której ja stawiam swój "zarzut", Twoja teza nadal opiera sie na arbitralności.

  3. TROCHE TO TAKIE CUKIERKOWE CO PAN PISZE AUTORZE – MOZNA BYC MORDECA I BYC SZCZESLIWY — PAMIETAM TAKA WYPOWIEC FASZYSTY ZE ON ZAZNAŁ TYLE PRZJEMNOSCI /NIEWIM JAKICH / CO INNI PRZEZ KILKADZIESIAT ZYC – Z ŁATWOSCIA MOZE ZREZYGNOWAC NAWET Z KOCOWKI SWEGO ZYCIA /STAROSC / ORAZ TEORETYCZNEGO ZYCIA PO SMIERCI -ja mu uwierzyłem — poznałemkilkustu mordecow w zyciu – / nie zabujcow – przypadek w afekcie i tym podobne /oni niemieli zadnych wyrzutow sumienia – nie byli sadystami – ludzie dla nich to przeszkody badz ułatwienia przyjemnosci — da sie zyc —sa takie miejca gdzie mozna spotkac ich – i sie otwoza prze toba — /nalezy dobrze udawac jednego znich – wtedy sie niekrepuja i chetnie mozna ich wciagnac w debaty filozoficzne –BARDZO BY BYŁE ZLE DLA OSZUSTA KTORY ZOSTAŁBY WYKRYTY —SA OKRESY W HISTORII I PEWNE MIEJSCA ZE BYC MOZE TACY LUDZIE PRZEWAZAJA WIEC SA WIEKSZOSCIA WIEC SA NORMA —

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *