Wrocławskie wydawnictwo Nortom wydało w 2002 roku „Myśli nowoczesnego Polaka” Romana Dmowskiego – idola polskich narodowców, przekonanych, że myśl tego człowieka, znakomicie odpowiada sytuacji i potrzebom obecnym, mimo wszelkich sygnałom, iż nie odpowiada im w najmniejszym nawet stopniu. Dmowski reprezentował wszystkie uproszczenia intelektualne swych czasów i reagował na potrzeby swych czasów bezpardonowej walki nacjonalistycznie nastawionych narodów, którą Polski naród przed 100 laty przegrywał, a która już dziś się nie toczy, przynajmniej nie w Europie. Demografia i ksenofobia przestają być dziś bowiem funckją polityczną państw. Dmowski zaczyna „Myśli…” od ataku na uniwersalistycznych humanistów:
„…Nierzadko spotykamy się ze zdaniem że nowoczesny Polak powinien jak najmniej być Polakiem. Jedni powiadają że w dzisiejszym wieku praktycznym trzeba myśleć o sobie nie o Polsce, u innych Polska zaś ustępuje miejsca – ludzkości. Tej książki nie piszę ani dla jednych, ani dla drugich…Piszę nie dla tych, których dla polskości trzeba pozyskiwać dopiero, ale dla tych, co głęboko czują swą łączność z
narodem…”. (s. 17-18)
a tu Dmowski na wesoło 🙂
Dmowski uważał, że obok sfery życia osobistego, indywidualnego zna „zbiorowe życie narodu, którego jest cząstką”. „Jestem Polakiem – więc mam obowiązki polskie” – stwierdza. Choć uznaje, że każdy naród ma obowiązki względem innych narodów, względem ludzkości. Nie oznacza to jednak współpracy, lecz walkę z innymi narodami: „…patriotyzm – to nie system filozoficzny, który ludzie równego poziomu umysłowego i moralnego przyjmują lub odrzucają: to stosunek moralny jednostki do społeczeństwa: uznanie go jest koniecznością na pewnym stopniu rozwoju moralnego, a odrzucenie świadczy o moralnej niedojrzałości lub upadku…” (s. 19).
Dmowski pisze to w kontekście przegrywania walki kulturowej Polaków, zbyt jego zdaniem łagodnych i zbytnio skupionych na prywacie, z zaborcami. Stąd apeluje o „siłę moralną”, którą rozumie jako ambicję, co przypomina nieco hitlerowski „Triumf woli”. Narzeka Dmowski na łzawy i sentymentalny polski pseudopatriotyzm („…nie umieją wybrnąć poza Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego!…” s. 28), i brak
umiejętności praktycznej polityki (s. 21), podobnej pruskiej (choć uważa, że Prusy także zepsuły ducha Niemiec, co się źle skończy i w sumie miał rację, tj. w I wojnie światowej Niemcy przegrały, ale czy przegrały przez ducha pruskiego czy z przyczyn obiektywnych?).
„…terytorium narodowe nigdy nie posiada stałych granic, nakreślonych od początku przez Opatrzność, ale zależy od wewnętrznej prężności narodu, od jego zdolności do ekspansji…” (s. 24). Brak tej zdolności i mesjanizm polski uważa Dmowski za efekt konfliktu woli Polaków z bolesną rzeczywistością zaborów, oraz wpływowi Żydów, i ich teorii o narodzie wybranym. Nawołuje więc do militaryzacji patriotyzmu:
„…musimy robić sobie z patriotyzmu religię, a każda religia musi mieć swoje księgi święte…
Dmowski dostrzega modernizację polskiego społeczeństwa, i uważa to za zmianę pozytywną. Narzeka, że nie ma polskiego charakteru narodowego, bo za Polaka uważa się szlachcica (s. 30). Wini też Żydów:
„…Żydzi. Tylko dzięki im,przy ich pomocy szlachta zdolna była zrujnować zupełnie miasta, pozbyć się w nich
współzawodnika politycznego i zapewnić sobie do końca wyłącznie, niepodzielne w
Rzeczypospolitej rządy. W tym istnienie licznej ludności żydowskiej, nie poczuwającej się do
żadnej wspólności z narodem, stąd pozbawionych wszelkich aspiracyj politycznych, a dążącej
jedynie do materialnego wyzyskania kraju i jego ludności, leżało najważniejsze w końcu źródło
oryginalności stosunków Polski historycznej. Dzięki Żydom Polska została narodem
szlacheckim do połowy XIX stulecia, a nawet dłużej, bo jest nim dziś jeszcze w pewnej
mierze; gdyby nie oni, pełniąca opanowane przez nich funkcje społeczne część ludności
polskiej byłaby się zorganizowała…” (s. 31).
Jak Marx, uznaje Dmowski, że warunki życia wpływają na zmianę charakteru narodowego:
„…Im społeczeństwo więcej posunięte jest w rozwoju, im więcej jest społeczeństwem, tym mniej jednostka w
stosunku do innych członków społeczeństwa jest, czym chce być, a tym więcej, czym być
musi. Nie trzeba się tym martwić, bo ten przymus społeczny prowadzi do poddania
szablonowi bardziej powierzchownych sfer życia duchowego jednostki, nie naruszając
głębszej istoty ducha, i tam, gdzie jest ona silna, ułatwia tylko rozwój jej indywidualnej
odrębności na wyższych szczeblach. Anglicy np. są społeczeństwem, w którym przymus
społeczny, a stąd sformalizowanie zewnętrznej strony życia jest najsilniejsze, a jednocześnie
nigdzie nie spotykamy tak silnych jak w Anglii indywidualności duchowych…” (s.33)
Już John Stuart Mill w 1859 roku narzekał na panującą w Wielkiej Brytanii tyranię opinii (mimo sporej wolności stricte politycznej), która
wcale nie sprzyjała kształtowaniu się silnych „indywidualności duchowych”, lecz ślepemu, dychawicznemu konformizmowi. Mill był ekspertem
własnie od kwestii wolności jednostki, można mu więc wierzyć bardziej niż Dmowskiemu. Republikańska i antyliberalna postawa Dmowskiego ma
więcej wspólnego z jakobinizmem czasów Rewolucji Francuskiej. Jakobini błędnie zakładali, że mądrze pomyślany sztywny i autorytarny ustrój,
nie zdławi wolności, bo jest nowoczesny. Jak wiadomo zdławił (na krótko 1793-1794), i tak samo było z dmowskopodobnymi konstrukcjami w
innych krajach. Dmowski powołuje się na Anglię, a nie na Francję, by uniknąć konotacji z systemami „bezbożnymi”, gdyż jakobini są błędnie
zresztą postrzegani jako niewierzący w Boga, oraz z uwagi na angielskie (wiktoriańska religijna Brytania) sukcesy kolonialne w XIX wieku,
choć – czego nie dodaje – zapłacili za to utratą wpływu na Europę.
„…W społeczeństwie szlacheckim w Polsce wzajemne uzależnienie jednostek było niesłychanie słabe, tak słabe, że nie było to w całym tego
słowa znaczeniu społeczeństwo…”
– Dmowski dokonuje tu porównania nowoczesnej Wielkiej Brytanii z anachronicznym feudalizmem sarmackim, i zauważa obywatelskość brytyjską,
która spaja mieszkańców. I słusznie, lecz Dmowski absolutyzuje tą zasadę, i podobnie jak Mussonilni czy Gentile wywodzi z tego błędny,
totalitarny wniosek, że im bardziej ludność jest zgrana ze sobą, tym nowocześniejsze i silniejsze jest państwo. Faszyzm udowodnił swym
istnieniem, że zorganizowanie całego życia wokół spraw narodowych skutkuje niedostatkiem nowoczesności wobec stłumienia wolnej myśli (jako
antynarodowej), bez swobodnej dyskusji, także tej krytycznej wobec własnego narodu (zresztą Dmowski też krytykuje Polskość obecną,
przyszłościowo postulując krytykowania tej upragnionej narodowej polskości).
„…Przecież ten szlachcic polski z ostatnich czasów Rzeczypospolitej i z okresu
porozbiorowego, przy całej swej bujnej indywidualności, był dzieckiem, istotą bez charakteru
Cudzoziemiec, zajmujący się z daleka losami Polski a nie znający nas bliżej, musi nas
sobie wyobrażać jako naród twardy, żyjący ciągłą troską o byt, naród, dla którego walka stała
się żywiołem. Tymczasem my jesteśmy w istocie jednym z najmiększych, najłagodniejszych
narodów w Europie, najbardziej skłonnym do życia bez troski, nie tylko marzącym o
„spoczynku na łonie wolnej ojczyzny”, ale spoczywającym bez ceremonii na łonie zakutej w
kajdany, narodem mającym głęboki wstręt do walki, chętnie załatwiającym się z wrogami…
„czapką, papką i solą”.Pochodzi to stąd, że podstawą naszego charakteru jest bierność. Pozyskiwała nam
ona już nieraz miano „narodu kobiecego” a występowała dotychczas jako ogólna i stała wada
nasza oraz zdawała się nieodłączną od naszego typu rasowego. W ostatnich wszakże
czasach coraz więcej mamy sposobności przekonywać się, że nie jest ona ani tak stałą, ani
tak nieodłączną od polskiego typu rasowego, że raczej jest ona wytworem historycznego typu
naszych stosunków społecznych…” (s. 37).
To wszytsko zblizone jest do prawdy, lecz nie można zapominać, że USA, Australia, Kanada czy Rosja to ojczyzny ludzi żyjących na uboczu, a
mimo to aktywnych życiowo. Raczej łatwe ziemiańskie bogactwo rozleniwiło sarmatów, a nie sam fakt oddalenia od potrzeb ogółu społeczeństwa.
Dmowski znów nagina rzeczywistość do swych wyobrażeń, podbnie jak robił to Reagan, gdy chciał udowodnić stuprocentową rację wnisoku, iż
państwo-minimum, zawsze jest lepsze od wielkiego. Dmowski, piszący przed faszyzmem i stalinizmem uważa wręcz odwrotnie. Obaj nie mają
racji. Wbrew wizji Reagana, Rosja carów była państwem-minimum i domem niewoli, Japonia jest rozbudowana administracyjnie i łagodna dla
obywateli. Wbrew wizji Dmowksiego, USA jest bardziej regionalne, niż centralistyczna wiktoriańska Brytania, a mimo to indywidualności
bywają tam silniejsze.
„…Chłop we wszystkich krajach, zwłaszcza tam, gdzie niedawno została zniesiona
pańszczyzna, odznacza się biernością duchową, ciężkością, brakiem przedsiębiorczości…” (s.38)
Dmowki był jednym z pierwszych autorów, narzekających na polską mentalność chłopa pańszczyznianego i tu wypada się z nim zgodzić.
„…System świadomej demoralizacji młodszego pokolenia, wynikający z filozofii biernego
bezwzględnie używania życia i rozpowszechniony zwłaszcza w sferach zamożnych,
szlacheckich i mieszczańskich, polega na cynicznym zachęcaniu synów do szukania na
każdym kroku niższych przyjemności bez poczuwania się do jakichkolwiek obowiązków
względem społeczeństwa…” (s. 39)
Nie ma żadnej korelacji między purytanizmem, a wzmożoną obywatelskością. Ateny były rozwiązłe i obywatelskie, podobnie Francja czasów
rewolucji. Szlacheckie szukanie przyjemności sprowadzało się raczej do pijaństwa – leku narodów sfrustrowanych seksualnie.
„…Mamy ogromnie dużo ludzi zdolnych, ale niesłychanie mało uzdatnionych, bardzo dużo „miłych w towarzystwie”, ale nadzwyczaj mało
umiejących postępować z ludźmi tam, gdzie interesy w grę wchodzą. Gdy jest posada ze stałą pensją i szablonowymi obowiązkami, zgłaszają się
na nią dziesiątki…” (s. 40)
Brak eksperckości jest problemem narodów młodych, to zawsze tak wygląda.
„…Chętnie np. złorzeczymy Niemcom za działalność Schulvereinu i usiłujemy
ustanowić zasadę, że bezprawiem z ich strony jest kulturalne podtrzymywanie grup
niemieckich poza granicami Niemiec. Robimy zaś to dlatego, że uznanie takiej działalności za
zdrowy przejaw poczucia narodowego u Niemców obowiązywałoby nas do robienia czegoś
podobnego na rzecz Polski, na to zaś nasza bierność nie pozwala…” (s. 41)
Dmowski posyuluje tu relatywizm wartości i mentalność Kalego, choć ma też trochę racji. Wówczas naśladowanie Niemców mogło przynieść wiele
pożytku, a zanadto absolutyzacji filozoficznej szkodziło. Dziś jednak te nauki nie przystają do anty-najconalistycznie zorientowanych
Niemiec czy UE. Na co nam dziś takie nauki?
„…Polacy z innych dzielnic, spotykając się z Poznańczykami, przykro bywają nieraz
dotknięci ich poglądami na życie, ich odmiennymi wprost zasadami etycznymi, razi ich suchy
realizm, twardość i nawet w pewnej mierze nielitościwość w pojmowaniu spraw życia.
Tłumaczą to sobie zazwyczaj krótko, uważając wszystko za skutek zniemczenia, gdy
tymczasem obok pewnego, znacznego, co prawda, wpływu kultury niemieckiej działała tu o
wiele silniej zmiana typu życia, konieczność przystosowania się do warunków nieustannej
walki…” (s. 42).
Dmowski uważa, że zaborcy naciskając na Polaków wyświadczyli im przysługę, zmusili do oporu, a więc do aktywności, wcześniej Poslka zdawała
się na Żydów w sprawach finansowych, a w polityce na Litwinów. Kościół unicki, to kolejna fikcja: „… Stworzyliśmy Unię kościelną, czyli
fikcyjny katolicyzm, tam, gdzie jedynie utwierdzenie istotnego katolicyzmu mogło nasz wpływ utrwalić…”.
Czy aktywność oporu, jest aktywnością obywatelską? Moim zdaniem nie. Tej ostatniej nadal nam brakuje. Zaborcy nas wkurzyli, ale nie
obudzili. Walka nie zawsze jest inspiracją, zwykle sprowadza się do uproszonych wizji.
„…Gdybyśmy nie byli narodem biernym i leniwym, gdybyśmy byli dostatecznie
uobywatelnieni i umieli działać na każdym kroku dla ojczyzny, dla interesu narodowego, wtedy
byśmy rozumieli, że dla naszej przyszłości narodowej w stosunku do Rusinów jest potrzebna
jedna z dwóch rzeczy:
1) albo żeby zostali oni wszyscy lub część ich, o ile to jest możliwe, Polakami,
2) albo żeby zostali samoistnym, silnym narodem ruskim, zdolnym bronić swej
samodzielności nie tylko wobec nas, ale i wobec Moskali…” (s. 48)
Dmowski, przejawia tu brak wiedzy historycznej, bowiem dokładnie o to drugie chodziło z kozakami w Polsce szalcheckiej. Krytykuje on, choć
receptę ma taką samą.
„…Jest u nas, zwłaszcza w Warszawie, ogromnie liczna sfera ludzi, których nie można
nazwać socjalistami, bo ani nie zajmuje ich szczególnie kwestia proletariatu robotniczego, ani
nie przyswoili sobie doktryny kolektywistycznej. Pod każdym jednak innym względem,
zwłaszcza w pojmowaniu kwestyj narodowych, ludzie ci idą za socjalistami, nie widząc w
starciach narodowych walki o wyższe, ogólniejsze interesy, ale dowody jedynie reakcyjności,
zdziczenia, zboczeń moralnych itd. U socjalistów pogląd ten ma inne źródła: oni pragną
skierować całą uwagę społeczeństwa na walkę klas, więc wmawiają w nie, że wszelkie inne
walki, inne antagonizmy nie mają sensu, że są niemoralne, że istnieją chwilowo tylko, póki
ludzkość nie przejrzy na oczy, nie zrozumie, że była oszukiwana przez tych, którzy wysuwając
sztucznie antagonizmy narodowe, tym sposobem starali się ukryć przed nią kwestię
społeczną. Te sfery inteligencji, o których mówimy, nie mają tego celu, ale pogląd powyższy
przyjmują dlatego, że dogadza on ich bierności, że pozwala im bezczynnie z boku patrzeć na
walkę z punktu widzenia ich etyki wstrętną i czekać, aż się ludzie umoralnią i pozwolą
zapanować „sprawiedliwości”.
Pomijając Żydów i będące pod ich wpływem sfery, u których źródło „humanitaryzmu”
leży w braku łączności z narodem polskim i przywiązania do jego interesów, powyższe
poglądy najbardziej są rozpowszechnione wśród inteligencji zdeklasowanej, od której się dziś
jeszcze roi Królestwo i która, odznaczając się doskonałym lenistwem ducha i brakiem
przedsiębiorczości w urządzaniu sobie życia osobistego, te same wady wykazuje w
traktowaniu spraw narodowych…” (s. 49)
Ten sam mit rzekomej lewicowości Żydów, głosili Hitler i Mussolini. Jest błędny, ponieważ nie brak w historii Żydów ultraprawicowych jak
Benjamin Disraeli w UK, którzy utożamiali chrześcijaństwo z judaizmem, a własny lud wybrany, z ludem wybranym w szerszym znaczeniu. To
raczej uprzedzenia narodowców, gnały Żydów do partii anty-nacjonalistycznych. Co do sporów narodowych i ich nieprawdziwości; to wspomniani
kosmopolici nie mieli racji, nie dostrzegając ich, lecz trudno ich krytykować za nadzieję ich wygaśnięcia. W tej chwili mamy UE i te
wrogości żyją, już tylko w umysłach narodowców.
„…Każde społeczeństwo ma pewną ilość swoich intelektualistów i estetów, a liczba ich
zwłaszcza rośnie wśród narodów bogatych, po stuleciach pracy cywilizacyjnej, po okresie
politycznych powodzeń. Na gruncie wyrafinowania duchowego, przesytu dobrami
materialnymi, wobec braku niebezpieczeństw zagrażających bytowi społeczeństwa, w
naturach bierniejszych, postawionych w warunki, zwalniające je od potrzeby walczenia o
cokolwiek, zjawia się dążność do uczynienia treści życia z poszukiwania a raczej upajania się
prawdą lub pięknem, u przedstawicieli zaś etyzmu – dobrem. W społeczeństwach, tracących
zdolność do czynu upodobania te szybko się rozrastają i przyśpieszają proces rozkładu –
dość powołać się na dobę upadku w dziejach Grecji i Rzymu, później na przykład Włoch w
epoce odrodzenia, gdzie upadkowi potęgi na zewnątrz towarzyszyły na wewnątrz objawy
wyrafinowania duchowego które dziś nazywamy intelektualizmem i estetyzmem…”
To samo o estetach pisał Mussolini, który narzekał, że Włosi boją się wojny, by nie uległ zniszczeniu obraz Giotta. Jest to chyba dobry
powód, by nie iść na wojnę. Co innego gdy ktoś nas faktycznie napada. Dmowski wydaje się jednak głosić mobilizację, dla samej mobilizacji.
Ma bowiem manię aktywności jako wartości samej w sobie. Moim zdaniem ma on po prostu mentalność kalwińską, gdzie to co robisz i zrobisz
jest potwierdzeniem łaski boskiej, stąd lubi on USA, UK i etos pracy a la Benjamin Franklin, choć człowiek tego umysłu powinien sobie
zdawac sprawę, że są to tylko konstrunty kulturowe. Franklin sam je wymyślał, Dmowski, bezrefleksyjnie kopiuje.
Dmowski wierzy, że Poslacy są młodym narodem, więc dopiero w przyszłości będzie miał swoje 5 minut (s.56). Już wiemy, że nie miał, co być
może tłumaczy, czemu polscy narodowcy wciąż Dmoskiego czytają – czekają na Mesjasza, reszta Polaków już wie, że nie przyjdzie.
„…Stara i oklepana prawda, że bezczynność jest głównym źródłem demoralizacji, stosuje
się nie tylko do ludzi pojedynczych, ale i do narodów. W pospolitym znaczeniu mówi ona, iż
życie czynne jest najlepszym zabezpieczeniem zdrowia duchowego, głębsze jednak wejrzenie
w rzecz każe ją jeszcze uzupełnić: zdrowie duchowe człowieka wymaga zakresu życia
czynnego, zużytkowującego jego najgłówniejsze zdolności i dającego ujście jego
najwydatniejszym skłonnościom…” (s.58)
Oklepane prawdy zazwyczaj są fałszywe. owszem feudalna Polska była pasywna społecznie, ale to nie dlatego została rozebrana, lecz dlaetgo,
ze tak podobało się trzem dworom.
„…Przykłady potwierdzające, przynajmniej w pewnej mierze słuszność powyższego,
same się oczom naszym nasuwają. Jeżeli np. naród angielski stoi dziś niewątpliwie wyżej pod
względem moralnym od francuskiego, jeżeli charakter przeciętnego Anglika współczesnego
jest bez porównania tęższy niż przeciętnego Francuza, jeżeli całe życie duchowe angielskie
przedstawia najzdrowszy bodaj typ w Europie, gdy francuskie obok świetnych przejawów
wytwarza miazmaty, zakażające świat cały, to najgłówniejszą bodaj przyczyną tego jest fakt,
że naród angielski, postępując cywilizacyjnie i rozszerzając zasób swych sił duchowych,
jednocześnie szybko rozszerzał sobie pole czynu, dzięki rozpostarciu panowania angielskiego
na olbrzymie obszary zamorskie, dzięki niesłychanej ekspansji brytyjskiej rasy i objęciu
wszystkich części świata sferą interesów angielskich, podczas gdy energia imponującej
zdolnościami swymi rasy francuskiej w coraz ciaśniejszym obraca się kole…odwraca się od sfery czynu ku kontemplacji,
ku szukaniu nowości w biernym używaniu życia (s. 59).
Trudno powiedzieć jaką myśl i politykę, ma tu Dmowski na myśli. Jeśli w 1759 i 1815 roku Brytyjczycy pokonali Francuzów i stali się
najpotężniejszym narodem kolonialnym, to z pewnością wytworzyło to nieco demoralizującej frustracji u pokonanych, ale też i nieuzasadnionej
mesjanistycznej dumy u zwycięzców. Wynik wojny jest w dużej mierze przypadkiem, potem dopiero zwycięzcy „piszą historię”, czyli dorabiają
do tego ideologię. Darwinista społeczny jakim jest Dmowski, nie dostrzega drugiej strony problemu.
„…budujmy nową Polskę za morzami, twórzmy z tego wszystkiego jedną, wielką, nowoczesną ideę narodową – a siły nasze zaczną rosnąć jak
nigdy przedtem. Bo wtedy przeciętne zdolności nie będą spały, społeczeństwo nie będzie myślało nad wynalezieniem nowych sposobów zabijania
czasu obok już ustalonych, jak czcze gadulstwo, karciarstwo itp…” (s. 64)
Budować? Z czego? Mały naród, który chce być wielki, krzywdzi siebie bardziej niż innych.
„…Idea narodowa w ścisłym tego słowa znaczeniu i ruchy narodowe są, jak wiemy,
zjawiskiem bardzo świeżym w dziejach Europy. Interes narodu nie tak dawno zjawia się w
polityce na miejsce interesu dynastii, hierarchii świeckiej lub duchowej itd. Jest to skutkiem
nieuchronnym demokratyzacji ustroju politycznego i demokratyzacji kultury, czyli rozszerzenia
jej na wszystkie warstwy społeczeństwa. W miarę jak źródło organizacji prawno-państwowej
przenosi się od panującego do narodu, rządzącego się przez swych przedstawicieli, w miarę
jak pod wpływem postępu oświaty wszyscy członkowie społeczeństwa stają się uczestnikami
kulturalno-narodowego życia, jak pod wpływem postępu ekonomiczno-społecznego wzmacnia
się spójność i wzajemne uzależnienie od siebie warstw i jednostek, składających się na naród,
cały interes publiczny ześrodkowuje się na narodzie, na tej samoistnej organizacji społecznej,
będącej źródłem instytucji politycznych i cywilizacyjnych, twórcą form życia, od których zależy
materialny i moralny dobrobyt jednostki. Stąd patriotyzm, na który dawniej składało się z
jednej strony na półfizjologiczne przywiązanie do ziemi, do dawnych warunków
przyrodzonych, z drugiej zaś wierność królowi i przywiązanie do danej organizacji
państwowej, w swej formie nowoczesnej coraz bardziej staje się wyłącznym przywiązaniem
do swego społeczeństwa, do jego kultury, do jego ducha, do jego tradycji, zespoleniem się z
jego interesami, bez względu na jedność lub rozdział polityczny, a nawet na terytorium.
Ten nowoczesny patriotyzm, a raczej nacjonalizm w szlachetniejszym tego słowa
znaczeniu, najdalej jest posunięty w rozwoju tam, gdzie najstarszy jest samorząd polityczny
społeczeństwa, mianowicie w Anglii. Podstawą jego – przywiązanie do angielskiego języka,
zwyczajów, tradycji do instytucji angielskich i przejawów angielskiego ducha, wyrazem zaś
głównym obrona interesów angielskich zawsze i wszędzie oraz noszenie ze sobą Anglii po
całym świecie…” (s. 65)
To, że historia nam sprzyja jest zwykle bardzo szkodliwym przekonaniem. Modernizacja jest efektem nie przebudzenia narodowego, lecz
odwrotnie. Najpierw kapitalizm i oświecenie, potem dopiero nowoczesny szowinizm, zastępujący stare partykularne szowonizmy. Najpierw idee i
wynalazki geniuszy, potem rojenia niedowartościowanych przeciętniaków, którzy sami niewiele znacząc, chcą się rozpuścić w wyimaginowanych
cnotach narodu.
„…Wielu z nich nawet nazywa się patriotami, uważając, iż do tego wystarczy odczuwać ucisk i być wrogiem niewoli.
Zbyt słabo związani ze społeczeństwem, nie dość rozwinięci moralnie, żeby interes publiczny,
interes społeczeństwa, do którego należą, za swój uznać i bronić go jak swego, a
dostatecznie rozwinięci umysłowo, żeby zrozumieć brzydotę niespołecznego egoizmu, ratują
się w ten sposób, iż zamiast bliskiego, konkretnego społeczeństwa stawiają sobie na ołtarzu
oderwaną ludzkość i jej niepochwytnymi prawami i interesami, zamiast realnej wartości –
fikcję, która nic w życiu nie zawadza, bo do niczego nie obowiązuje, a daje ładne ramy
zwykłemu, przyzwoicie egoistycznemu obrazowi życia. Dla tych kosmopolitów rozmaitego
typu, rozmaicie nazywanych, nacjonalizm jest kierunkiem wstrętnym. Ich instynkt
samozachowawczy, nie mający nic wspólnego z instynktem samozachowawczym narodu,
buntuje się przeciwko kierunkowi, który nakazuje obowiązki względem żywego organizmu nie
zaś abstrakcji. Istota żywa, mówiąc trywialnie, potrzebuje jeść, podczas gdy abstrakcji etyczny
kult wystarczy, ostatnia więc taniej kosztuje…” (s. 70).
Najzabawniejsze, że to właśnie naród, a nie ludzkość jest abstrakcjią. Ludzkość łączą ludzkie cechy. Naród? Sam Dmowski już był poza jego
obrębem z jego kalwińskim, niepolskim etosem aktywności, brytyjskim darwinizmem społecznym itd. Jest typowym człowiekiem, ale przecież nie
typowym Polakiem. Chce zrealizować utopię przemiany ludzkiej duszy, jest inżynierem społecznym.
Ciekawe jest podejście Dmowskiego do liberalizmu, który uważa za konkurencyjną wobec nacjonalizmu ideologię modernizacyjną:
„…w Anglii i Stanach Zjednoczonych,
życie polityczne opiera się na antagonizmie dwóch tylko stronnictw – tu konserwatywnego i
liberalnego, tam republikańskiego i demokratycznego. Jakkolwiek ten antagonizm stronnictw
w obu krajach wytworzył się na gruncie spraw drugorzędnych i przez pewien czas nosił
charakter całkiem specyficzny, to jednak drogą stopniowej ewolucji zamienił się on już w
znacznej mierze w antagonizm między liberalizmem a nacjonalizmem, czyli, jak tam mówią,
imperializmem. Zwłaszcza można to powiedzieć o stronnictwach Anglii, tego kraju, który
wytworzył samoistne normy życia politycznego, przejęte dziś przez całą Europę. Postęp jej
polityczny polega na kolejnym przychodzeniu do władzy stronnictwa liberalnego i
konserwatywnego, które słuszniej byłoby nazwać narodowym, bo nie okazuje ono dziś wstrętu
do reform wewnętrznych i czasem idzie w nich nawet dalej od liberałów. Główna różnica
między tymi stronnictwami polega na tym, że liberałom idzie przede wszystkim o prawa
obywateli wobec Państwa, o to, by nie byli oni narażeni na wielkie ofiary dla państwa i
dalszych interesów narodowych, gdy konserwatyści bronią interesów państwa, rozwijają
politykę szerokich aspiracji narodowych kosztem dobrowolnych i przymusowych ofiar ze
strony obywateli. Dlatego właśnie Polityka zagraniczna gabinetów konserwatywnych w Anglii
odznaczała się zawsze siłą i konsekwencją, gdy przyjście do władzy stronnictwa liberalnego
sprowadzało w sprawach zagranicznych chwiejność i skłonność do ustępstw. Toteż, jeżeli
Anglia jest dziś krajem pierwszym pod względem swobód obywatelskich, jest to przede
wszystkim zasługą liberałów angielskich, którym nie bardzo przeszkadzali konserwatyści;
panowanie zaś swoje we wszystkich częściach świata i na wszystkich morzach, szeroką
kolonizację, liczne rynki zbytu i rozpowszechnienie języka angielskiego zawdzięcza ona
przede wszystkim konserwatystom, którym nie bardzo przeszkadzało stronnictwo liberalne…
Nawet w sferze idei z nowoczesnymi prądami demokratycznymi łączyło się do niedawna
zawsze stanowisko odporne względem szerszych aspiracyj narodowych, względem etyki,
biorącej za punkt wyjścia interes narodowy itd., i dopiero w ostatnich czasach zaczynają się
zaznaczać wśród demokracji silne prądy nacjonalistyczne, jeszcze niedostatecznie
uświadomione, nie uwolnione jeszcze częstokroć od mącących je tradycyjnych sojuszów,
niemniej przeto zapowiadające szeroki wzrost w przyszłości. Na ogół wszakże pozostaje
dotychczas oczywistym fakt, że, podzieliwszy stronnictwa różnych krajów na dwie grupy –
narodową i liberalną, w pierwszej znajdujemy przede wszystkim stronnictwa konserwatywne,
w drugiej zaś – demokratyczne…” (s. 73)
Błednie utożsamia t Dmowski liberalizm z demokratyzmem, oraz bierze sukcey Anglii pochodzące z potęgi jej floty, i z brytyjskiego
mesjanizmu łączącego liberalnych (Mill, Gladstone) i konserwatywnych (Disraeli) wiktorian, za efekt narodowego konsensusu. Tymczasem silne
państwo, zwykle jest zadowolone, a to skutkuje pewną łączącą wszytskich dumą. Znów efekt bierze Dmowski za przyczynę. Zresztą nie docenia
on temperatury brytyjskich sporów konserwatywno-liberalnych w XVIII i XIX wieku.
„…Dzisiejsze państwo konstytucyjne, stanowiąc przejście od
absolutyzmu do demokracji, coraz bardziej staje się organizacją zarządu i obrony interesów
narodowych, ale dalekie jest jeszcze od równomiernego uwzględnienia interesów wszystkich
warstw i daje przewagę jednym nad drugimi….Najważniejszym faktem, na który tu musimy zwrócić uwagę, jest, że żywioły starsze
społecznie, na których opierają się stronnictwa zachowawcze, wychowane zostały w Europie
w szkole absolutyzmu, który drogą przymusu nauczył je przyznawać pierwsze miejsce
interesowi państwowemu, wytwarzając w tym kierunku nałóg, odbijający się po dziś dzień na
ich polityce. Z postępem czasu, nałóg ten, co prawda, słabnie, zwłaszcza że w miarę
demokratyzacji państwa warstwom tym coraz trudniej utożsamiać swój interes z państwowym:
nawet tak do niedawna karny państwowy żywioł, jak agrariusze pruscy, czynią dziś swe
stanowisko wobec państwa zależnym od zaspokojenia ich żądań, podyktowanych przez
interes klasowy…” (s. 76)
„Gdy konserwatyzm polski, który swego czasu wezwał obcej pomocy przeciw własnemu
państwu – w imię wolności szlacheckiej, w imię politycznego liberalizmu, dziś, stanąwszy na
gruncie obcej państwowości, usiłuje zatrzeć w duszy narodu wszelki ślad polskiej idei
państwowej, a co za tym idzie i narodowej – bo fikcją jest, że naród zrośnięty z obcą
państwowością, może zachować coś więcej ponad odrębność plemienną – demokracja
nasza, uważając się od dawna za gałąź demokracji europejskiej, idąc śladami tamtej, walczy
z polską ideą narodowo-państwową w imię liberalizmu nowoczesnego. Jednocześnie w
szerokich sferach społeczeństwa przetrwała z czasów Rzeczypospolitej tradycja narodowej
abnegacji…” (s. 78).
Rzeczywiście Polska nie zlaiczyła lekcji absolutyzmu, i wpływa to z pewnością na niedocenianie państwa. Zabane jednak, że dzisiejsi polscy
narodowcy atakują polskie państwo, w imię Reaganizmu, a przeciw zaleceniom zwolennika silnego państwa – Dmowskiego.
„… Przyznam się, że mam wstręt do oskarżania Niemców i Moskali. Powiem więcej: jeżeli
się nie łudzę, to przestałem ich nawet nienawidzieć. Inna rzecz, że nie lubię Niemców, że
wstrętny lub śmieszny mi jest pod wielu względami ich samolubny typ życia, ich sposób
czucia i myślenia, że budzi we mnie częstokroć politowanie ich brutalna naiwność, ale z
drugiej strony mam ogromny szacunek dla ich energii, karności, zdolności organizacyjnych, a
przede wszystkim dla ich konsekwencji, która jest głównym przymiotem prawdziwie
dojrzałego, męskiego umysłu, a która u nas jest białym krukiem. Mam pogardę dla Moskali za
ich azjatycką skłonność niszczycielską, za tę bezceremonialność, z jaką tratują po niwach
wiekowej pracy cywilizacyjnej, za tę wschodnią nieodpowiedzialność przed własnym
sumieniem, która w każdej sprawie pozwala mieć dwa oblicza, ale czasem mi się zdaje, że
nawet oni mają więcej odwagi, gdy idzie o uznanie bolesnej prawdy i wyciągnięcie z niej
bezpośrednich wniosków…” (s. 81)
To może wyjaśniać, czemu narodowcy do dziś tak silnie atakują własny naród, i czemu wrogów szukają częściej w nim niż poza nim. Zazdroszczą
siły przebicia np. interesów Francji, nie biorąc poprawki na to, że gospodarka francuska jest 10 razy większa niż Polska, patrząc zaś na
niewielką różnicę populacyjną (1,6:1) i atakując polskich polityków jako nieskutecznych lub za mało skutecznych w wygryzaniu polskiej
części przy unijnym stole.
Dalej konwergencja (Dmowski byłby świetnym komisarzem UE) i odrobina antysemityzmu:
„…Organizm narodowy powinien dążyć do wchłaniania tylko tego, co może przyswoić i
obrócić na powiększenie wzrostu i siły zbiorowego ciała.
Takim żywiołem nie są Żydzi. Mają oni zbyt wyraźną, zbyt skrystalizowaną przez
dziesiątki wieków życia cywilizowanego indywidualność, ażeby dali się w większej liczbie
przyswoić tak młodemu jak nasz, formującemu dopiero swój charakter narodowi…Pewną, niewielką ilość żywiołu żydowskiego
musimy i możemy wchłonąć i przerobić bez wielkiej szkody dla siebie, zwłaszcza że biorąc niewielką ilość, wybierzemy z
niego to, co się silniej do nas garnie, co jest nam najbliższe, do nas najpodobniejsze. Tam,
gdzie przyswajanie żywiołu żydowskiego odbywało się w większej liczbie i nie pod wpływem
wyboru, społeczeństwa europejskie odczuwają dziś boleśnie skutki tego. Coraz częściej np.
wśród Hiszpanów słyszy się dziś opinię, że ich indolencja narodowa i słaba organizacja życia
publicznego ma swe źródło w silnej domieszce elementu żydowskiego, który w czasie
strasznych prześladowań Żydów, mając do wyboru między śmiercią a chrztem, przyjmował
był ostatni…” (s. 84).
Dmowski jest antysemitą tylko w tym sensie, że niemal całkowicie wątpi w możliwość bycia Żyda dobrym polskim obywatelem, nie można mu
jednak zarzucić spoglądania na Żydów z góry, jeśli już to raczej z dołu. Hiszpanie, być moze ulegli pewnej judeizacji myślenia, lecz
większość swych Żydów wygnali w XV wieku, i trudno powiedzieć czego przyczyną jest słaba pozycja Hiszpanii w Europie w XIX.
Najprawdopodobniej nie zależała ona od żadnej polityki żydowskiej tego państwa, lecz raczej od utrzymania się ekstensywnego rolnictwa,
ciemnoty intelektualnej bronionej przez inkwizycję, cenzury państwowej, ataku Napoleona, który przyniósł tam niechęć do francuskiej
postępowości i utraty kolonii w latach 20 i 30 XIX wieku, przy niemożliwości przestawienia zwrotnicy gospodarczej. Rasa żydowska czy
mozarabska to najmniejszy problem XIX-wiecznej hiszpanii. Darwinizm społeczny (spenceryzm) obecny w myśli Dmowskiego, powoduje przecenianie
tego faktu.
Jak sam Dmowski pisze, celem jego książki było zapewnienie powrotu, a raczej: „wkroczenia na powrót na arenę dziejową” dla narodu
polskiego. Ceni on Brytyjczyków, lecz zapomnina o liberalnym rdzeniu ich kultury politycznej; wolności dyskusji. Mity narodowe mogą ją
łatwo stłumić, i zamiast mobilizować narody, pchać je ku samozadowoleniu i tak nienawistnej Dmowksiemu bierności. Nie da się ukryć, że
Dmoski słusznie polecął naśladować niektóre metody niemieckie, gdy silny i drapieżny nacjonalizm niemiecki zagrażał Polakom, lecz dziś,
gdy Polska zdążyła już po raz drugi powrócić na arenę dziejową (1918, 1989), te rady są już bardzo nieaktualne. Jedyny nacjonalizm jaki nam
dziś zagraża to nasz własny (może jeszcze rosyjski, ale Rosja już nie jest zaborcą), który powoduje, że zamiast słuchać krytyki naszych
poczynań jakby chciał Dmowski, nagradza się tych, którzy mówią nam to co każdy chce słyszeć, że jesteśmy wspaniali. Krytycy zaś są
piętnowani jako „Żydzi i kosmopolici”, choć Dmowski Żydów podziwiał (i przeceniał), i choć podpatrywanie innych narodów było rdzeniem jego
modernistycznego nacjonalizmu. Nie żyjemy już pod zaborami, lecz między internacjonalistyczną UE (do której należymy) i nacjonalistyczną
Rosją, stąd nauki Dmowskiego, choć – mimo wielu uproszczeń – niezłe, dziś na nic się nie zdadzą.
Rosja nam zagraża? naprawdę? Równie dobrze mogę powiedzieć, że zagrażają nam Niemcy i USA. Szczególnie to ostatnie.
Bardzo ekscentryczne stwierdzenie. USA i Niemcy to nasi sojusznicy, z którymi mamy dobre relacje. Z Niemcami i innymi krajami budujemy wspólny dom. Moim zdaniem zagrażają nam ludzie bezmyślni, napompowani ideologią, relatywizujący do bólu zjawiska polityczne, uważający, że bandyckie najeżdżanie naszych sąsiadów jest czymś super.
Tak, jaaaaaaaasne zagraża nam NATO, którego jesteśmy CZŁONKIEM….
Rosja nam nie zagraża. Sojusz ze Stanami Zjednoczonymi nam zagraża – dzięki niemu możemy się doczekać zamachów terrorystycznych. Sojusz z Rosją też opierałby się na takim zagrożeniu, ale nie dowiemy się, bo pewnie nigdy takiego sojuszu nie zawiążemy.
Co do NATO – jedyne co nam zagraża w związku z NATO, to ślepa wiara w to, że dostaniemy pomoc jak coś 🙂 Było to już niejednokrotnie poruszane w zachodnich mediach, chociaż te polskie są jeszcze względem nich mocno zacofane.
bzdura do kwadratu; tylko dzięki NATO Rosja nie odkraja od nas obecnie 500 tys rosyjsko i ukraińskojęzycznych obywateli RP.. Co znaczy bycie poza NATO pokazuje przykład Ukrainy, zaatakowanej przez Rosję Putina, bez ŻADNYCH prowokacji ze strony NATO.
dostaniemy pomoc. Sojusz nie przetrwał nigdy braku pomocy. W razie ataku konwencjonalnego zza Renu idą 2 dywizje US Army 1 dywizja British Army i 1 dywizja Bundeswehry. To są gwarancje a nie obietnice, a plany są gotowe. Rosjanie o tym wiedzą, więc nie zaczepiają NATO, lecz kraje poza NATO.
Dostaniemy pomoc tak jak kiedys. Nie widze zeby obecnie chociaz w najmniejszym stopniu Federacja Rosyjska nam zagrazala. Bardziej zagraza nam uspiony islamski element, ktory zreszta uspiony nie jest, poniewaz niedawno przypuscil wirtualny atak. Gwarancje moga istniec, sojusze moga istniec. Jednak jedyna i ostatecznie wiarygodna gwarancja bezpieczenstwa Polski, jest jej wlasna sila. Gospodarcza i militarna, te czynniki tworza jedyny bezpieczny grunt dla efektywnej polityki zagranicznej.