SEKS, SEKS i jeszcze więcej SEKSU!!!
Skoro przykułem już twoją uwagę Czytelniczko, Czytelniku tym z czym w „dyskursie medialnym” jawi się poliamoria (wielomiłość) zapraszam do lektury tekstu:
„Wielomiłość w faktach i mitach”
Coraz częściej pojawiają się dobre merytorycznie teksty poświęcone zjawisku wielomiłości (poliamorii). Lektura jednego z nich – „Wielomiłość”, autor: Tomasz Kozłowski [T.K.], „Fakty i mity” Nr 27 (748) 4-10 VII 2014r. – sprawiła mi ogromną radość i sprowokowała do napisania niniejszego tekstu. Dodatkowo miałem okazję dyskutować nad w/w tekstem w gronie przyjaciół i poza mile spędzonym czasem, jasnym stało się dla mnie, że kilka fragmentów tej publikacji wymaga rozwinięcia i uwypuklenia, bo niejednokrotnie pozostają one niezauważone, szczególnie wtedy, gdy w poliamorii dostrzega się głównie możliwość prowadzenia rozbudowanego życia seksualnego. Co w takim razie uznaję za niezwykle cenne w omawianym tekście? Poza zwróceniem uwagi na myśli Michela Foucaulta, zapiski z dzienników Marii Dąbrowskiej, czy wreszcie mniej znane fakty z dziejów i myśli chrześcijaństwa np. chrześcijański rytuał adelphopoiesis („rytuał ten sankcjonował i błogosławił związki osób tej samej płci” – za Autorem [T.K.]). Uznaję za takie, przede wszystkim trzy kwestie: opis tego czym jest poliamoria, pochylenie się nad zjawiskiem miłości, jak też bardzo udaną (moim zdaniem) próbę opisu osoby poliamorycznej.
Poliamoria
Cieszę się, bo omawiany tekst to kolejny rozsądny głos, mówiący na temat wielomiłości (poliamorii) i praktyki związków poliamorycznych, ale co ważne, również ich różnorodności. A to wszystko zamiast ignorancji, czy wreszcie projekcji własnych lęków wielu autor(ek)ów publikacji jakich nie szczędziła nam polska prasa choćby w ciągu ostatnich miesięcy.
Praktyki(!), bo niewątpliwie poliamorię (podobnie jak miłość, podobnie jak seks i wiele, wiele innych spraw w życiu) dużo lepiej a nie jednokrotnie i przyjemniej jest praktykować, niż o niej rozmawiać, pisać, czy rozprawiać. Cóż na to Autor [T.K.]? „Poliamoryści żyją w bardzo różny sposób. Są seksualni asceci, głęboko zaangażowani w miłość duchową. Są monogamiczne pary związane silną miłością ze swymi przyjaciółmi. Są związki wieloosobowe, w których wszyscy starają się być dla siebie partnerami i przyjaciółmi. Są hetero-, homo- i biseksualni” i dalej „Słowo poliamoria jest raczej „pojęciem parasolem”, scalającym w jedno różne style kochania (Kochania(!), a nie uprawiania seksu! – przypisek autora [GAB]) i odmienne formy miłości – od erotycznych, przez romantyczne, po platoniczne i przyjacielskie”. Trafne(!) i miło to czytać na łamach czasopisma – ukazującego fakty, a obalającego mity. Tym bardziej w obliczu publikacji “produkujących” właśnie mity na temat poliamorii i stroniących od faktów – ze smutkiem – praktycznie większości najbardziej poczytnych, polskich czasopism. Tym bardziej to smutne, że obserwuję zjawisko „patologizowania” poliamorii – w co angażowani są eksperci z zakresu psychologii, seksuologi, czy psychoterapii. To tym smutniejsze, że nie znający zagadnień związanych z tym rodzajem konseksualnej niemonogamii, czy wreszcie stroniący od aktualnych badań naukowych z tego zakresu.
“Łatwo pisać, łatwo mówić(!), a co z zazdrością?” – zapyta wielu. Poliamoria (wielomiłość) to swego rodzaju “szkoła”, ucząca nas nieustannej pracy nad sobą. „Szkoła”, w której jedną z bardziej wymagających „nauczycielek” jest zazdrość. Nie jest prawdą, że nie jest obecna w poliamorii. Zazdrość to duży, bardzo obszerny temat i tu cenne, praktyczne wskazówki daje nam Autor [T.K.] omawianego tekstu – „Pokochaj siebie, to na początek wejścia na drogę poliamorii”. Brzmi jak frazes? To nie frazes, to moim zdaniem ważne, niezależnie od formuły związku w jakim żyjemy (choćby pary). “Zrozum” – mówi ze stron tekstu T. Kozłowski, że „źródłem zazdrości zaś jest na ogól brak poczucia, że to, kim jestem, ma wartość samo w sobie”. Poczucie własnej wartości i przemożny lęk, a dalej choćby to czego doświadczają ofiary zazdrości, kiedy partner(ka) „zamyka innych w śmiertelnym uścisku, tak by nie mogli mu się wymknąć i odkryć, że inni są lepsi, fajniejsi czy bardziej atrakcyjni…” zazdrość jako spoiwo relacji (za Autorem [T.K.]), zatem strach jako spoiwo relacji, czy wreszcie zawiść czy nie ma innych “spoiw”? Czy muszę być w związku, czy też chcę być w związku miłości, przyjaźni? Oby za tym „chcę” nie stało „chcę, bo muszę”! [sic!]. Dlaczego nie pokierować tak swoim życiem, rozwojem, samodoskonaleniem, by za tym „chcę” stała choćby “zwykła – niezwykła” radość? Radość z tego, że „gościmy” kogoś w swoim sercu, życiu, że na taką „gościnę” pozwalamy innym. Szczera radość, a nie ta udawana przed tyranią strachu.
Miłość
Przyjaźń – niezwykle ważny termin w „słowniku miłości”, bowiem przez wielu (w tym przeze mnie) określana jest miłością, miłością przyjacielską. Przyjaźń często w przeciwieństwie do zakochania nie rodzi się w ciągu „kilku chwil”, bowiem wymaga od osób nią połączonych kilku fundamentalnych elementów. Trafnie wiele z nich wymienia Autor [T.K.] „…zaufanie, solidarność, współpraca, rozwój, empatia, filantropia, odpowiedzialność…” dalej zauważa, że nie ma przyjaźni „bez intymności i szczerego egzystencjalnego zaangażowania”. Wreszcie co dla wielu okazuje się trudne do zrozumienia – T. Kozłowski przypomina również o obecności erosa w przyjaźni (miłości przyjacielskiej). Wątpiącym pragnę przytoczyć fragment opracowania Joanny Sowy „Między erosem a arete. Przyjaźń w etyce Platona i Arystotelesa.” (ISBN 978-83-7525-295-8): „Wbrew rozpowszechnionemu przekonaniu nie jest natomiast prawdą, że Platońska przyjaźń nie jest możliwa bez erosa, pojmowanego jako namiętność o podłożu seksualnym”. Dalej zarówno J.Sowa, jak i T.Kozłowski zwracają uwagę na szersze znaczenie terminu „eros”, które nie ogranicza się jedynie do sfery seksualnej – za J. Sową „Najlepszy „filozoficzny” rodzaj przyjaźni nie jest natomiast możliwy bez erosa, który dla Platona jest uosobieniem filozofii – namiętnego pragnienia, kierującego duszę filozofa w świat prawdziwego bytu. Będąc wspólnym pragnieniem „filozofów z natury”, stanowi on tym samym siłę, która łączy ich więzami prawdziwej przyjaźni.”; za T. Kozłowskim „Nie ma jej (przyjaźni) także bez erosa – choć pożądanie może, ale nie musi, dotyczyć tu bardziej kwestii duchowych niż fizycznych.”
Skoro mowa o miłości, pragnę zwrócić uwagę czytelni(czek)ków na kolejną, niezwykle istotną kwestię związaną z miłością i jej doświadczaniem w życiu osób poliamorycznych, a jest nią za Autorem [T.K.] „troska o to, by nigdy nie zamknąć się na miłość, która potrafi pojawić się niespodziewanie i w formie, której nie dało się przewidzieć”. Dla części osób takie ujęcie tematu miłości może sugerować jej niestałość. Nic jednak bardziej błędnego! Bo dalej Autor [T.K.] rozwija swoją myśl tymi słowami – „Aby troska była szczera, (poliamoryści) starają się być odpowiedzialni i kochać w sposób stały”.
“Wierni, czy niewierni”? Poliamoria, czy nawet szerzej konsensualna niemonogamia – bywają synonimami „braku wierności”. Uważam to za niewłaściwe i szkodliwe przekłamanie. Bo czyż wierność nie jest choćby dotrzymywaniem umów? Czy wierność i wyłączność to jedno i to samo? Czy jest zdradą – brakiem wierności to jeśli dorosłe, świadome osoby (dobrowolnie!) umówią się na coś i to realizują? Ciekawie ta kwestia zostaje zasygnalizowana w tekście – za Autorem [T.K.] – „wierność to nie kwestia seksu, ale zaufania, szczerości czy codziennego, żmudnego pokonywania problemów”. Warto odpowiedzieć sobie na prozaiczne pytanie. Czy będzie zdradą to jeśli nasz partner, czy partnerka uprawia seks za naszą wiedzą i zgodą, ale nie zawodzi naszego zaufania, jest z nami szczer(a)y, nie pozostawi nas samych w chwili, gdy go/ją akurat bardzo potrzebujemy?
Osoba poliamoryczna.
Wiele osób opierając się na „definicjach”, próbach opisu tego terminu z prasowych publikacji utożsamia poliamorystkę, poliamorystę z osobą zainteresowaną tylko i wyłącznie przygodami seksualnymi, a maskującą to mniej lub bardziej udolnie za terminem “miłość”. Czy słusznie?! Bycie poliamorystą, poliamorystką jak trafnie zauważa Autor [T.K.] „nie oznacza poszukiwania erotycznych przygód”, co więcej często „uznaje, że przyjaźń jest fundamentalną wartością społeczną”. Przyjaźń? Tak, przyjaźń(!) – rozwinąłem tę myśl przy omawianiu miłości. Kolejnym cennym spostrzeżeniem jest zwrócenie uwagi na niezwykle istotną wartość „poliamorycznego nastawienia” – jakie cechuje osoby w ten sposób się opisujące, a to nic innego jak (za Autorem [T.K.]) „poczucie, że inny człowiek nie jest moją własnością”. Wbrew pozorom może być to dla wielu osób odkrywcze, tym bardziej, że nasz język obfituje w zaimki dzierżawcze np. „mój”, „moja” – będące często wyrazem naszej szczerej, nieegotycznej atencji dla osób, które darzymy głębokim miłosnym afektem. Czyje potrzeby w takim razie są ważne, ważniejsze – moje, czy osoby, którą darzymy miłością? Jak je pogodzić? Wreszcie pojawia się pytanie co znaczy – „kochać kogoś”? Autor [T.K.] zwraca uwagę czytelni(czki)ka na kilka istotnych elementów praktyki miłosnej w tym kontekście, w odniesieniu do naszych ukochanych – „Jego potrzeby – emocjonalne, intelektualne, estetyczne czy erotyczne – są tak samo ważne jak moje”. Czy to truizm? Nie sądzę, choćby dlatego, że to tak nieczęste w praktyce codziennego życia, związków, relacji. Choćby dlatego, że do wyjątków należą próby konstruktywnych rozmów i znajdowania konsensualnych rozwiązań dotyczących realizacji przez przez nas, czy też przez partner(ki)ów ich potrzeb. Za to zakazy, zagrożone rozstaniem, zerwaniem relacji raczej te należą do częstszej praktyki, codzienności – „jeśli to zrobisz to z nami koniec”.
Nie wymieniłem i nie omówiłem wszystkich kwestii, którymi zajął się Tomasz Kozłowski w swoim tekście, dlatego też zachęcam gorąco do lektury całego artykułu, który ukazał się na łamach „Faktów i mitów”, ja też zwrócenia uwagi na inne publikacje Tomasza Kozłowskiego, których lekturze oddaję się z prawdziwa przyjemnością.
autor: Grzegorz Andrzejczyk-Bruno, 16-07-2014 [korekta redakcyjna 17.12.2014]
Tekst przedrukowany za zgodą Autora z portalu Philianizm
Moje skromne przemyślenia skłaniają się ku temu, że wszyscy jesteśmy poliamoryczni. Konwenanse społeczne, narzucane człowiekowi od wieków, poprzez religie, spowodowały wtłoczenie go w model monogamiczny. Dalsze próby realizowania się w bliskich relacjach z więcej niż jedną osobą jednocześnie, musiały zejść do podziemia. Obecną b. częstą formą kontynuowania polizwiązków, jest instytucja „kochanki”/”kochanka”. Czymże innym są te relacje, jak nie spełnianiem się w wielozwiązkach. Oczywiście, bez pełnej transparentności, gdyż to skutkuje społecznym wykluczeniem, napiętnowaniem, etc. Oczywiście utworzono szereg teorii, które mają sankcjonować monogamię jako jedyny słuszny model życia. Chociażby przykazanie 6, 9 i 10 Dekalogu. Proszę zauważyć, że aż 3 przykazania są temu poświęcone. ; ))