Rozdział 11. Pejzaże niegościnnej powierzchni Kubery

Rozdział 11.

 

   Pejzaże niegościnnej powierzchni Kubery tańczyły przed ich oczami i zdumiewały uporem, z którym ewolucja naturalna podbija niegościnne dla siebie środowiska. Najbardziej niezwykłe były odczyty sond zawartych w organizmach roślinnych, stanowiące zresztą znaczącą większość spośród materiałów, jakie mieli do badania. Niekiedy nie widzieli po prostu nic, jeśli nie liczyć pulsującego, niewielkiego kręgu. Innym razem oczom ich jednak ukazywały się zupełnie abstrakcyjne, nierealne linie, mające w sobie jakąś syntetyczną aluzję do pobliskich elementów krajobrazu i zawartych w nim żywych elementów. Przypominało to malowidła naskalne z Ziemi, lub oszczędną kreskę Matissa, było bardziej sztuką, niż zjawiskiem, które mogliby nazwać „realistycznym”.

 

 

 

  • Nie sądziłem, że rośliny dokonują obserwacji otoczenia – zauważył w końcu Czandra, zniecierpliwiony milczeniem zamyślonej Gauri. – Nie mają przecież mózgów, ani układów nerwowych.
  • Ewolucja polega na wykorzystywaniu najbardziej chaotycznych mutacji – zauważył Słoneczny. – Wiele roślinnych pakietów genów zyskuje przewagę nad konkurencją sąsiadów zwiększając ilość zarodników, nie są w tym zresztą różne od zwierząt. Mimo to przecież mkną nad nimi niekiedy miliony, albo nawet setki milionów lat. Co jakiś czas zjawia się w wyniku mutacji wyższa, bardziej syntetyczna wrażliwość na otoczenie. Jeśli daje ona zwycięstwo nad bardziej gruboskórnymi wehikułami przetrwania replikatorów w tym samym gatunku, zostaje i rozwija się dalej. Na waszej planecie przykładów nieoczywistej dla was interakcji roślin z otoczeniem dostarcza oczywiście ich współpraca z bezkręgowcami. Kwiaty i pszczoły, małe organizmy służące za „żołądki” roślin mięsożernych etc. Oczywiście interakcja może powstawać zupełnie na ślepo, ale ukierunkowanie jej daje niektórym roślinom znaczącą przewagę. Oczywiście ewolucja nie snuje długoterminowych planów, posuwa się maleńkimi krokami, tym nie mniej każda utrwalona mutacja włącza się do tego spokojnego efektu, doprowadzając na przykład do powstania ludzi, oraz budowanych przez nich narzędzi i kultur. Spójrzcie na te linie. Jest to w dużej mierze mapa emocji otaczającej nieruchomego obserwatora biosfery. Daje ona informacja o zagrożeniach i pozytywnych kierunkach wiatrów, którym można powierzyć zarodniki. Podobnie jak tutaj, również na waszej planecie rośliny potrafią się bronić wydzielając do swoich organizmów trujące dla agresora substancje. Lecz to nie wszystko. Pojawia się również zachęcanie i zniechęcanie mentalne, czyli oddziaływanie na emocje otoczenia. Świetnym przykładem takiej agitacji są na Ziemi młode kręgowców, które w brutalny niekiedy sposób hipnotyzują swoich rodziców głosem, zapachem i gestami. Niektóre rośliny są w tym jeszcze lepsze, gdyż nadrabiają w ten sposób swój brak mobilności. Na Ziemi mogą wpływać na swoje otoczenie zapachem, barwą, kształtem, a także szumem swoich liści wypływającym również z kształtu. Dawni kapłani Jowisza wsłuchujący się w szum świętych dębów nie byli aż tak naiwni, jak wam się dzisiaj wydaje. Zwłaszcza, że przewidywanie zmian pogodowych jest dla roślin niezwykle istotne, zaś informacja o nich w kooperacyjnym lesie może wspomóc bliżej spokrewnionych krewnych osobnika rosnącego wyżej, lub na obrzeżu.
  • Nie znamy nawet własnej biosfery, a badamy tą – zmartwiła się zawstydzona Gauri.
  • Zawsze lubiłem las koło Wiednia – ucieszył się Ludwik, – po XII symfonii na temat materii zajmę się ponownie tematyką boru.
  • To czego nie ujrzeliście tuż obok siebie możecie zobaczyć w innych częściach wszechświata – pocieszył dziewczynę kosmita, – również temu służy nasz obecny projekt. Bez pełnej wiedzy o własnej biosferze nie jesteście w stanie wyciągać trafnych wniosków dotyczących ewolucji naturalnej, a bez tego jesteście w kosmosie ślepcami. Ewolucja jest jedynym obiektywnym i nieantropocentrycznym narzędziem i zarazem metodą, którą ma do dyspozycji wasza żywiel. Wysoce obiektywne harmonie sztuki i matematyki są u was zbyt podatne na religijne zabobony, gdyż nie niosą w sobie oczywistego systemu działania, krok po kroku, tak jak ewolucja. Nie wiecie wcale, czy algebra jest ważniejsza od paralogicznej pseudomatematyki wyrosłej z wiary w zbawienie i gwarantowaną wielkość wszystkiego co ludzkie i odpowiednio zabobonne. To rzutuje na inne nauki ścisłe, zwłaszcza, kiedy osiągnięcie eksperymentalnego potwierdzenia staje się trudne.

   Sondy nie przejmowały doznań zmysłowych jedynie jednego organizmu, lecz rozmywały się pośród obiegu materii w przyrodzie. Dzięki temu nasi badacze mogli oglądać całkowicie niezwykłe krajobrazy nowego świata, widziane i odczuwane przez setki zwierząt i roślin. Po zestrojeniu fal transmisji sondy pływali zatem swobodnie w wojennej harmonii ewolucyjnego pejzażu, czując się tak, jak mógłby się czuć leśni bożek Pan, lub sama wiosna w jej kwiecistej sukni. Gauri czuła się całkowicie zakochana w tej wylewnej, pastoralnej symfonii biegających, latających i rosnących spojrzeń, w misternej precyzji detali i towarzyszącej jej jednocześnie szerokiej, zupełnie nieludzkiej perspektywie. Czuła, jak nigdy dotąd wyraźnie, że całe to dosłowne i abstrakcyjne zarazem piękno jest dziełem kilku podstawowych praw natury pobudzonych do rozwoju przez dynamiczną czasoprzestrzeń.

Dla tej jednej chwili warto się urodzić i zginąć – pomyślała ze wzruszeniem.

   Podobne wrażenia były też udziałem geniusza kompozytora, który jednakże nie ubierał ich w słowa, lecz w abstrakcyjne harmonie muzyki, zbliżając się przez to bardziej do dynamicznej, płynącej jak wezbrana rzeka prawdy. Tak powstawała jego XIII symfonia, lecz nie zapominał też o XII, gdyż słyszał wyraźnie, że nie ma granicy między tym, co ludzie skłonni są zwać ożywionym i nieożywionym. Ludwik nie znał jeszcze opowiadań E.A. Poe, który w zupełnie nieświadomy i intuicyjny sposób przeczył granicom żywego w swoich niesamowitych opowieściach. Gdyby był po lekturze tych arcydzieł prozy, zwłaszcza znanego „Domu Usherów”, z pewnością zaprzeczyłby atmosferze grozy, jaką wywołuje przeważnie zatarcie ram organicznych i nieorganicznych materii. Rozbicie tego złudzenia było nade wszystko przyczyną poezji, wyjścia poza atawistyczną dosłowność elementów w krainę szerszą, niepogwałconą małością wyobraźni ssaków oderwanych na moment od swoich łowów i urojonych wierzeń.

  • Możemy zrobić kilka rzeczy – przerwał im rozmyślania Słoneczny. – Pod powierzchnią księżyca znajduje się ogromna ilość podziemnych obszarów, z których niektóre sięgają głęboko pod skorupę globu w zewnętrzne warstwy płaszcza. Tam wegetują fragmenty żywieli będące docelowym obiektem naszych badań. Jak widać z odczytów Wadż i naszego coraz dłuższego rekonesansu, nie ma zbyt wiele otwartych przejść między podziemiami, a powierzchnią Kubery. Istnieją zatem trzy alternatywy działania. Po pierwsze, możemy czekać aż w końcu jakiś organizm trafi, lub zostanie pożarty przez coś żyjącego na dole. Ciężko oszacować, ile mogłoby trwać takie oczekiwanie, wszystko wskazuje na to, że podziemia planety są wtórnie zaczopowane przez technologiczną żywiel, a gatunki, które kiedyś swobodnie przemierzały dwa środowiska Kubery wymarły za jej sprawą. Po drugie, możemy pokierować „ręcznie” zainfekowanymi przez sondy organizmami, co jednak stwarza pewne zagrożenia. Po trzecie, możemy wysłać sondę która przebije się do którejś z wielkich grot. Wadż, oblicz wartość najcieńszej pokrywy skalnej, która jest nad podziemiem.
  • Wynosi około 350 metrów – rzekła Wadż.
  • Przebijmy się zatem – zawyrokował Czandra, który chciał wreszcie zobaczyć kuberiańskie miasta.
  • Nie – zaprotestowała Gauri, – sądzę, że dla naszych niedoszłych gospodarzy nie byłoby to zbyt miłe wydarzenie.
  • Owszem – przyznała jej rację Wadż, – doszłoby do małego kataklizmu, zarówno na powierzchni, jak i w podziemiach. Jak nasi młodzi przyjaciele liczą siłę eksplozji?
  • W bombach atomowych, które spadły na Hiroszimę – wyjaśnił kosmita wprowadzając dane ruchem ręki.
  • Około 400 bomb, które spadły na Hiroszimę – rzekła Wadż, – nie jest tak źle, widziałam znacznie gorsze zniszczenia w trakcie wypraw badawczych lub handlowych, o wojnach nie wspominając – dodała pocieszająco.
  • Mimo wszystko lepiej pokierować organizmami – stwierdziła dziewczyna. – Jakie są zagrożenia w tym wypadku?
  • Nie tak łatwo kierować nosicielami sondy – wyjaśniła Wadż.
  • Przy twojej mocy obliczeniowej? – spytał Czandra.
  • Ewolucja na tej planecie trwała około siedmiu miliardów lat obejmując obszar niewiele mniejszy od powierzchni waszej planety – usprawiedliwiła się Wadż. – To dało jej wyższą moc obliczeniową od tej, którą obecnie posiadam. Oczywiście nie mam zamiaru spocząć na laurach, lecz robienie postępów wymaga czasu. Gdybyście mogli pokierować wirtualnie opanowanymi organizmami, ryzyko byłoby mniejsze, lecz sporo czasu zajęłoby przystosowywanie waszej percepcji do każdego rodzaju stworzeń, a będziemy kierować wieloma.

   Wszyscy skinęli głowami i Wadż przystąpiła do pracy z delikatnością istoty niezbyt pewnej powodzenia przedsięwzięcia. Gdyby ewolucje naturalne przebiegały w sposób przejrzysty i logiczny z łatwością mogłaby poradzić sobie z niedostatkiem mocy obliczeniowej dokonując potrzebnych skrótów. Jednakże w przypadku metamorfoz natury nikt nie był pewien jej bocznych ścieżek i nagłych, całkowicie irracjonalnych zwrotów. Na Ziemi, w genomie każdego organizmu, większość zapisu stanowi tak zwane śmieciowe DNA. Przynależą do niego geny płynące na gapę czółnem organizmu, lub też ewidentnie agresywne wobec pracowitych wioślarzy. Lecz to nie wszystko. Gdy upływają tysiące i miliony lat, niektórzy z dawnych rozbójników stają się mistrzami wioślarstwa, zaś pracowici ongiś uczestnicy pojazdu przetrwania wywieszają pirackie flagi. I to nawet nie jest wszystkim. Replikatory bowiem nie mają granic, często bywa, że zlewają się z sobą w większą jednostkę piracko – wioślarską, lub z uczciwego wioślarza czynią dwóch rzezimieszków. Te przeobrażenia, dotykające najistotniejszej głębi organizmu jakim jest DNA, mają też niekiedy odzwierciedlenie w zewnętrznym wyglądzie łodzi. Za błękitną barwą oczu może się kryć gen podrywający do buntu rakowe komórki, za wydłużonymi piórami w ogonie gołębia może się kryć z kolei gen umożliwiający poczciwemu ptakowi dokonywanie abstrakcyjnych wyliczeń. Ta cecha, w danym momencie zupełnie nieprzydatna w społeczności gołębi, może zmutować i zmienić cały gatunek, lub też wyewoluować w nowy. Natura nie ma celu, nie życzy nikomu dobrze, ale nie jest też mściwa. Do tego, przy całej swej suchej obojętności nieustannie wzbogaca zadziwiającą i wieloznaczną harmonię wszechświata. Będąc taką jaką jest stanowi ona twardy orzech do zgryzienia nie tylko dla Wadż, ale również dla intelektów obdarzonych o całe mocą obliczeniową o całe rzędy większą.

   Gauri, Czandra, Słoneczny i Ludwik kibicowali zatem swojej gospodyni w jej tytanicznym zadaniu. Ujrzeli, jak dobiera spośród sond te, które są najbliżej złotych pocisków wbitych w jałowe gleby Kubery. Następnie otoczył ich zapierający dech w piersiach spektakl. Wadż płynęła nad pejzażem księżyca przerzucając się z organizmu na organizm, ze stworzeń latających na pełzające, z pełzających na pasożyty żerujące na wielkich rurach bytów roślinnych, z pasożytów na połykające je wije, z wijów znów na kuberiański odpowiednik ptaków etc. Połknięty organizm dopiero po kilku minutach, lub godzinach przekazywał sondę swojemu konsumentowi, co zależało oczywiście od tempa metabolizmu danego bytu, wygodniej więc było przenosić się równolegle we wszystkim, w czym zawarta była sonda. Śmierć ze starości, lub w wyniku wypadku wyłączała dany obiekt z gry, chyba że zjawili się padlinożercy, których na Kuberze było niestety zadziwiająco mało. Sondy nie działały wiecznie, pozostawione w gnijących szczątkach prędzej czy później zanikały.

   Widziany milionami zmysłów pejzaż kręcił się w zwariowanym tańcu pod kopułą pawilonu laboratorium. Badacze mieli wrażenie, że są w skórze jakiegoś chaotycznego boga chmur, albo wiatru. Powierzchnia planety się oddalała, zbliżała, zawracała, była z boku, na górze i pod spodem. Zyskiwali i tracili kontakt w nagłych błyskach podobnych do burzy. Wadż nie była w stanie kierować wszystkimi stworzeniami absolutnie doskonale. Pojawił się chaos, który narastał. Kończyny wypadały z korpusów niektórych stworzeń, drapieżniki wariowały widząc nienaturalne zachowanie swoich ofiar, ofiary stawały się zwycięzcami przebijając układy pokarmowe swoich niedoszłych oprawców etc. Wszystko to zdmuchiwał wiatr, gdyż wiele było wiatrów nad powierzchnią Kubery, a niemal wszystkie, jak na złość, wiały w niewłaściwą stronę.

Alarm! – zawołała Wadż odgrywając nie bez przyjemności krótką fanfarę na róg i dwie trąbki skomponowaną przez Ludwika. Ledwie ucichł jej dźwięk wszystkie obrazy znikły. – Oddalam się od planety do czasu osłabienia zagrożenia…

Wadż – upomniał ją Słoneczny, – jeśli technologiczni Kuberianie śledzą pobliski kosmos, nagła zmiana trajektorii planetoidy wywoła ich słuszne zdziwienie. A my, jak wiesz, maskujemy się…

Cóż, nie dbam o to – odrzekła Wadż, – najwyżej stąd odlecimy i zostawimy im materiał do ładnych legend.

Lecz cóż się stało, droga wiolinistko? – spytał kompozytor, który myślał o Wadż ciepło jako o swojej zdolnej uczennicy.

Jedna z sond zerwała się ze smyczy – wyjaśniła Wadż, która coraz lepiej znała ludzkie idiomy.

Bunt – podsumował Czandra ziewając.

Sondy są zbyt ograniczone, żeby można to nazwać buntem – wyjaśnił Słoneczny, – raczej mamy do czynienia z drapieżnikiem, który uciekł z klatki.

I co, boicie się obłoczku gazu który wyleciał z kamienia? – zaśmiał się młodzieniec.

Ten obłoczek bazuje na układach nerwowych i metabolizmie – rzekła Wadż z powagą, – i bardzo szybko mutuje. Teraz będzie starał się zyskać większy rozmiar, czyli zacznie trawić organizmy, które opanował i będzie się starał pozyskać następne. Sonda stała się teraz groźnym pasożytem, który w sprzyjających warunkach mógłby zgubić całą biosferę planety. Na szczęście ona jest gazem, a z uwagi na entropię ciał lotnym, jako taka jest po części bytem dwuwymiarowym. Przypuszczam więc, że zamiast poruszać się po powierzchni Kubery zechce wylecieć w kosmos, żeby dalej się mnożyć.

„Zechce”? – zdziwiła się Gauri.

Instynkt przetrwania jest bezmyślnym myślicielem – Słoneczny przytoczył popularne w wielu miejscach przysłowie, – wszystko, co mógłbym do tego dodać, jest na razie dla was za trudne, wybaczcie. Ogólnie, „wola” u żywieli i pasożytów, którego to narodziny właśnie świętujemy, nie jest niczym niezależnym, wielkim i wyróżniającym. Stoi za nią moc obliczeniowa ewolucji, a nasza sonda się właśnie do niej podłączyła. Na szczęście w pełni nieświadomie.

Mimo to nadal nie wiem, przed czym uciekamy – upierał się Czandra.

Jesteśmy atrakcyjnym przystankiem po drodze w zasięgu przeczucia naszej zbyt zdolnej uczennicy – objaśniła Wadż, – dlatego musimy się schować za jakiś obiekt, najchętniej inną planetoidę. Dla dwuwymiarowej motoryki zdziczałej sondy będzie to dostateczną przeszkodą.

A co później? – zapytał młodzieniec. – Ustrzelimy ją od tyłu?

Jako obiekt po części dwuwymiarowy będzie na to zbyt szybka – stwierdziła Wadż, – kosmos roi się od pasożytów, nie ma na to rady. Niektóre z nich powstają w taki właśnie sposób. I jak to w Naturze bywa, czasem taka przypadkowa przygoda badaczy może zniszczyć za miliony lat jakąś kwitnącą cywilizację, jak również może ją stworzyć, gdyż sonda może wyewoluować do formy symbiotycznej. Moi mili goście, nie dziwcie się tak, lecz pamiętajcie o waszych mitochondriach! Każda z waszych komórek jest na wpół pożarta i tylko dzięki temu istnieją osły, słonie i ludzie. Wyewoluowaliście w klasyczny sposób, z podgrzanej materii, lecz równie dobrze moglibyście być symbiontami powstałego gdzie indziej pasożyta z zaczątkami replikatorów in situ.

Dlaczego powiadasz, iż dopiero za milion lat? – zdziwił się tym razem Ludwik.

Gwiazdy w galaktykach są rozmieszczone niezwykle rzadko – wyjaśniła Gauri. – Dlatego, gdy ktoś wyrusza w podróż na chybił trafił, taka jest średnia czasowa dotarcia na jakiś ląd. I tak taki ktoś musi się poruszać z wielką prędkością, aby jego szanse osiągnięcia celu wyrażały się w milionach, a nie miliardach lat.

Sonda mogłaby się kierować na jakąś gwiazdę – dodał Słoneczny, – lecz nic by to jej nie dało, gdyż nie jest w stanie z tak dużej odległości przewidzieć kształtów układów planetarnych. Ona nie może też oczywiście zainfekować sobą istot wyrosłych na bazie ewolucji energii, które zamieszkują niektóre gwiazdy. To znacznie uprościłoby jej życie, ale została zaprojektowana do badania ewolucji materii na poziomie żywieli, nie jest więc uniwersalna – kosmita wyszedł z pawilonu i spojrzał na niebo. Niewprawne oko nie wychwyciłoby ruchu bazy na tle nocnego nieba, lecz  Słoneczny bez problemu zauważył, że oddalają się w stronę jednego z rzadkich pierścieni otaczających macierzystą planetę Kubery, którą od jakiegoś czasu nazywali, zgodnie z mitologicznym kluczem, Rawaną. Barwne pasy gazowego giganta wciąż były pod ich stopami, nad nimi błyszczały wątłym światłem dwa słońca układu – niebieskawa Lanka i  wielka purpurowa Ajodhja. – Wadż, nadal uważam, że przesadzasz – zauważył, – szansa, że zdziczała sonda nas trafi graniczny z niemożliwością.

Jestem jeszcze młoda i mam wiele niezrealizowanych planów – zwróciła uwagę Wadż, – a ty jesteś tu tylko Spojrzeniem, nie ryzykujesz ani trochę twojej prawdziwej reprezentacji.

Używasz chwytów poniżej pasa – westchnął kosmita spoglądając na Ziemian. Nie chciał ciągnąć przy nich takiej rozmowy, zaś Wadż trafnie się tego domyśliła.

W tym całym bałaganie jest też pozytywny element – rzekła ugodowo Wadż, – zdziczała sonda będzie musiała znaleźć górne piętra łańcucha pokarmowego, by zjednoczyć swoje fragmenty. Będzie miała na usługach instynkt i intuicję, czyli moc obliczeniową Natury. Gdy zaś osiągnie swój cel i wyruszy w otwarty kosmos jakaś cząstka jej zostanie, gdyż obiekty gazowe nie są spójne i wciąż tkwią w sondzie niezdziczałe fragmenty. Wtedy my odzyskamy obraz sondy i jeśli szczęście dopisze i jej i nam, osiągniemy pierwszy cel misji – Wadż zwiększyła moc silników, starając się, by Słoneczny nie zauważył przyspieszenia. – Gauri, chciałabym usłyszeć jakiś twój wiersz.

   Dziewczyna spojrzała na zajęte odwiecznym tańcem Lankę i Ajodhję, pomyślała o drapieżnej sondzie, której złowróżbna dzika wola grasowała po jałowych równinach Kubery i zaimprowizowała sonet.

 

Oto jest noc która przybyła by płonąć

By palić kształty stłoczone pośród czasu

Aby barwić się dymem tłustym hebanowym

Który się unosi i wciąż pozostaje

 

To dla niej są ofiarą obrazy zmysłów

Ona je ogarnia nad nimi się podnosi

Przenika gęsto tkane materie przestrzeni

Stając się ich rysunkiem i nagłym zniszczeniem

 

Ona jest zarazem ptakiem lotem wiatrem

Gdy przychodzi z miejsca zdobytego ciszą

Gdy swą gałąź rozwija i wypuszcza korzeń

 

Jej liście są miękkie senne bezpowrotne

Każdy się na nich wspiera lecz one są wolne

Swoje młode owoce strącają wciąż w niebyt

 

 

   Tymczasem, na powierzchni Kubery skakały, szybowały i pełzały dwie niezgrabne sylwetki, zakutane w kombinezony ze złota, plecionych lawowych wodorostów i topionego krzemu. Nawet tak ciężki i gruby strój nie chronił pary wędrowców przed dojmującym, zabójczym niemal zimnem. Niskie ciśnienie powodowało u nich silny ból głowy, mimo, że mieli maski gazowe z podgrzewaczami.

  • Przeklęty Chłód – powiedział i wyobraził ten, którego w najbliższym ludzkim językom tłumaczeniu można by nazwać „Ten, Który Skacze Wysoko w Stronę Ciepła”, a którego w skrócie, oddając trochę ducha kuberiańskich skróceń, można by nazywać Wysoskacz.
  • Zawsze zauważą (obraz) – odparł i unaocznił „Grzejący się, gdy Tylko Można, co Jest Zabawne dla Jego Krewnych, niech Ciepło o Nich Pamięta”, co można skrócić na Tylkogrzej. Wysoskacz widział go z pogardą, a musiał być na tyle blisko Tylkogrzeja, że widział go ciągle. Tylkogrzej był wysoce niewykształconym prostakiem, który mógł jedynie marzyć o podgrzaniu dwóch pierścieni, a nawet jeden, na który zezwalały mu prawa etyczne, świadczył o zbytniej wyrozumiałości Etyków. Tylkogrzej był na tyle prymitywny, że nie umiał oddzielić wypowiedzi i wyobrażenia od myśli i wyobrażenia. Na szczęście dla Wysoskacza jego głupawy towarzysz nie myślał za wiele, choć oczywiście zamieniał każdą swoją wypowiedź i przedstawienie w bełkot.
  • Może to nam pomoże – westchnął i ukazał Wysoskacz podwyższając temperaturę w latarni żarowej.
  • Nie potrzebnie to robicie – zaprotestował i przedstawił w pośredniej formie grzecznościowej Tylkogrzej. Formę tę najlepiej ukazać za pomocą „wy”, gdyż Kuberianie nie znali płci, ciężko by więc było ich ukazać jako Panie i Panów. – Chłodne zło należy pozostawić niewidocznym. Etyk okręgu (obraz) poucza nas swoim mądrym i młodym głosem. Ja, pokorny sługa, powtarzam i reprodukuję. Trzeba było zniszczyć zdobyte na państwie (obraz) ziemie. Zwłaszcza chłodne krainy. Etyk okręgu (obraz) tak mówi i wyobraża.
  • (obraz)! – przeklął i odmalował Wysoskacz. – Większość Etyków mówi i ukazuje, że należy nawet Chłód wyzyskać dla chwały Ciepła.
  • To ciekawe, co powiadacie – zauważył i ukazał Tylkogrzej, – jeśli tak jest, to czemu tu jesteście?
  • Nie zostałem skazany na prace przymusowe za herezję – oznajmił i zilustrował sucho Wysoskacz. – Pomyliłem się w rachunkach i szczerze żałuję, a odbywanie kary jest dla mnie jak wykładanie pierścieniami brzegów lawy (czyli „przyjemnością”). To zaszczyt być skarconym przez wspaniałych i wielkich Etyków, oraz posłuszną temu co właściwe Radę.
  • Ja też się bardzo cieszę – stwierdził i zarysował na wszelki wypadek Tylkogrzej.
  • Ależ obrzydliwe te Trochę do Nas Podobne, lecz Gorsze, bo Nieetyczne i Nie Będące Żyć Wiecznie Istoty (czyli: „ale obrzydliwe te zwierzęta”) – warknął i wykuł Wysoskacz.
  • Są blisko Chłodu – rzekł i ukazał Tylkogrzej. – Przeklęte bestie – dodał uderzając elektrycznym biczem skoczka, który legł w konwulsjach na ziemi.
  • Przestań – upomniał go i ukazał Wysoskacz. – Etycy nigdy nie popełniając błędów głoszą i ukazują, że o tło dla naszych czynów należy dbać. Swoją drogą te zwierzęta się dziwnie zachowują, jakby były obłąkane. Drapieżniki i ofiary nie polują na siebie, lecz kłębią się tuż przy sobie.
  • Te cieplejsze są drapieżnikami? – zdziwił się i wyobraził Tylkogrzej.
  • Tak, powinieneś częściej przebywać w pobliżu zapisów i płaskorzeźb – skarcił go i odmalował Wysoskacz. – Mimo wszystko nawet tacy jak ty kończą jakieś szkoły. A nawet jeśli nie, to mimo wszystko powinna być jakaś granica ignorancji do działań w krainie Chłodu.
  • Przekażę i odmaluję, że macie uwagi krytyczne wobec Etyków – oznajmił i przekazał Tylkogrzej. – Co jeszcze robią źle?
  • Źle mnie zrozumiałeś – wycofał się i zamazał niezręcznie Wysoskacz, po czym w milczeniu i nie przedstawianiu zajęli się chwytaniem dziwnie zachowujących się zwierząt. – Etycy orzekną i odmalują co to jest – zauważył i zilustrował Wysoskacz.
  • A później spalą przeklęte i zimne – dodał i dorysował Tylkogrzej.
  • Jeśli jednak niezwykłe zachowanie tych zwierząt okaże się cudem, to ciebie zamrożą – rzekł i ukazał Wysoskacz.
  • Najlepiej, jeśli zarówno wy, jak i ja zachowamy milczenie i niezarysowaną przestrzeń – zaproponował i naszkicował ugodowo Tylkogrzej, a Wysoskacz zgodził się z nim, przedstawiając i myśląc po cichu, że zrobi wszystko, by ukazać za jakiś czas odpowiednim instancjom chłodną etykę prymitywnego towarzysza.

   Wysoskacz i Tylkogrzej byli Kuberianami średniego wzrostu, czyli mieścili się w przedziale od 20 do 25 centymetrów. Z wyglądu byli trochę podobni do koników morskich, aczkolwiek ciężko byłoby nazwać jakąś część ich ciała głową, lub twarzą. Poruszali się skacząc na dolnej, podwiniętej części ciała, którą od czasu do czasu wspierały liczne wypustki, przypominające trochę macki ośmiornicy. Po części służyły im one również jako narządy chwytne i narządy do wydawania ultrawysokich dźwięków, gdy pocierali częścią z nich o siebie. Podobnie jak u nietoperzy, sygnał odbijał się od pobliskiego otoczenia i wpływał do membran zmysłowych, budujących obraz w centralnym ośrodku nerwowym. Obraz ten był wspomagany przez nerwy rozmieszczone gęsto w skórze Kuberian, które ze znakomitą precyzją wyłapywały promieniowanie podczerwone. Podobnie jak ultradźwięki, również zmiany ciepła służyły do aktywnego kontaktu z otoczeniem, były odpowiednikiem ludzkiej mowy, aczkolwiek dużo bliższym w swej istocie wizualizacji, niż temu co Ludzie byliby skłonni nazwać mową. Obok membran zmysłowych, umieszczonych jak płatki kwiatu w górnej części korpusu, umieszczone były trudne na pierwszy rzut oka do odróżnienia plastry smakowo węchowe. Całe ciało Kuberianina było pokryte pręgami wyłapującymi drgania wody i dużo słabiej powietrza. Doskonale rozwinięty błędnik znajdował się wokół otworu gębowego umieszczonego na czubku korpusu i otoczonego dodatkowo przez macki pokryte ostrymi zębami, które również mogły służyć w celach manualnych. Na końcu podwiniętego ogona znajdowały się kręgi zarodnikowe, zaś za nimi widniała dziura odbytu. Gdy Wysoskacz i Tylkogrzej znaleźli się przy złotym kominie szybu lawowego, otwarły się przed nimi rozsuwane drzwi uprzednio niewidoczne na gładkiej ścianie konstrukcji. Nim mogli pójść dalej, musieli odczekać kwadrans w śluzie, która po dokonaniu dezynfekcji napełniła się przyjazną dla nich atmosferą o temperaturze przekraczającej 200 stopni Celsjusza. Gdy weszli w końcu do zakurzonego, rzadko używanego korytarza, z ulgą zdjęli z siebie ciężkie kombinezony i maski gazowe. Typowy strój Kuberiańczyka składał się z licznych rurek nakładanych na macki, a tkanych z przetworzonych wici roślinnych, lub przetworzonych związków organicznych pochodzenia geologicznego. Niektóre części macek, upstrzone nerwami erogennymi były szczególnie wstydliwe, wyjątkowo zaś pornograficzne było eksponowanie ósmej macki dolnej, która służyła do konserwacji pierścieni i przekładania ich zawartości. Pierścienie wypadało eksponować lecz  nie bez pewnej skromności. Zazwyczaj oplatano je koronkami z rzadkich materiałów, zaś biedacy zadawalali się tanią masówką ze złota, lub innych metali.

   Na windę trzeba był czekać dosyć długo. Dwaj Kuberianie nie mieli pojęcia, kto mógł ją ściągnąć. Przypuszczali, że zapewne biurokracja generalicji dokonuje rutynowych przeglądów pojazdu, bez względu na to, jak i kiedy jest używany. Ich państwo – (obraz), było wielkim imperium i jak każde wielkie imperium, miało wielkie problemy. Ciężko było zapanować nad milionami grot i miliardami ich mieszkańców. Ostatnie sukcesy w wojnie z koalicją (obraz) przyczyniły się do spójności imperium (obraz), lecz dodały również trochę nowego bałaganu do starego chaosu, do którego (obraz) byli już przyzwyczajeni. O tym mniej więcej myśleli czekając na windę Wysoskacz i Tylkogrzej. Nie byli bynajmniej miłośnikami polityki, lecz ich przymusowa praca miała na tyle państwowy charakter, że nieomal wbrew sobie myśleli artykułami z periodycznych płaskorzeźbo słuchowisk. Wreszcie masywna brama z taniego stopu złota molibdenu i platyny rozsunęła się i weszli do wnętrza pojazdu, z którego nie usunięto jeszcze wrogich symboli. Starając się ich nie widzieć i nie myśleć, znosili cierpliwie kapryśne zakręty wielosetmetrowego szybu. Winda mówiła i wyświetlała nazwy istotnych poziomów w obcym im języku i obcej symbolice, lecz oni szczęśliwie mogli nie zwracać na to uwagi, gdyż podróżowali aż do końca trasy. Zresztą, nawet Wysoskacz nie znał języka i sposobu wizualizacji wroga, choć było to wymagane od osób na jego stanowisku.

   Na dole musieli oddać się w macki wojskowych, którzy sprawdzali ich kilkanaście razy nie unikając przy tym rubasznych żartów. Przez ścianki hermetycznych pojemników przeświecały blado kształty robactwa z chłodnej góry, nie zachęcając żandarmów do analizy bagażu. Po godzinie Wysoskacz i Tylkogrzej byli wreszcie wolni i mogli udać się do swoich amfibii magnetycznych na drugim końcu zniszczonego przez wojnę miasteczka. Już przed wojną osada musiała być ponura i chłodna, ciepło ze sztucznych kanałów lawowych tliło się w niej ledwo dostrzegalnie, eleganckich wodnych dzielnic zaś nigdy w tu nie było. Latarnie żarowe wciąż było zaciemnione i dwaj przymusowi badacze ledwie widzieli i słyszeli w nieprzyjaznym mroku. Na szczęście większość wrogiej ludności osady była teraz zamknięta w podziemiach nowo utworzonej Świątyni Ciepła, gdzie trwały niezbyt dla niej miłe, a konieczne z etycznego punktu widzenia przesłuchania. Jeśli ktoś niewinny ginął w ich trakcie, zawsze miał prostszą drogę do Wiecznej Jaskini. Gdy dotarli do swoich amfibii poczuli się lepiej. Po pierwsze, wreszcie mogli od siebie odpocząć, gdyż, wbrew utworom niektórych malarskich pisarzy, wśród uczestników prac przymusowych duch koleżeństwa nie jest znów tak silny. Po drugie, żołnierze naprawili szosę magnetyczną i mogli zrezygnować z upiornych silników elektrycznych, których poza obszarami zniszczonymi wojną, czy katastrofami naturalnymi nie używało się od tysięcy lat.

   Wysoskacz, jako wyższy rangą, wziął pojemniki do swojej amfibii i pozwolił nieść się drodze. Przyjemna transmisja państwowego kanału zalała jego zmysły postaciami z jego ulubionego serialu obyczajowego. Gdy poznał dalsze perypetie zagubionego pierścienia Ciepłowija, przełączył na kazanie etyka (obraz) obowiązkowe w dniach święta (obraz). Było straszliwie nudne, ale z pewnością moralnie budujące. Po odczuciu koniecznego kwadransa i drugiego, zalecanego kwadransa, Wysoskacz przełączył się na „kto lepiej”, czyli audycję sportową. Szczególnie lubił wytrzymywanie fal, sam również uprawiał hobbistycznie tę dyscyplinę. Jego ulubieńcem był Echogrot, wielki i masywny osobnik z centralnych pieczar (obraz), który choć ćwiczył w młodości jedynie przy sztucznych zbiornikach wodnych, stał się mistrzem. Później był zwis na mackach z obciążeniem, jedna ze wspanialszych dyscyplin, świadczących o wielkości kuberiańskiego ducha, dla którego Ciepło stworzyło przecież wszystko.

   Amfibia mijała właśnie niewielką grotę (obraz), chłodną, gdyż położoną wysoko. Wysoskacz lubił historię, wiedział zatem, że na tym obszarze wznosiły się legendarne ruiny (obraz). Nikt nie wiedział, dlaczego starożytna cywilizacja (obraz) wykuła swoje budowle w tak chłodnym miejscu. Najbardziej prawdopodobną teorią była ta dotycząca aktywności pobliskiego wulkanu (obraz), jednak nikomu nie udało się tutaj znaleźć zastygłej pod wpływem chłodu lawy. Inna rzecz, że archeolodzy (obraz) byli niewiele warci. Wysoskacz widział i słyszał jedynie pobliskie kształty, tak jak każdy Kuberianin. Robił to jednak ze znacznie większą precyzją niż istoty dalekowzroczne, których zresztą nie umiałby sobie wyobrazić. Dlatego, pomimo pędu amfibii mógł z dużą dozą dokładności przyglądać się i przysłuchiwać płaskorzeźbom na fasadach pobliskich budynkach, czy kolumnadom w heretyckich świątyniach Ciepła. Dostrzegał też i wysłuchiwał opowieści pobliskich, skarlałym z uwagi na zimno roślin. Niektóre z nich były egzotyczne i chyba rzadkie. Pojazd wjechał do tunelu międzygrotowego i kierowca stracił z pola widzenia i słyszenia zdobyczne obszary. Po godzinie wąskich ciemności znalazł się w świecie bliższym i bardziej znanym, w wielkiej jaskini (obraz). Jechał cały czas w dół mijając przyjemne plantacje i miasteczka. Życiodajne kanały lawy migotały w dali rozświetlając szersze krajobrazy. Dawno już minął ściany jaskini i sklepienie wznosiło się co najmniej kilometr nad nim (miary metrów i kilometrów są znane wyłącznie tłumaczowi, próżnym zabiegiem byłoby bowiem objaśniane kuberiańskich miar odległości i czasu). Mimo to niektóre wysokie i nowoczesne budowle, po części wykute, po części wzniesione, łączyły dno podziemnej doliny z jej skalną pokrywą. Był to doskonały sposób na zapewnienie ciśnienia lawy i wody. Inne, starsze niekiedy i zabytkowe konstrukcje rozlewały się jak lawa między fosforycznymi brzegami gigantycznych porostów, coraz głębszymi jeziorami wody i ujętymi w karby cywilizacji strugami rozpalonej magmy. Magnetyczna szosa doczekała się tutaj wielu rozgałęzień, a przed i za pojazdem Wysoskacza pędziły w zorganizowanym szeregu inne pojazdy. Imponujące były potężne składy towarowe, obywające się oczywiście bez kierowców, wiedzione przez program szosy. Złożone z setek kontenerów pędziły wewnętrznym pasem drogi, zarezerwowanym dla pojazdów publicznych. Gdy chciały zjechać na boczną szosę, czyniły to powoli, rozpadając się na ściśle kontrolowane fragmenty.

   Amfibia wjechała w kolejny tunel. Tym razem po wyjeździe zanurzyła się natychmiast w ciepłej wodzie i Wysoskacza zalały nurty podwodnego jeziora. Gdy poczuł już wszędzie wokół siebie przyjemną, kleistą miękkość, ułożył się wygodniej i odprężył się. Większość Kuberian funkcjonowała równie dobrze w wodzie, jak i na powierzchni, lecz w zależności od miejsca urodzenia i narodowości jedni woleli mieszkać w cieczy, drudzy zaś na powietrzu. Wysoskacz lubił mieszkać na powietrzu, lecz jeśli nie spędził co jakiś czas choć godziny w wodzie, czuł się nieszczęśliwy. Kuberianie nie dzielili czasu na dni i doby, gdyż nie znali ani snu, ani słonecznego światła. Ich historia mierzona była w pokoleniach, choć wraz z rozwojem techniki uczynili tę miarę dużo dokładniejszą niż w starożytności. Rozwój dużych miast wymusił również miarę czasu pracy i z początku linijką dla niej używaną był czas spalania się średniej wielkości korzenia (obraz) po odsunięciu go od lawy. Obecnie posiadali małe korzenie elektroniczne, które nosili na pasku zbierającym szaty. Oczywiście w wodzie i na powierzchni używali różnych strojów. Jedynie te należące do biedaków, i te do podróży amfibią były dwojakiego zastosowania.

 

Następny rozdział

Poprzedni rozdział

Wszystkie rozdziały

 

O autorze wpisu:

Powieść Ciekawość Gauri jest eksperymentem mającym na celu badanie granic poznania i tego, co jeszcze możemy nazwać "bytem". Eksperymentalny charakter ma wpływ na strukturę powieści, która pod niektórymi względami celowo staje się antypowieścią. Autorem powieści jest Jacek Tabisz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

osiemnaście − 5 =