Aborcyjne zawiłości

Drogie Panie (i Panowie) przeczytajcie poniższe słowa uważnie. Proszę.

Na początek, coś co znalazłam na WP, datowane… UWAGA na 31. marca 2016:

„- W klubie PiS w sprawach światopoglądowych nie ma dyscypliny w głosowaniu, ale ogromna większość, a może cały klub, poprze inicjatywę ustawy całkowicie zakazującej aborcji – uważa prezes PiS Jarosław Kaczyński był pytany przez dziennikarzy m.in. czy widzi potrzebę nowej ustawy wprowadzającej zakazu aborcji.

– W mojej partii w takich sprawach nie ma dyscypliny. Jeśli dzisiaj mógłbym w tej sprawie coś przewidywać, to jestem przekonany, że ogromna większość klubu, a może wszyscy, poprą tę propozycję – powiedział prezes PiS. Kaczyński.

Kaczyński był dopytywany czy obecna ustawa regulująca zasady aborcji powinna być zmieniona. – W tych sprawach jako katolik podlegam nauce, którą głoszą biskupi i co do tego nie ma wątpliwości – powiedział.

Niedawno do marszałka Sejmu wpłynęło zawiadomienie o zawiązaniu Komitetu Inicjatywy Ustawodawczej „Stop aborcji”, która będzie zbierać podpisy pod obywatelskim projektem ustawy całkowicie zakazującej przerywania ciąży. W projekcie znajdują się zapisy uchylające dotychczasowe, prawne możliwości aborcji, a także nakładające na administrację rządową i samorządową obowiązek pomocy materialnej i opieki dla rodzin wychowujących dzieci upośledzone oraz matek i ich dzieci poczętych w wyniku czynu zabronionego.

Premier Beata Szydło powiedziała, że popiera inicjatywę ustawy całkowicie zakazującej aborcji. Dodała jednak, że jest to jej decyzja, a nie całego PiS. – Każdy z nas będzie kierował się własnym sumieniem – podkreśliła”

Więcej tu:

TERAZ CYTAT Z ARTYKUŁU na portalu Gazety Wyborczej:

„Dziś rano na godz. 8.30 PiS zwołał posiedzenie klubu z Jarosławem Kaczyńskim. Według informacji ”Gazety Wyborczej” prezes PiS wprowadził wśród posłów swojej partii „dyscyplinę moralną”, ale nie formalną. Prezes Kaczyński na klubie przekonywał, że dobry dowódca, widząc wielki szturm nieprzyjaznych wojsk, musi się wycofać, przeszeregować, żeby potem przeprowadzić atak frontalny.”

I to mnie bardzo niepokoi.

Atak frontalny…

Polscy fundamentaliści nieraz udowodnili, że potrafią zmieniać prawo tylnymi drzwiami. Tak było np. z wprowadzeniem religii do szkół. Tak jest w sprawie Trybunału Konstytucyjnego, gdy PiS od już niemalże roku usiłuje ustawami zmieniać Konstytucję RP.

Jarosław Kaczyński jest znany z tego, że nie znosi przegrywać.

Dla niego to, co się stało w tym tygodniu jest przegraną.

Obawiam się Drogie Panie, że to nie koniec…

Zresztą już widać po komentarzach prominentów PiS-u, iż chcą nas zmuszać do „przynajmniej” rodzenia dzieci ułomnych, w tym ułomnych letalnie (śmiertelnie) . A wszystko w ramach jednej chorej ideologii, którą forsuje polski kościół katolicki.

Nie zgadzam się na SADYZM.

Ani ten ubrany w szatki dominującej religii, ani ten ubrany w strój tzw. „obrońców życia”, którzy uzurpują sobie prawo do tej nazwy, choć swoimi działaniami próbują zabijać kobiety. Kobiece w pełni ukształtowane organizmy. Mimo tego, iż nazywają siebie obrońcami życia są, moim zdaniem, mordercami i sadystami.

To mocne słowa, ale uważam, że należy sobie odpuścić eufemizmy i nazywać rzeczy po imieniu.

TYLE w kwestii tzw. „kompromisu aborcyjnego” i jego naruszania.

Pora na bardziej osobiste wynurzenia.

Osobiście jestem za liberalizacją obowiązującego prawa i dopuszczenie możliwości usunięcia ciąży do 12 –tygodnia, zgodnie z wolą i światopoglądem kobiety.

Piszę o światopoglądzie, bo katolicki, czy raczej światopogląd episkopatu nie jest jedynym. W Polsce są pełnoprawni obywatele, którzy nie są katolikami, albo nawet są nimi, ale na kwestię aborcji mają odmienny pogląd, aniżeli zwierzchnicy wiodącej religii w naszym kraju, czy organizacje, które nazwały siebie „pro live”. Jak wyżej już pisałam, moim zdaniem nieuprawnienie, gdyż promują życie kosztem innego życia, życia kobiety.

Piszę o woli kobiety, bo nieraz niechciana ciąża jest takim obciążeniem psychicznym, że może prowadzić do myśli samobójczych. Wiem, o czym mówię.

Pora przerwać milczenie.

Usunęłam ciążę w 1992, albo 1993 roku, jeszcze przed wejściem w życie tzw. kompromisu. Miałam kilkumiesięczne dziecko, które karmiłam piersią, więc antykoncepcja doustna nie wchodziła w grę, przynajmniej takie były wskazania mojego ginekologa. Prezerwatywa nie zdała egzaminu.

Pamiętam, jak spytałam lekarza, co będzie po wejściu forsowanych przepisów (bo już wtedy zaczęła się batalia orędowników wyższości zygot nad organizmem i wolą, co podkreślam ponownie, w pełni ukształtowanej istoty, zwanej kobietą)? Odpowiedział: „to samo tylko drożej”.

Zapomniał dodać, albo nie przewidział faktycznych konsekwencji, że będzie też mniej bezpiecznie.

Nie usuwałam ciąży w Polsce po wprowadzeniu obecnego tzw. „kompromisu”, ale mogę sobie wyobrazić, że jeśli nawet jakiś lekarz w Polsce podejmuje się czynności zagrożonej odpowiedzialnością karną to w przypadku powikłań nie przewiezie kobiety ze swojego gabinetu do szpitala, w którym można ją ratować, tylko jak najszybciej pozbędzie się takiej pacjentki. A ta nim dotrze do szpitala, może być za późno…

Zresztą czytałam anonimowe wpisy w Internecie kobiet, które opowiadają, jak się teraz robi zabiegi „wywołujące” miesiączkę. Jest to wszystkim innym, niż traktowaniem humanitarnym. Już słyszę te głosy oburzonych o nadużyciu słowa „humanitaryzm”, gdy zabija się „bezbronną istotę”. W moim przekonaniu zygotę, organizm bez wykształconego mózgu, a w sumie z zalążkiem układu nerwowego, gdzie nie sposób mówić o bólu , czy świadomości owej „istoty”. To istotne, gdyż na drugim biegunie mamy świadomą, czującą kobietę. Kobietę podejmującą trudną decyzję. Tylko w zdegenerowanych umysłach tych, co tworzą organizacje, jak Ordo luris, może się tworzyć ułuda, że kobiety to egoistki skrobiące się na życzenie, dla których aborcja jest niczym splunięcie.

Powracam do moich wspomnień. Między rokiem 1995, a 1997 znowu zaszłam w niechcianą ciążę, mimo tego, że przyjmowałam środki doustne antykoncepcyjne.

Wiem, co wtedy przeżywałam i wiem, że myśl o samobójstwie była mi bliska. Zarabiałam niecałe 600 zł miesięcznie (pracując jako urzędnik samorządowy) , mój mąż pracował dorywczo, były okresy, gdy gdyby nie moja teściowa nie mielibyśmy co jeść. Wtedy już obowiązywał tzw. „kompromis aborcyjny”. Los się do mnie uśmiechnął. PORONIŁAM.

[divider] [/divider]

http://www.dreamstime.com/stock-images-sick-woman-hospital-bed-image45733004

[divider] [/divider]

Ale pamiętam całą sytuację w szpitalu, do którego trafiłam z podejrzeniem poronienia, albowiem tak długo, jak w świetle obecnych kompromisowych przepisów, nie ustali się jednoznacznie, że ciąży już nie ma, kobieta jest traktowana, jak w dalej trwającej ciąży i podlega restrykcjom.

Na czym one polegają? Ano na tym, że personel szpitalny nakazuje takie, a nie inne zachowania. Nie wolno chodzić, należy grzecznie przyjmować środki typu relanium, może dziś są to inne farmaceutyki – nie wiem. A wszystko to, aby nie być przypadkiem posądzonym o pomoc w „spędzeniu” płodu.

Dmuchają na zimne. Kosztem kobiety i jej rodziny, w tym dzieci.

I znowu wiem, o czym mówię.

Gdy cała akcja ze mną się zaczęła byłam w pracy, mój syn w przedszkolu, a mąż za granicą. A akcja zaczęła się tylko dlatego, bo się przyznałam, iż poprzedniego wieczora chyba poroniłam. Fakt, że czułam się bardzo źle i miałam dalej bóle w podbrzuszu, stąd położna, która była u mnie w biurze (specyfika tego urzędu wymaga współpracy z lekarzami, położnymi, kuratorami, pracownikami biur pracy, etc.) wsiadła na mnie, bym nie ryzykowała, bo może to ciąża pozamaciczna.

Wylądowałam więc w szpitalu niemalże z minuty na minutę. Mojego syna odebrała z przedszkola koleżanka z pracy, matka nieposiadająca samochodu leciała na łeb na szyję 50 km różnymi środkami komunikacji publicznej, by zająć się moim żyjącym i kochanym, przeze mnie i przez obecnie już mojego byłego męża, ponad życie synem. Nie pomagały w szpitalu żadne prośby, żadne błagania, że mam dziecko i nie ma nikogo na miejscu z rodziny, by się nim zajął. Ważna była hipotetyczna ciąża. Tylko moim koleżankom z byłego miejsca pracy zawdzięczam, że mój syn nie został na pastwie losu. No cóż, w ostateczności pewno pani przedszkolanka by go zabrała ze sobą do domu, najpierw kwitnąc kilka godzin w przedszkolu i czekając na mnie.

Prosiłam, by zrobili szybko badania i ustalili, czy jestem jeszcze w ciąży i puścili mnie do syna. NIE. Słyszałam: „Pani rozumie, jest takie, a nie inne prawo, nie możemy się narażać”.

Nie byłam pokorną pacjentką (potem się to na mnie odbiło – wiedzieli, że czekam na wyniki, by się wypisać na „żądanie”, więc zrobiono mi na złość i choć wyniki były od kilku godzin pokazano je dopiero, gdy mój mąż wpadł i zaczął robić awanturę, wpadł po ok. 24 godz., jadąc nocą z Niemiec, ściągnięty telefonami ). Moja niepokorność polegała na tym, że chodziłam wbrew zakazowi , albo stanowczo żądałam informacji, jakie środki chcą mi podać.

A wszystko to w imię „ochrony życia poczętego”. Co z życiem nie tylko poczętym, ale pełnym, podlegającym całej, jakże często skomplikowanej rzeczywistości?

Przerasta wyobraźnię i minimum refleksji tych z m. in. Ortdo luris? I posłów i posłanek PiS-u?

A co z kobietami, które zaszły w ciążę na skutek przygodnego sexu? Jasne. Czemu się nie zabezpieczyły? Prawda. Mogły. Albo czemu dopuściły do przygodnego sexu? Jasne. Przecież wszyscy mamy mentalność zakonnicy. To sarkazm.

Jest taka scena w filmie „Adwokat diabła”, gdzie Al. Pacino, grający diabła wygłasza monolog, brzmiący mniej więcej tak:

„Bóg jest sadystą. Dał nam zmysły, ale … dotknij, ale nie poliż, poliż, ale nie połknij”. Tak to jakoś szło.

I cos jest w tym monologu…

Pytam.

Czy księża i biskupi nie mają chuci? Myślę, że mają. I nawet często ta chuć ich prowadzi ku niechcianej ciąży partnerki. Tylko tak, jak wczoraj (05.10.2016) mogliśmy się wszyscy przekonać przed posiedzeniem komisji sejmowej, gdy kobiety z inicjatywy przeciwko zaostrzeniu obowiązującej ustawy, mimo posiadania przepustek wejść do Sejmu nie mogły, a dwóch księży na takie same przepustki weszło bez problemu, tak przekonujemy się w codziennym, szarym życiu, że oni mogą więcej.

Jestem pewna, że ksiądz w razie co, bez problemu załatwi zabieg swojej kochance, a lekarz będzie się czuł wręcz komfortowo wiedząc kogo, przepraszam za dosadność, skrobie.

Co mi podpowiada taki scenariusz? Trzeźwy osąd życia.

Ale nie dla psa kiełbasa.

Lud ma żyć w posłuchu, strachu i ograniczeniach.

PENALIZACJA.

Piękne słowo dla władzy jakiejkolwiek, a jakie przydatne…

I to niezależnie czy to tylko rząd ciała, czy dusz, czy może hybrydy obojga.

Na koniec jeszcze jedna opowieść.

Teraz zdradzę, gdzie pracowałam. Pracowałam w Ośrodku Pomocy Społecznej. Pamiętam taki przypadek. Kobieta upośledzona psychicznie, ale w pełni sprawna rozrodczo, jej matka już schorowana podczas pierwszej ciąży córki, zdecydowała przeciwko podwiązaniu córce jajników. Proponowano to przy okazji porodu. Matka, jak już napisałam nie zgodziła się, powołując na … a jakże „naukę kościoła”. Potem matka zaniemogła, córka umysłowo dalej niesprawna, ale fizycznie jak najbardziej, łącznie z tym, że zaczęła matkę obijać, by wymuszać na niej wszystko, znowu zaszła w ciążę. Wtedy dopiero jej już bardzo chora i posunięta w latach matka dostrzegła błąd, jaki zrobiła decyzją o niepodwiązaniu jajników.

Bilans jest taki, że osoba sama niepotrafiąca ze względu na swoje upośledzenie dbać o samą siebie sprowadziła na świat dwoje dzieci. Pierwsze wylądowało w ośrodku dla niepełnosprawnych, drugie z tego, co pamiętam, po wygibasach prawnych, miało „czystą kartę”, tzn., matka w chwili porodu została pozbawiona praw i mogło pójść do adopcji. Czy znalazł się ktoś adoptujący dziecko z obciążeniami tego już nie pamiętam.

Niech żyje ochrona życia poczętego za wszelką cenę!

Może ktoś wreszcie siądzie i zrobi rzeczywisty bilans życia, nie tylko poczętego.

O autorze wpisu:

4 Odpowiedzi na “Aborcyjne zawiłości”

  1. Z tymi chuciami to ja bym tak na Boga wszystkiego nie zwalał.
    Zaspokajanie wszelkich chuci jest głupie tak po ludzku – racjonalnie.
    Jeśli czymś się różnimy od zwierząt, to właśnie tym, że kontrolujemy chuci, że w ogóle potrafimy je kontrolować. A robimy to z pewnego drobnego powodu: myślimy.
    Uleganie chuciom zastąpiliśmy myśleniem.

    1. Drogi Panie. ja wspomniłam tylko o chuci w kontekście, że i księża jej podlegają, ale mają całkowicie odmienną rzeczywistość z jaką muszą się borykać, tzn. o wiele łatwiej, natomiast o bogu, by uzmysłowić idiotyzm postulatu: że bóg jest wszystkim, co stworzył, w tym libido, na które potem potem jego plenipotenci podług uznania nakładają ograniczenia, co ciekawe nie dysponując jednoznacznym listem polecającym podpisanym bezapelacyjnie przez samego boa/stwórcę/demiurga/ czy jak chce się to zwać ( o ile w ogóle istnieje).
      Jeszcze prościej.
      Cały problem w Polsce polega na tym (zresztą w Irlandii, czy na Malcie jest tak samo), że mamy jedną grupę religijną, stanowiącą większość i na bazie tej większości hierarchowie tej grupy próbują forsować swoje prawo. Niekoniecznie takie, jak chce większość grupy, którą zarządzają. Ponadto to prawo jest najbardziej obligatoryjne tylko dla owieczek, bo sami urzędnicy z racji wyrobionej pozycji w podobno świeckim kraju już nie podlegają restrykcjom, a jesli to tylko gdy zostaną przyłapani z łapą w gaciach, ale … i to jest clou zagadnienia, kto poważy się sprawdzać co kasta panująca trzyma w gaciach… toż to nie uchodzi, wręcz zamach na samego boga, którym się podpierają. Bez udowodnionych plenipotencji ma się rozumieć się podpierają.
      I to jest cudowne… dla nich. Religie stworzyły systemy opierające się na dogmacie, którego nie można sprawdzić. Mogą nam zatem wmówić wszystko: swoją wyższość, nieomylność, autorytet, rację, etc.
      Dziś wychodząc z tego punktu, czyli posiłkując się jakimś abstrakcyjnym autorytetem moralnym, usiłują nam wcisnąć swoje racje w kwestii „życia” i jego definicji, w tym jego początku.
      I ja bym się nawet zgodziła, że życie jednostki zaczyna się w momencie zapłodnienia. Oni to nazywają nadmuchanie „poczęciem”. Ktoś się zastanowił czemu na jedno wydarzenie dwa określenia.
      1. – zapłodnienie jest medyczne, a co za tym idzie następstwa są stricte medyczne, w tym te, że zarodek przeradza się w np. formy rakowe.
      2. Jest ontologiczne (poczęcie). I tu można sobie śpiewać.
      I tak sobie śpiewają organizacje tzw. „pro live”, dla których blastula to już dziecko.
      Czemu tylko nie twierdzą, że poniewierające się jesienią pod nogami żołędzie to dęby?
      Ano niezbadana tajemnica wiary, albo stanowczy brak konsekwencji.

      Naturalnie pro-zygoci twierdza, że ich zapatrywania nie mają nic wspólnego z wiarą. I jestem nawet skłonna dać temu wiarę, wszak i wśród racjonalistów, bądź ateistów można spotkać przedstawicieli pro-zygota.
      Tylko mam nieodparte wrażenie, że oni wszyscy niezależnie od wiary, bądź niewiary dali się omamić klimatowi dominującej religii, a raczej jej hierarchów.
      I to tej w wydaniu pierduśnickiego zaścianku, któremu daleko do intelektualizmu chrześcijaństwa w wydaniu zachodnioeuropejskim.

      W moim tekście wspomniałam o penalizacji, jako sprawie sympatycznej dla każdej władzy. To błąd. Duży i jakos nikt nie zwrócił na to uwagi.
      Penalizację kocha władza dążąca do dyktatu. Nigdy władza liberalna.
      Róznica polega na tym, że liberalnie pozwala się w kwestiach niejednoznacznych decydować jednostce, zaś dyktat to próba także narzucenia swojej woli większości przez mniejszość.
      I z tym mamy do czynienia dzisiaj w Polsce.
      Mało tego. Mamy od lat próbę wmówienia Polkom, że nie wolno dokonywać aborcji ze względów ekonomicznych, czy osobistych.
      Jakie stoją za tym argumenty poza ideologicznymi?
      Społeczne? Nie.
      Zdrowotne? Nie.
      Czy ktoś zbadał ile kobiet w Polsce cierpi na odrzucenie potomstwa, składane na karb depresji poporodowej? Czy ktoś zbadał przyczyny tej depresji? I rozdzielił te stricte poporodowe od tych, które mają swoje korzenie w okresie ciążowym, w tym ze względu na ciążę niechcianą? Pewno nie, bo po co.

      Z literatury polskiej przynajmniej tej zaborowej znamy taki obrazek, jak np. rzucająca się w nurty rzeki służąca zapłodniona przez pana. To taka ówczesna ichnia aborcja.
      Jeśli ktoś myśli, że dziś zmieniły się relacje społeczne to ma rację tylko w tym punkcie, że obecnie służąca nie musi rzucać się w nurty rzeki, no ale to ta w Europie Zachodniej.
      Ta tam może usunąć płód humanitarnie i żyć dalej, jej sumienie pozostawmy na boku, bo nikomu nic do cudzego sumienia.
      Służąca w Polsce, choć minęło grubo ponad sto lat znowu musi albo się utopić, albo z zaskórniaków wyjechać za granicę, jak uzbiera tyle zaskórniaków, gdzie się usunie „wstydliwy” temat, albo urodzić i zdać się na łaskę państwa, które po narodzinach szybciutko zapomina o narodzonych.
      A jak coś nawet rzuci to jałmużnę, jak 500+, która na wychowanie i wykształcenie dziecka, by nie musiało być folwarcznym parobkiem na pewno nie starczy.
      A co jak się urodzi kalekie? A to drżyj mamusiu by zeszło z tego świata przed tobą…

  2. Z tego co ta Pani pisze wynika, że nie uległa kleszej propagandzie wmawiającej od dziesiątków lat, że morula to człowiek, a usunięcie jej z organizmu kobiety to zbrodnia morderstwa. Oczywiście ma Pani rację, biskupi właśnie zostali zmuszeni Pani to przyznać – za usunięcie ciąży nie powinna Pani grozić kara. Kto o zdrowych zmysłach przystałby na to, że morderca z premedytacją i o zdrowych zmysłach, nie powinien podlegać karze – nikt. Chyba, że uważał, że ów czyn ne był zbrodnią morderstwa i tylko propagandowo ukrywał prawdziwe zdanie, wmawiając powszechnie fałszywe.

    1. Nie uległa. I jest przede wszystkim za tym, by rodziły się dzieci chciane. A doświadczyła w życiu tyle, by wiedzieć, że nie jest ono „czarno-białe”.
      Dziś ta pani nie walczy o siebie, bo ma w miarę spokojny byt i na pewno stać ją na aborcję za granicą, gdyby zaszła taka potrzeba, choć nie sądzę by zaszła.
      Jeśli ta pani dziś sie odzywa to dlatego, bo wie jak trudne może być życie i żal jej Polek, które nie mają takich możliwości, jak ona.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *